07. Nie miałam żadnej pewności, że wróci.




Dwie godziny później leżałam w łóżku szpitalnym, podpięta pod wszystkie możliwe maszyny kontrolujące stan mój i mojego... maluszka.

Shawna nie było ze mną, bo poprosiłam go, żeby wyszedł. Nie chciałam w tej chwili na niego patrzeć, to mnie tak bolało.

Jak on w ogóle mógł pomysleć o mnie w ten sposób?

Zwłaszcza, że wiedział co się stało...

Nie miałam pojęcia, że to ciąża bliźniacza, nikt wcześniej tego nie odkrył. I gdyby nie ten wieczór, kiedy myślałam, że on... miałabym w sobie dwa, rozwijające się maleństwa. Teraz mam tylko jedno, które ledwo udało się uratować po moim ataku paniki.

Pod żadnym pozorem nie wolno mi opuszczać łóżka, denerwować się, czy robić gwałtownych ruchów.

Mimo że Shawna nie było ze mną, bo sama tak chciałam, to czułam się dziwnie pusta w środku, jakby brakowało mi drugiej połowy mnie.

Czułam się zraniona, ale czy miałam do tego powód?

Może on miał racje. Nie powinnam była ukrywać przed nim takiego faktu.

Zepsułam wszystko swoją bezmyślnością.

Byłam najbardziej beznadziejną osobą na świecie.

***

Kolejny tydzień wlókł się tak wolno, że myślałam, że zwariuje.

Shawn przychodził codziennie tylko na chwilę. Nadal nie miałam ochoty z nim rozmawiać, więc gdy tylko wchodził, siedział przez około godzinę i nikt z nas się nie odzywał.

Przepraszał mnie za każdym razem, gdy tylko mnie widział i wybaczyłam mu, bo nie miałam na co się złościć.

Tylko nadal nieustannie powtarzałam sobie w głowie jego słowa.

"Może to nie moje dziecko?"

Shawn ty dupku, jesteś jedynym facetem z którym kiedykolwiek spałam.

Miałam ochotę wykrzyczeć mu to prosto w twarz za każdym, cholernym razem. Ale co by to dało?

Skoro ma o mnie takie zdanie, to wątpię, że coś je zmieni.

— Jak się czują moje dwa maleństwa?

Usłyszałam głos Luke'a, gdy wszedł do mojej sali. Posłałam mu słaby uśmiech, nieco podciągając się na łóżku.

— Nadal kiepsko, jeśli chodzi o mnie. Ale temu drugiemu maleństwu chyba jest dobrze.

— Też byłoby mi dobrze, gdybym był w twoim brzuchu. — Wywróciłam oczami na jego słowa, ale zaraz po tym się zaśmiałam. — Czemu Shawn nigdy nie wchodzi?

— Co masz na myśli? — Zmarszczyłam brwi.

— Noo-bo... siedzi tu przecież całymi dniami, tuż przed twoją salą, a i tak zawsze wchodzi tylko na chwilę wieczorem.

— J-jak to, siedzi tu? — Podniosłam się do pozycji siedzącej, w pierwszym momencie chcąc wyjść na zewnątrz.

— Nie ruszaj się. Zawołać go? — Skinęłam głową, obserwując jak blondyn wychodzi i chwilę potem wraca.

Zaraz za nim do środka wszedł wysoki brunet, a jego postawa świadczyła o tym, że jest naprawdę zmęczony. Gdy uniósł głowę by na mnie spojrzeć, zauważyłam sińce wokół jego oczu. Włosy miał roztrzepane na wszystkie możliwe strony.

Luke wyszedł, mówiąc, że przyniesie mi coś słodkiego, a my zostaliśmy sami, w zabijającej ciszy.

— Dlaczego nie siedzisz ze mną? — zapytałam cicho, bo wyglądał jak małe, niewinne dziecko.

Zajął miejsce obok mojego łóżka, tak jak robił to zawsze i przez chwilę wahał się, czy złapać moją dłoń. Zrobił to i gdy zauważył, że nie cofam swojej, delikatny uśmiech przeszedł przez jego usta.

— Nie chcesz mnie widzieć — wymamrotał, a coś w jego tonie złamało mi serce.

— Jak-co... Co ty mówisz, Shawn? — Uniosłam wysoko brwi.

— Po prostu. — Wypuścił wolno powietrze, w dalszym ciągu na mnie nie patrząc. — Jestem chujem.

Pokręciłam powoli głową, wlepiając w niego natarczywe spojrzenie. Jego słowa były całkowicie pozbawione sensu.

— Nie mó...

— Pocałowałem kogoś innego.

— Co? — spytałam od razu, jakby nie dopuszczając jego słów do siebie.

