10. To najlepszy pomysł, jaki dziś uslyszałem.
(W mediach macie obraz jak prezentuje się nasza ukochana dwójka w tym wielkim dniu)
— Jeśli chcesz, jeszcze możesz uciec.
Posłałam mordercze spojrzenie chłopakowi stojącemu tuż przede mną, marszcząc przy tym brwi.
— Taylor, zostaw nasze biedactwo w spokoju! — Melissa jak na zawołanie wyrosła przy boku swojego chłopaka, uderzając go w ramię. Posłałam jej wdzięczne spojrzenie. — Nie musisz jej jeszcze bardziej stresować.
Przyjrzałam się dwójce moich najlepszych przyjaciół i byłam szczerze wzruszona. Wyglądali razem tak pięknie, byli idealnie dobraną parą.
Mel miała na sobie sukienkę w kolorze pudrowego różu, z tiulowym dołem przez co wyglądała jak księżniczka. Sięgała jej do połowy ud, a w talii miała cienki, jasny pasek. Narzuciła na siebie beżową marynarkę i tego samego koloru szpilki. Jej ciemne włosy ułożone były w luźne fale.
Taylor za to prezentował się tak elegancko, jak jeszcze nigdy. Miał koszulę w kolorze sukienki swojej partnerki, do tego czarną marynarkę i spodnie.
Każdy drużba miał być ubrany w jasnoróżową koszulę - sami na to wpadli - a wszystkie druhny zdecydowały się na pudrowo–różowe sukienki.
— Denerwujesz się? — zapytał kuzyn, a ja od razu pokiwałam głową.
— A co jeśli on się rozmyśli i ucieknie? Albo cokolwiek, no wiecie, trzeba być naprawdę szalonym, żeby wiązać się ze mną na całe życie.
— Zawsze uważałem, że Mendes jest nieźle kopnięty. — Znowu oberwał od swojej dziewczyny, a ja nabrałam głośno powietrza. — Żartuje, Mads. On cię kocha i nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
— A ty wyglądasz piękniej niż kiedykolwiek. Tylko spójrz.
Przyjaciółka obróciła mnie w stronę wielkiego lustra, w tym samym momencie, w którym stylistka zamocowała delikatny diadem na moich włosach.
I gdy tylko się zobaczyłam, miałam ochotę płakać. Ze szczęścia.
To wszystko było tak idealne, że aż ciężko było w to uwierzyć.
Zmierzyłam wzrokiem swoją sylwetkę i byłam zadowolona z wyboru sukni ślubnej. Nie zdecydowałam się na tradycyjną - białą kreację i nikt nie miał nic przeciwko.
Moje ciało zdobiła jasnoróżowa, długa suknia, cała pokryta przepiękną koronką. Miała krótkie rękawki i wycięte plecy, a na dekolcie znajdowała się siateczka, na której ułożone były wzorki z koronki. Kilka warstw tiulu, które ją pokrywały, opadały kaskadami na ziemię. Zdecydowałam się na niezbyt wysokie buty, których i tak nie było widać i dziękowałam w myślach Bogu, że poszerzyliśmy suknię o sześć centymetrów, bo dziś ledwo się zmieściłam.
Moje ciemne włosy, które nieznacznie urosły, zostały spięte w ciasny kok, ale kilka kosmyków i tak wypadało na moją szyję i twarz. W makijażu postawiliśmy na czerwone usta, delikatnie podkreślone oczy i brwi.
I moim zdaniem właśnie tak wyglądałam perfekcyjnie. Niczego więcej mi nie brakowało - no może Shawna przy boku, ale to miało stać się za mniej niż pół godziny.
— To był chyba jednak dobry pomysł, żeby zrezygnować z welonu — mruknęłam, próbując się nie rozpłakać.
Miałam za sobą już rozmowę z ciocią Sally, wujkiem Greggiem i ciocią Amandą. Zajrzała też do mnie mama Shawna razem z Aly. Teraz ze mną pozostała tylko Melissa i Taylor, a czasem niedaleko krzątała się Katy - partnerka Luke'a.
— Pójdę jeszcze pogadać z twoim przyszłym mężem, malutka. — Taylor tracił palcem mój nos, przytulając mnie mocno. — Dasz sobie radę, zobaczysz. Kocham cię.
— Ja ciebie też. Ucałuj ode mnie Shawna.
— Fuj, aż tak go nie lubię.
Parsknął, a my razem z nim. Po chwili zniknął, zostawiając mnie samą z Melissą, która mnie objęła.
— Będzie lepiej, niż w twoich marzeniach, zobaczysz.
***
Shawn:
Ręce pociły mi się jak szalone, a serce biło chyba trzysta razy na minutę. Ciągle coś rozwalałem, ale nikt nie zwracał na to większej uwagi. Biegałem od drzwi do okna, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Nie teraz, nie w takiej chwili.
— Shawn, dziecko, uspokój się.
