12. Żadne z nas nie chciało pamiętać.




Shawn:

— O czym ty gadasz? — warknął, patrząc to na mnie to na Madison.

— Mam się powtórzyć? — Ton mojego głosu też nie był zbyt przystępny.

Szczerze mówiąc gdyby to ode mnie zależało, to przyjebałbym mu tak mocno, że już by się nie podniósł. Ale nie mogłem niszczyć tej nocy.

Owinąłem ramiona szczelniej wokół Madison, wtulając ją w swój tors. Delikatnie drżała ale nie byłem pewny czy to z zimna, czy ze zdenerwowania.

— Nie mów, że wyszłaś za tego-tego kretyna. — Zaśmiał się bez krzty rozbawienia, ściągając na siebie moje gniewne spojrzenie.

— Nic ci do tego — odpowiedziałem mu, zupełnie jakby Maddie nie stała przede mną w tej chwili.

— Nie pytam ciebie jakbyś nie zauważył, więc z łaski swojej, zamilknij.

— Może to ty byś się zamknął? Nie jesteś tu mile widziany, Liam. Nikt z nas nie chce na ciebie patrzeć. — Dziewczyna odezwała się po raz pierwszy, odruchowo zsuwając moje dłonie niżej, na jej zaokrąglony brzuch. — Nie mam ci nic więcej do powiedzenia, zamierzam teraz wrócić razem z moim mężem do środka, żeby się dobrze bawić.

Te słowa tak dobrze brzmiały w jej ustach, że miałem ochotę ją pocałować bez względu na okoliczności.

Chwilę później poczułem szarpnięcie, więc ruszyłem za Madison do wejścia, jeszcze raz oglądając się za siebie, by rzucić ostrzegawcze spojrzenie temu śmieciowi.

Niech nawet nie próbuje zbliżać się do mojej rodziny.

Weszliśmy i od razu owiało nas ciepłe powietrze, a Maddie odetchnęła z ulgą. Stanąłem naprzeciwko niej, dłonie jak zwykle układając na jej biodrach.

— Kochanie, wszystko w porządku? — zapytałem, przyglądając się jej uważniej niż do tej pory.

— Ze mną tak, a z tobą?

Wyczułem podwójne dno w jej pytaniu, ale postanowiłem je zignorować.

— W jak najlepszym. Nie powinniśmy się nim przejmować, racja?

Chwyciłem delikatnie jej podbródek, a kiedy kiwnęła głową, z czułością ucałowałem jej wargi. Zawsze były takie miękkie i słodkie, że nie miałem ochoty się od nich odrywać.

— Pójdę jeszcze do cioci Sally, bo pewnie niedługo będą szli spać, w końcu dochodzi już druga nad ranem. Zaraz się zobaczymy. — Cmoknęła moje usta, oddalając się w stronę swojej rodziny.

Przeczesałem palcami włosy, wzdychając z irytacją. Naprawdę ciężko było udawać przed nią, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Oczywiście - było. Bo w tej chwili byłem najszczęśliwszym facetem na świecie i każdy, kto zaprzeczyłby tym słowom - dostałby prezent od mojej pięści.

Kilka godzin wstecz poślubiłem kobietę, którą kochałem bezwarunkowo od samego początku, do której w uczucia nigdy nie zwątpiłem.

Bo podobno jeśli choć raz zastanowisz się, czy nadal kochasz jakąś osobę, to tak naprawdę nigdy jej nie kochałeś.

A od pięciu lat nie było nawet w chwili, w której zastanawiałbym się czy nadal ją kocham. Zastanawiałem się czasem, jak mocne są moje uczucia, ale nigdy nie wątpiłem w ich istnienie.

Czułem cholernie przyjemne ciepło na sercu, gdy myślałem o tym, że za pół roku na świecie pojawi się nasze dziecko. Nasze. Moje i Madison.

Często o nim myślałem; o tym, jak będzie wyglądało gdy dorośnie, jaki będzie miało charakter, do kogo z nas będzie bardziej podobne.

Tak cholernie chciałem uczestniczyć w jego życiu, obserwować je, pomagać, uczyć i wspierać.

Jedyną moją obawą było to, że coraz częściej myślałem, że nawet go nie zobaczę.

***

Madison:

Spotkanie z Liamem po ponad pięciu latach wyssało ze mnie chyba resztki energii, bo kiedy usiadłam przy stole obok cioci, moje oczy momentalnie zrobiły się ciężkie.

— Jesteś zmęczona, aniołku? — zapytała, a ja niewinnie pokiwałam głową. — Idź się już położyć, nie powinnaś się przemęczać.

— Ciociuu-ale... to moje wesele, moi goście. Muszę o was zadbać.

