06. Nigdzie się nie wybieram.
Otworzyłam oczy i niemal od razu je zamknęłam, bo światło cholernie mnie raziło.
Gdy powtórzyłam tą czynność, rozejrzałam się dookoła po pomieszczeniu, próbując sobie cokolwiek przypomnieć. Otaczały mnie białe ściany, białe meble i białe, wydające z siebie odgłosy maszyny. Byłam w szpitalu. Ale czemu...
Odruchowo dotknęłam swojego brzucha, zagryzając wargę. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Shawna nie ma ze mną i wtedy sobie przypomniałam.
To, jak obudziłam się w środku nocy i oglądałam wiadomości. Wiadomości o katastrofie samolotu lecącego do Toronto. Samolotu, w którym był Shawn. Wszystkie uczucia, które odczuwałam tamtej nocy wróciły ze zdwojoną siłą. Zamrugałam oczami, odganiając łzy na tyle, żebym mogła widzieć, co robię.
Jednym ruchem oderwałam kroplówkę, nie zważając na towarzyszący temu ból. Odczepiłam dziwne coś, co było na moim brzuchu i przy sercu.
Gwałtownie podniosłam się z łóżka, ignorując to, że cholernie zakręciło mi się w głowie.
Nie mogłam tu być, nie teraz. Musiałam dowiedzieć się, co z Shawnem. Musiałam mieć jakiekolwiek potwierdzenie tego, że on żyje, że to wszystko mi się przyśniło, czy cokolwiek.
Wybiegłam boso z sali, rozglądając się na boki. Kilka osób zwróciło na mnie uwagę, bo z pewnością wyglądałam jak siedem nieszczęść. Gdy na holu zauważyłam znajomą blond czuprynę, bez zastanowienia ruszyłam w jego stronę.
— L-Luke — wychrypiałam, czując ból w gardle. Chłopak od razu na mnie spojrzał, a na jego twarzy pojawiło się przerażenie. Wstał, obejmując mnie ramieniem.
— Madison, co ty wyprawiasz? Czemu nie jesteś w sali? W końcu się obudziłaś... — mówił zatroskany, ale olewałam każde jego słowo.
— Jak długo byłam nieprzytomna?
— Pięć dni.
Zakaszlałam głośno, czując narastający ból w każdy miejscu na moim ciele, zwłaszcza w brzuchu i głowie.
Pięć dni?
Przecież przez tyle czasu mogło zdarzyć się tak wiele.
Jeśli on... nie, nie mogę nawet o tym myśleć.
— Zawołam lekarza, ale ty migiem wracaj na miejsce. Jasne? — mruknął ostro.
— Aale S-Sh...
— Idź do łóżka, już — rozkazał mi, a ja niechętnie cofnęłam się do sali.
Dopiero gdy byłam przy drzwiach i widziałam, że Luke zniknął, wykorzystałam to jako okazję do ucieczki. Ruszyłam w stronę wyjścia z oddziału, poszukując czegokolwiek, chociażby telefonu, którego ja nie miałam przy sobie.
Zbiegałam po schodach, szukając recepcji, gdy na kogoś wpadłam. Nieznajoma osoba mocno przytrzymała mnie ramionami, chroniąc przed upadkiem.
Zacisnęłam mocno powieki, wspominając Shawna. Przecież nic nie mogło się mu stać, prawda? Czułabym to. Czułabym, takie rzeczy się czuje...
Czuje się, gdy coś złego dzieje się komuś, kto jest twoim sercem.
— Madison? — Usłyszałam nad sobą głos, cholernie znajomy głos, który był niemalże identyczny jak głos Shawna. Zorientowałam się, że to osoba, która mnie złapała do mnie mówi. — Maddie, spójrz na mnie...
Uniosłam powoli głowę i w tym samym momencie z moich ust wydobyło się głośne westchnienie, a do moich oczu momentalnie napłynęły łzy.
Shawn. Mój Shawn. Mój najukochańszy, najcudowniejszy, najlepszy Shawn. Mój narzeczony, miłość mojego życia, moje wszystko.
Stoi przede mną i przygląda mi się ze zmartwieniem. Jest cały, żyje, nic mu się nie stało.
Rzuciłam się w jego objęcia, z całej siły ściskając dłońmi jego pas. Nie miałam zamiaru puszczać go nawet na sekundę.
— S-Shaaawn... — wyszeptałam płaczliwie, z trudnością łapiąc oddech. — Żżyje-esz...
— Och. — Wyrwało mu się, ale od razu mocniej mnie objął. — Tak bardzo cię przepraszam, że wtedy cię zostawiłem. I że nie wróciłem od razu do domu...