— Nie wiem, kurwa. Najebałem się tego wieczoru, gdy się pokłóciliśmy i spotkałem tam Alison, pamiętasz?

Och, oczywiście, że pamiętam Shawn.
W końcu to ta popaprana laska, która próbuje poderwać cię od prawie pięciu lat.

Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć, tępo wpatrując się tym razem w ścianę.

Naprawdę chciałam, żeby mnie to nie bolało, ale przysięgam, rozrywało mnie na milion kawałeczków.

Nawet nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Shawn i ktoś inny? Nienienie. Przecież on już zawsze miał być mój.

— I naprawdę nie wiem co z tym dalej — wyznał, a ja doskonale go zrozumiałam. Zamknęłam oczy, nie pozwalając wypłynąć łzom na wierzch. — Kocham cię Madison, ale to wszystko między nami jest popieprzone, czy nie jest?

— Oczywiście, że jest. Skoro całujesz inną dziewczynę — wysyczałam przez zęby, głośno oddychając. Naprawdę bolało.

— Nie chodzi o to, kurwa.

— Jasne, że chodzi. Po prostu-cholera-to... to nie jest jakaś przypadkowa dziewczyna, którą pocałowałeś, bo się upiłeś — mruknęłam, czekając aż zaprzeczy. Tylko na to czekałam w tej chwili.

Resztę przecież jakoś ułożymy, prawda? Przecież nie jest tak, że jesteśmy spisani na stratę bo między nami zaczęło się pieprzyć.

— Chyba masz rację — przyznał krótko. — Ja po prostu jestem zgubiony, tak jakby, znowu. I nie wiem co mam robić.

— Więc, co teraz-co z nami?

— Chyba powinienem wrócić do domu na jakiś czas.

Kiwnęłam głową, ale dopiero po chwili uświadomiłam sobie o czym mówił.

On nie miał na myśli naszego domu. On miał na myśli swój dom. W Toronto.

— Och.

Naprawdę chciał mnie tu zostawić. To znaczy, mnie i nasze dziecko.

I to mnie bolało, tak cholernie, jak chyba nic innego w moim beznadziejnym życiu.

— Mad...

— Wyjedź.

— Co-jak-co? — spytał zdezorientowany, a ja naprawdę straciłam ochotę na cokolwiek.

— Chyba nie myślałeś, że będę cię na siłę zatrzymywała? — Odwróciłam głowę w jego stronę.

Dopiero teraz nasze spojrzenia się skrzyżowały i widziałam ten cały smutek i ból w jego oczach, albo go sobie wymyśliłam.

Bo, czy mógł być zraniony, jeśli to on tak naprawdę ranił?

— Cóż, ja... — Zaczął, ale od razu mu przerwałam.

— Nie będę cię zatrzymywała, bo cię kocham, a jeśli to jest tym, co sprawi, że poczujesz się lepiej, śmiało. Leć, żyj i zapomnij o mnie — wyznałam z zaciśniętymi zębami, nie odwracając od niego wzroku.

Jestem silna.

Dam radę.

Dam.

Umrę jeśli on nie zostanie.

— Ty-ty... ty sądzisz, że ja cię nie kocham? — Zmarszczył brwi, powodując, że parsknęłam śmiechem.

— To oczywiste Shawn, nawet jeśli sam nie jesteś tego pewny.

— Posłuchaj.

— Jeśli kiedykolwiek choć przez chwilę zwątpiłeś w to czy mnie kochasz, to znaczy, że tak naprawdę nigdy mnie nie kochałeś.

— Kocham cię! — Desperacki krzyk wydobył się z jego ust.

— Nie widzę tego! — Uniosłam głos podobnie jak on, już nie powstrzymując łez. — Nie czuję tego, nie słyszę, tego nie ma, Shawn.

— To jest, Madison.

— Więc czemu robisz to, co robisz? — zapytałam łamiącym się tonem.

— Nie mogę ci powiedzieć.

— Więc nie mów. — Odwróciłam się tyłem do niego, zakrywając się kołdrą po sam czubek głowy.

Jedyne czego pragnęłam w tej chwili to, to by zostać całkowicie sama.

Usłyszałam, jak Shawn się podniósł i cały pokój wypełniła cisza, którą przerywały tylko odgłosy pikających maszyn.

— Naprawdę chciałbym ci powiedzieć, ale to mogłoby cię złamać. A ty nie możesz być teraz złamana, bo masz dla kogo żyć — wyszeptał, a zaraz po tym drzwi zatrzasnęły się, co oznaczało, że wyszedł.

I zostałam całkowicie sama, a on uciekł od wszystkich problemów.

Tak jak robił to za każdym razem. Tylko że teraz nie miałam żadnej pewności, że wróci.

~~~~~

Ktoś chce mnie zabić za ten rozdział?

Buziaki, L.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top