15. Milczenie to też odpowiedź.
— Przyjedźcie do nas jeszcze zanim będziecie wracać.
Mama Shawna trzymała go mocno w objęciach, prawie płacząc.
— To jasne, że przyjedziemy, przecież muszę ci oddać samochód.
Chłopak próbował obrócić sytuacje w żart, ale niezbyt mu wyszło. Ja też pożegnałam się ze wszystkimi, czyli z Karen i Aaliyah, a chwilę później siedzieliśmy już w aucie, które zmierzało w nieznanym mi kierunku.
— Dokąd jedziemy? — Zerknęłam na Shawna, zaczesując kosmyk włosów za ucho.
— To niespodzianka.
— A długo będziemy jechać?
— Madison... cierpliwości.
— No-ale. Powiedz mi, jeju — jęknęłam robiąc smutną minę.
— Nie powiem ci, bo to niespodzianka. Rozumiesz?
Spojrzał na mnie, zaciskając usta w wąska linię.
— Chcę tylko wiedzieć jak długo będziemy jechać bo nie wiem czy mogę się zdrzemnąć czy nie! — krzyknęłam, bo nagle zrobiłam się zła. Robienie problemu z niczego – tak jak robił to Shawn, było głupie.
— Nie unoś się, Maddie.
— To przestań mnie denerwować — burknęłam, tym razem będąc na skraju płaczu. Zauważył to, bo od razu skierował jedną dłoń w moją stronę, ale ją zignorowałam.
— Nie płacz kochanie. Będziemy jechać około dwóch godzin, ale nie mogę powiedzieć ci dokąd, dobrze? — Pokiwałam powoli głową, tym razem chwytając jego ciepłą rękę. — Przepraszam, że cię denerwuje — mruknął wyraźnie smutny i w tej chwili miałam ochotę nawrzeszczeć na siebie.
Shawn był wyrozumiały, kochany, opanowany i cierpliwy, a ja ciągle robiłam zamieszanie o byle co, tak jak przed chwilą. Nie miałam pojęcia, jak on ze mną wytrzymuje.
Wyrwałam dłoń z jego uścisku, kierując swoją do radia, które chciałam włączyć, ale zatrzymał mnie ruchem ręki.
— Nie rób tego, proszę — wymamrotał, nie patrząc na mnie.
— Dlaczego nie? Przecież lubisz muzykę... — Westchnęłam, bo naprawdę chciałam czegoś posłuchać.
— Czy ty musisz o wszystko pytać? — warknął niezbyt przyjemnym tonem.
— A czy ty musisz zachowywać się jak bipolarny dupek? Bo przysięgam, że humor zmienia ci się częściej niż mi.
Zamknęłam oczy, by policzyć do dziesięciu i się uspokoić.
— Przepraszam-znowu. Chociaż wiem, że te słowa pewnie nie mają już znaczenia. — Przetarł twarz dłonią, ciężko wzdychając. — To przez tę całą sytuację... już nie mam siły.
— Jaką-och. To przez twojego tatę. — Ugryzłam się w język, by nie powiedzieć zbyt wiele.
Widziałam jak Shawn powoli kiwa głową, jakby nie wiedział, czy potwierdzić moje słowa, ale postanowiłam go o to teraz nie pytać.
— Później ci powiem o co chodzi z radiem, obiecuję. — Zerknął na mnie szybko, od razu odwracając wzrok.
Ułożyłam się wygodnie na fotelu, przeczuwając, że to będą naprawdę męczące i długie dwie godziny.
***
Poczułam jak ktoś delikatnie potrząsa moim ciałem, a zaraz po tym do moich uszu dobiegł damski głos.
— Maddie, obudź się. — Otworzyłam oczy i ujrzałam na sobą Aly. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc dlaczego ją widzę.
— Gdzie ja jestem? — Podniosłam się powoli, pocierając obolałe miejsca.
— W Toronto, wróciliście się...
— Co się stało?
— Chodzi o to, że... j-ja, nie mogę ci... — zająknęła się, a ja od razu mocno ją objęłam. Postanowiłam nie wnikać w zaistniałą sytuację w tym momencie.
Siedziałyśmy w ciszy przez długi okres czasu, aż dziewczyna odkleiła się ode mnie i ocierając twarz od łez, pociągnięciem ręki wyciągnęła mnie z samochodu. Dopiero teraz zauważyłam, że znajdujemy się przed szpitalem. Momentalnie posmutniałam, zdając sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie chodzi o stan zdrowia Manuela. Było mi przykro, że do tej pory ani razu nie przyjechałam go odwiedzić.