— Daj spokój, to my sobie sami nie poradzimy? Zresztą wszyscy się już powoli zbierają, bo są wyczerpani po tym pięknym dniu. Jeśli chcesz, dogadam wszystko z obsługą, żebyście nie musieli się z Shawnem niczym martwić. — Przekonywała mnie z uśmiechem na ustach.

— Dziękuje ciociu, jesteś najlepsza. Złapie Shawna i uciekamy, jakby coś się działo... dzwoń. — Ucałowałam jej policzek i już po chwili szlam wzdłuż sali, szukając ciemnej czupryny ubranej na czarno.

Na moją twarz nieświadomie wpłynął uśmiech, gdy zobaczyłam Shawna stojącego niedaleko w grupie młodych osób. Wyłapałam spojrzeniem Taylora z Melissą i obu przyjaciół o tym samym imieniu, ale na ramieniu jednego z nich uwieszona była pijana dziewczyna i od razu przypomniałam sobie, jak Shawn z moim kuzynem coś planowali.

Zbliżyłam się do nich i pierwszy zauważył mnie Luke, który od razu się uśmiechnął. Mimo swojego wzrostu, stał teraz przygarbiony i wydawał się być niższy, a jego jasne włosy opadały w nieładzie na czoło.

— Witam Panią, Pani Mendes — mruknął, sprowadzając na mnie spojrzenia wszystkich.

— Mówi mi po prostu Madison. — Zaśmiałam się równo z nim, dołączając do boku Shawna, który od razu mnie objął.

— Zmęczona? — wyszeptał, całując moje czoło.

— Okropnie, padam z nóg — westchnęłam, na moment zamykając oczy.

— Czego on chciał, Mads? — Pytanie wypłynęło z ust Taylora.

— Nie mam pojęcia. — Wzruszyłam ramionami, jakoś nieszczególnie przejmując się teraz tamtym człowiekiem.

— Mogłem ci o nim nie mówić, nie byłoby problemu. Serio, Maddie. Nie żeby coś, ale przyjaźnimy się od pięciu lat. Wszyscy razem. Ktoś mógł wspomnieć o istnieniu tego człowieka.

— Nie było sensu. Żadne z nas nie chciało pamiętać — wtrącił Shawn, z równie obojętną miną co ja.

— Z czystej ciekawości... — Usłyszałam głos Melissy, więc od razu na nią spojrzałam. — Nie ciekawi was to, jak to się dalej potoczyło?

— Niezbyt — mruknął Shawn, a ja wyczułam w jego głosie... coś jakby ból.

I zupełnie nie wiem, ale ukuło mnie to w serce i to chyba była jakiegoś rodzaju zazdrość. Nim zdążyłam się nad tym zastanowić, przyjaciele zaczęli się ze mną żegnać i już po kilku minutach byłam w windzie razem z Shawnem, która miała nas zawieźć na odpowiednie piętro.

— Um-Shawn? — Zaczęłam nieśmiało, obawiając się jego reakcji, bo wyglądał na naprawdę zamyślonego.

— Tak kochanie? — Zerknął na mnie, ale nadal się nie uśmiechał.

— Myślisz o tym, prawda?

— Masz na myśl-och. Tak. Czasem myślę — wyznał, przez co znowu poczułam to nieprzyjemne uczucie w brzuchu.

— Rozumiem, nieważne... — Westchnęłam cicho, odwracając wzrok na cokolwiek, co nie było Shawnem.

— Ale nie zastanawiam się w dobrym znaczeniu tego słowa, chyba. To-znaczy... jeśli o tym myślę, to w taki sposób... Nie wiem jak ci to wytłumaczyć-ugh. Po prostu zastanawiam się jak bardzo byłbym nieszczęśliwy, gdybyśmy nie odkryli tego wszystkiego i na jakim etapie życia i z kim, byłabyś ty.

— Och. — Wymsknęło mi się, gdy postanowiłam na niego spojrzeć. Owinęłam dłonie wokół jego pasa, mocno przytulając się do torsu mojego męża. — Kocham cię.

— A ja ciebie, Madison.

— Wiesz co jest zabawne? — zapytałam, unosząc głowę, a Shawn zmarszczył brwi, czekając na ciąg dalszy. — To, w jaki sposób będziemy się teraz przedrzeźniać. No-bo-wiesz. Zazwyczaj mówiliśmy do siebie po nazwisku.

— Cóż. — Zaśmiał się na moje słowa, a po chwili na jego twarzy pojawił się cwany uśmiech. — Wyjdzie w praniu, Mendes.

Przyjemne ciepło rozlało się po całym moim ciele tylko dlatego, że Shawn nazwał mnie swoim-moim nazwiskiem. I w jego ustach to brzmiało tak cudownie.

~~~~

Buziak, L.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top