Moja mama próbowała już od dobrych dwudziestu minut.
— Wiesz, to nie takie proste. Nie biorę ślubu raz w miesiącu od dziesięciu lat. — Parsknąłem.
Zatrzymałem się dopiero wtedy, gdy do pokoju wszedł mój tata, a mama mocno chwyciła moje dłonie, posyłając mi uspokajające spojrzenie.
— Synu, czym ty się denerwujesz? — Tym razem zapytał mój tata.
Cieszyłem się z tego, że wyglądał tak zdrowo i spokojnie, a ja przez zamierzenia ze ślubem nikomu nie musiałem niczego tłumaczyć.
— Ty się nie denerwowałeś przed ślubem z mamą? — Uniosłem brwi, ciekawy odpowiedzi.
— Jasne, że się denerwowałem. Poplamiłem nawet koszulę ślubną sokiem porzeczkowym, a moja w przeciwieństwie do twojej była biała. — Widać było, że to wspomnienie go rozbawiło. — Ale wiedziałem, że mimo wszystko zaraz mam poślubić kobietę, którą kocham całym swoim sercem i nic nie stanęłoby mi wtedy na przeszkodzie, nawet gdybym wpadł pod samochód.
— Kochasz Maddie, Shawn. Więc czego się obawiasz? — wtrąciła moja mama, nie puszczając moich dłoni.
— Źle mnie rozumiecie. Ja nie boję się z nią ożenić, ja boje się... jej reakcji na to wszystko. A co jeśli uciekła? Nie wiesz tego — rzuciłem oskarżycielskim tonem.
— Wiem to, byłam u niej dziesięć minut temu.
— Jak się czuje?
— Tak samo jak ty, ale dacie radę. To tylko godzina w kościele, potem nie będziecie zwracać na nic uwagi. Będziecie żyć tak samo, jak do tej pory. Przecież nic takiego się między wami nie zmieni, nadal będzie tą dwójką kochających się nad życie ludzi.
— Wiesz jak mnie pocieszyć — mruknąłem, przytulając kobietę i wtedy poczułem się jakbym znowu miał sześć lat i pierwszy raz szedł do szkoły.
— Od tego tu jesteśmy — odpowiedziała z uśmiechem, jednak po chwili smutniejąc. — Tak mi przykro, że nie ma z nami rodziców Madison.
Zmarszczyłem czoło na te słowa, czując dziwne ukłucie w sercu. Jakbym się czuł, gdyby nie było tu ze mną tej dwójki?
Jednak gdy do mojego pokoju wszedł Gregg z Amandą, mimowolnie się uśmiechnąłem, obejmując mamę ramieniem.
— Och, oni tutaj są, mamo. — Wskazałem na dwójkę, która dopiero weszła. — Tłumaczę mamie, że jesteście dla Maddie jakby rodzicami.
— Tak, to się zgadza. Jest naszą małą córeczką. A ty jesteś dla nas jak syn, Shawn. — Gregg uścisnął mnie serdecznie, klepiąc po ramieniu. — Zostało wam panowie, dziesięć minut do wyjścia.
— Wszyscy już są gotowi?
— Tak. Luke, Taylor i Luke już na ciebie czekają. Madison razem z Melissą, Katy i Aly mają wyjść za piętnaście.
— Dzięki, zaraz się zbieram — mruknąłem, podchodząc jeszcze raz do lustra, by sprawdzić swój stan.
Byłem ubrany cały na czarno, bo właśnie tak najbardziej podobało się Madison. Jedynie moja muszka miała kolor przygaszonego różu, ale nie miałem pojęcia czemu.
Przeczesałem palcami ułożone wcześniej włosy, słysząc jak moi rodzice zbliżają się do drzwi.
— Kochamy cię, synku. Nie zwymiotuj tylko.
Wywróciłem oczami z rozbawieniem, po chwili widząc w odbiciu stojącego w drzwiach Taylora. Odwróciłem się w jego stronę, powoli kierując się do wyjścia. Zostało już tylko kilka minut, a ja denerwowałem się coraz bardziej.
— Wyglądacie na tak samo zdenerwowanych, chociaż nadal nie rozumiem czym — powiedział nagle.
— Bo to stresujące. Trzeba tam stać przed tymi wszystkimi ludźmi i mówić regułkę, której kazali ci się nauczyć na pamięć.
— To czemu będziesz ją mówił? Powiedz coś od siebie, jak na przykład... za co kochasz Madison, albo czemu chcesz spędzić z nią resztę życia.
Uniosłem wysoko brwi, zastanawiając się nad tym, co właśnie powiedział. Gdy już do niego podszedłem, objął mnie jak kumpla, klepiąc po ramieniu.
— To jest najlepszy pomysł jaki dziś usłyszałem.
~~~~
Boziuuu, jaki klimat się tu nam zrobił, czujecie?
Zaczynamy maraton słoneczka, kto jest ze mną dziś?
Buziaki, L.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top