Objęłam Aaliyah ramieniem, chociaż dobrze wiedziałam, że to nie doda jej otuchy. W takich chwilach nic nie można zrobić.
— Długo spałam zanim po mnie przyszłaś? — spytałam cicho.
— Prawie dwie godziny, Shawn nie chciał cię budzić. — Pokiwałam powoli głową, wchodząc do środka. — On jest w złym stanie, Madison. Nie denerwuj się, jeśli źle cię potraktuje.
— Spokojnie, poradzimy sobie, zobaczysz.
Kilka minut później byłyśmy już pod salą, gdzie siedział Shawn, rozmawiał z jakąś blondynką, której nigdy wcześniej nie widziałam. Oboje byli widocznie załamani, ale wcale się nie dziwiłam. Podeszłam bliżej, przyciągając ich wzrok, przez co poczułam się niepewnie. Shawn wstał, górując nade mną jak zwykle dobre dwadzieścia centymetrów.
— Czemu tu przyszłaś? — zapytał niezbyt miło i nawet mnie to zabolało.
— Chciałam zobac...
— To nie twoja najbliższa rodzina, w ogóle to nie twoja rodzina, nie powinno cię tu być.
Okej, auć.
— Uspokó...
— Nie uspokajaj mnie, bo jestem spokojny. Nie mogłaś zostać z Aaliyah? Ona raczej w przeciwieństwie do mnie potrzebuje teraz twojego towarzystwa.
— Shawnie Peterze Raulu Mendesie, czy możesz się uspokoić i przestać wyżywać na swojej żonie?
Obok nas nagle pojawiła się jego mama, za co byłam jej cholernie wdzięczna bo byłam bliska płaczu, znowu.
— Możesz się nie łaskawie wtrącać? — warknął w jej stronę.
— Staram się bronić Maddie, bo rzucasz się na nią jakby coś ci zrobiła.
— Dlaczego każdy zawsze jej broni? Nie możesz raz stanąć po mojej stronie, swojego syna? — zapytał z wyrzutem, mierząc kobietę wściekłym spojrzeniem. — W takim razie ja odejdę, skoro ona nie może.
Nie spojrzał na mnie ani razu, tylko ruszył w nieznanym mi kierunku, po chwili znikając. Stałam w miejscu, nie mogąc zrozumieć co się tak właściwie stało.
To jasne, był wściekły na cały świat i musiał jakoś odreagować, a ja byłam pierwszą osobą, na którą się natknął. Nie byłam na niego zła, było mi tylko trochę smutno.
— P-pójdę go poszukać — mruknęłam, ruszając w tę samą stronę. Nie miałam pojęcia gdzie tak naprawdę idę, ale liczyłam na cud, że w końcu go znajdę.
Zauważyłam go na jednym z pustych korytarzy, ale przy jego boku znowu siedziała ta sama dziewczyna. Zaczynała irytować mnie tym, że była zawsze przy nim wtedy, kiedy ja miałam być. Usłyszałam kawałek ich rozmowy i coś podkusiło mnie, żeby nie ruszać się z miejsca, by dowiedzieć się czegoś więcej.
— Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek choć przez chwilę pożałuje tego, że wyjechałem do Londynu, wiesz? — Głos Shawna był załamany, a ja poczułam dokładnie to samo. Ton jakim to powiedział bardzo mnie zabolał.
— Dlaczego teraz tak myślisz? — Jej głos był perfekcyjny. Melodyjny i cichy, miły dla ucha.
— Bo zaniedbałem swoją rodzinę. Nawet nie wiedziałem, że mój tata jest na coś chory.
— Więc... gdybyś mógł decydować jeszcze raz, zostałbyś w Toronto? — Zagryzłam wargę, z niecierpliwością czekając na jego odpowiedź, choć nie powinnam jej słyszeć.
— Nie-nie wiem. Kurwa. Nie, nie ma opcji — jęknął z frustracją.
— O co tak naprawdę chodzi, Shawn? — Oparła dłoń na jego ramieniu, a ja miałam ochotę tam podbiec i ją walnąć. — Nie kochasz jej?
Na jej pytanie moje serce zabiło mocniej i coś dziwnie mnie zabolało. Spotęgował to fakt, że Shawn przez dłuższą chwilę milczał. A przecież milczenie to też odpowiedź.
— Nawet nie przeszło mi to przez myśl. Chodzi chyba o to, że kocham ją zbyt mocno... przez to nie mogę jej powiedzieć.
— Czego?
— Całej prawdy o mnie.
~~~
Buziaki, L.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top