18. Jestem tu przede wszystkim dla ciebie.




— Nic mi nie powiesz? — mruknęłam cicho, będąc pewna, że chłopak mnie słyszy.

Zastanawiałam się czy dręczą go wyrzuty sumienia czy po prostu naprawdę nie ma nic do powiedzenia na ten temat.

— Shawn — upomniałam go, widząc jak jego ramiona nieznacznie się unoszą. Oddychał płytko, wbijając wzrok w podłogę. — Shawn, dlaczego? Jak mogłeś mi nie powiedzieć?

Mój głos był cichy i zachrypnięty, a w oczach poczułam ponownie zbierające się łzy.

Kiedy się obudziłam i to wszystko okazało się być realne, poczułam się jakbym przeżywała swój największy koszmar. I śmiało mogłam stwierdzić, że nic nigdy nie bolało mnie mocniej. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mój ukochany chłopiec cierpi i będzie cierpiał jeszcze bardziej.

Spojrzałam na niego, ale jego postawa nie zmieniła się ani trochę. Nadal siedział zgarbiony, z głową w dłoniach. Nie wyglądał jakby zamierzał się odezwać, wręcz przeciwnie. Nie mogłam zmusić go do mówienia, to była jego decyzja na którą nie miałam wpływu.

Zdziwiłam się gdy nagle wstał i nawet nie patrząc na mnie ruszył w stronę drzwi. Chwycił za klamkę, nieruchomiejąc przez moje słowa.

— Jeśli teraz wyjdziesz, to możesz już nie wracać — powiedziałam twardo, choć sprawiło mi to dużo trudności. — Więc decyduj, Shawn.

***

Shawn:

— Jeśli wyjdziesz, to możesz już nie wracać. — Zatrzymałem się gwałtownie z jedną dłonią na klamce, która miała uchronić mnie od odpowiedzialności. — Więc decyduj, Shawn.

Zamknąłem oczy, próbując spokojnie nabrać powietrza, ale niezbyt mi to wyszło. Byłem zbyt zdenerwowany całą tą sytuacją.

Nie miałem zielonego pojęcia, co mógłbym jej powiedzieć, jak się wytłumaczyć. Nie wiedziałem nawet, czy jest jakieś wytłumaczenie.

Powoli się odwróciłem, pierwszy raz patrząc na Madison, która wyglądała na naprawdę zranioną całą tą sytuacją. Jej wzrok był skierowany prosto na mnie, usta zaciśnięte w wąską linię, a oczy nieco przymrużone.

Cofnąłem się do łóżka, cholernie bojąc się tego, co za chwilę nastąpi. Usiadłem na brzegu materaca, a dziewczyna przysunęła się w moją stronę powodując, że nasze ramiona się stykały.

— Shawn... odezwij się do mnie, proszę — mruknęła rozpaczliwie, patrząc prosto na mnie.

— Prz-przepraszam — jęknąłem, zatrzymując wzrok na jej ciemnych oczach. Zaschło mi w gardle i musiałem głośno odchrząknąć.

— Nie przepraszaj mnie, Shawn... — Pokręciła powoli głową, zagryzając swoją dolną wargę, którą po chwili uwolniłem palcem z uścisku jej zębów. — Nie tłumacz się, nie potrzebuje tego. Chcę tylko wiedzieć coś... o tym. O tobie, o twoim stanie. Proszę.

Widok Madison w takim stanie łamał mi serce. Przejmowała się mną bardziej niż ja sam i to było okropne, że aż tak wczuwała się w tę sytuację.

A ty co byś zrobił, gdyby to ona była na twoim miejscu?

W przeciągu kilku sekund zbliżyłem się do jej twarzy i złożyłem długi pocałunek na jej wargach, który od razu odwzajemniła. Przyjemny prąd przeszedł przez całe moje plecy, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem. Poczułem jej chłodne palce na swoim policzku, gdy oderwała się od moich ust. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy sobie prosto w oczy, próbując nacieszyć się tym, co póki co mamy.

— Jak bardzo poważne to jest? — zapytała szeptem, jakby nie chciała usłyszeć jakiejkolwiek odpowiedzi.

Nie umiałem tak po prostu powiedzieć jej, że jestem bliżej śmierci niż narodzin naszego dziecka.

— Dość... poważne — wychrypiałem, gryząc wnętrze policzka, co zawsze mnie uspokajało.

— Shaw...

— Pokażę ci. — Uciszyłem ją, powoli podnosząc się do pionu. Rzeczywiście guz dawał o sobie znać, bo bolało mnie coraz częściej i mocniej.

Odetchnąłem głośno, jednym ruchem pozbywając się koszulki, która okrywała moje ciało.

Madison przyglądała mi się uważnie, rejestrując wzrokiem każdą czynność wykonaną przeze mnie.

Złapałem za pasek od spodni, by móc je odpiąć tak, żeby odsłoniły moje biodra-które były miejscem głównego zamieszania. Zsunąłem czarny materiał do kolan, czując zażenowanie spowodowane tym, że odsłaniam przed nią coś, co ukrywałem tak długo.

Spuściłem wzrok, zatrzymując go na mocno opuchniętym, sinym miejscu na jednym z moich bioder. I faktycznie, był większy niż go zapamiętałem.

Zmarszczyłem brwi, nie mogąc wytrzymać tej ciszy, która nagle między nami zapanowała. To mnie aż bolało.

Nagle Madison podniosła się i zanim jeszcze zdążyłem w jakiś sposób zareagować, znalazła się tuż przede mną, przyglądając mi się z okropnym zmartwieniem w oczach.

— To cię boli? — Ułożyła dłoń na spuchniętym miejscu, nie odrywając wzroku od mojej twarzy. Powoli pokręciłem głową.

— T-teraz nie. Biorę na to leki... przeciwbólowe. To dlatego jestem-taki... zachowuje się jak dupek, bo chyba przekraczam limit. Sam nie wiem. Nie odnajduję się w tym. — Z każdym słowem mówiłem coraz ciszej. — Nie umiem sobie poradzić. — Ostatnie zdanie wyszeptałem i nie byłem pewny, czy je usłyszała. Poprawiłem spodnie, nie chcąc dużej patrzeć na moją skazę.

Brunetka przejechała opuszkiem palca po mojej dolnej wardze, a potem po policzku, nosie i czole, składając w końcu krótki pocałunek na środku moich ust.

— Więc spróbujmy poradzić sobie z tym razem.

— Ale-ale jak. Jak?

Czułem się jak dziecko w przedszkolu.

— Shh, Shawn. — Uciszyła mnie kolejnym pocałunkiem. — Nie zapominaj, że jestem tutaj przede wszystkim dla ciebie.

— Nie chcę, żebyś skupiała na tym całą swoją uwagę, to nie jest twoim priorytetem. Nie chcę, żebyś się w to angażowała.

— Ty myślisz, że masz coś do gadania w tej sprawie? — Parsknęła śmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Przez chwilę wyglądała na naprawdę rozbawioną.

— Ugh. Czyli rozumiem, że teraz zaczynamy leczenie i to całe gówno?

— Nie leczysz się? — W jej oczach zobaczyłem przebłysk bólu, który jednak zniknął tak szybko jak się pojawił. — Czy tobie w ogóle zależy na tym, żeby żyć?

— Zależy mi na tobie i na naszym dziecku — wyznałem, marszcząc nieznacznie brwi.

— Więc czemu robisz te wszystkie rzeczy, które tylko pokazują, że jest zupełnie na odwrót? — spytała z wyrzutem, nie kryjąc już swojego rozczarowania moją postawą. — Dlaczego nie walczysz o to, żeby z nami zostać? Dlaczego nie próbujesz? Widocznie aż tak ci na tym nie zależy.

— Nie mów takich rzeczy — warknąłem może zbyt ostro, ale teraz nie zwracałem na to uwagi. — Bo to sterta fałszywych oskarżeń.

— Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym, żeby były fałszywe. Nie wiesz jak bardzo chciałabym, żeby to wszystko okazało się być jakimś głupim koszmarem. Nie masz pojęcia jak wiele byłabym w stanie oddać, żebyś mógł być zdrowy i prowadzić normalne życie.

— Jak wiele? — Skupiłem wzrok na jej oczach, które momentalnie zrobiły się błyszczące od łez. Wzięła głośny oddech, jakby zmuszając się by coś powiedzieć.

- Byłabym w stanie oddać całe nasze życie w zamian za twoje.

~~~~

Buziaki, L.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top