— Shh. Nie przepraszaj mnie — mruknęłam, gdy w końcu na niego spojrzałam. Był zdecydowanie najpiękniejszą istotą we wszechświecie. Nikt ani nic nie mogło się z nim równać. — Po prostu mnie pocałuj.
Przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu, gdy nachylał głowę w moją stronę. Po chwili poczułam na wargach ciepło jego ust i od razu odwzajemniłam czuły pocałunek, zarzucając dłonie na jego szyję. Oderwał się po kilku sekundach, wykrzywiając usta w grymasie.
— Co ty tu robisz, Madison? — zapytał, mierząc mnie podejrzliwym wzrokiem.
Cholera...
***
— Nie możesz się ruszać, nie denerwuj mnie, Madison. Dopiero co się obudziłaś. — Shawn mówił nieco wkurzonym tonem.
Posłusznie ułożyłam się powtórnie w moim białym łóżku, cały czas trzymając dłoń swojego narzeczonego.
— Shawn...
— Pójdę po lekarza. — Zignorował moje słowa, cofając się, ale w ostatniej chwili pociągnęłam go w swoją stronę.
— Nie zostawiaj mnie! — wykrzyknęłam żałośnie, a on od razu złagodniał. Usiadł na krześle przy moim łóżku, wlepiając we mnie natarczywe spojrzenie.
— Nigdzie się nie wybieram...
— T-tak się bbałam Sh-Shawn... — wyszeptałam gdy przytulił się do mnie. Uspokajająco gładził moje włosy, prosząc żebym się uspokoiła.
— Już jesteśmy razem, Maddie... Nic nas nie rozdzieli, obiecuję.
— Ufam ci, Shawn — odpowiedziałam cicho, zagryzając wargę by się nie rozpłakać.
— Ja tobie też, więc czy może chciałabyś mi o czymś powiedzieć?
Odsunął się ode mnie, by móc patrzeć w moje oczy.
Doskonale wiedziałam o co mu chodziło. To jasne, że dowiedział się o ciąży. Lekarze na pewno mu powiedzieli.
Wzięłam głęboki oddech, z trudnością zatrzymując wzrok na twarzy bruneta.
— Jja...
— Jesteś w ciąży, Madison. To już prawie drugi miesiąc, a ja nic nie wiedziałem... Dlaczego mi to zrobiłaś? — Był widocznie zasmucony tym faktem.
— Sama dowiedziałam się niecały tydzień przed tym, jak miałam ci powi...
— Więc jakim cudem wiedzieli wszyscy oprócz mnie?! — Uniósł głos, podnosząc się z krzesła. Był zły, bardzo zły. — Zdajesz sobie sprawę z tego, jakie to było głupie?!
— Shawn, uspokó...
— Nie uspokajaj mnie! — Wyrzucił ręce w górę i widziałam łzy w jego oczach, ale wściekłość przemawiała przez całe jego ciało. — Wiesz do jakiej tragedii mogło dojść?!
— To nie tylko moja wina, Shawn. Gdybyś wrócił do domu, od razu po tym jak...
— Nie miałem w ogóle wracać! Miałem lecieć następnym samolotem, do mojej rodziny, która mnie potrzebuje, bo mój ojciec umiera. — Dokładnie podkreślał każde słowo, jakbym była małym dzieckiem. — A musiałem odkręcać wszystko na ostatnią chwilę bo zachciało ci się mdleć!
— Akurat na to nie miałam wpływu — wysyczałam przez łzy, odwracając głowę w bok. Jego słowa cholernie mnie bolały i nie chciałam patrzeć na niego w takim stanie.
— Coś jeszcze przede mną ukrywasz? — zapytał chłodno, tym samym zmuszając mnie bym na niego spojrzała.
— Co miałabym przed tobą ukrywać?
Wywróciłam oczami, podnosząc się z łóżka. Znowu miałam mdłości i musiałam jak najszybciej pójść do toalety.
— No nie wiem, może to nie moje dziecko?
Słowa wypadły z jego ust i dobrze widziałam, że pożałował ich sekundę po tym, jak to powiedział, ale było za późno.
Poczułam nieprzyjemny paraliż w całym ciele. Jak on mógł w ogóle o tym pomyśleć? Za kogo on mnie ma?
Odwróciłam się w jego stronę, ale on już na mnie nie patrzył. Wbił wzrok w ziemię, zaciskając dłonie w pięści. Jego klatka piersiowa unosiła się cholernie szybko.
— Wyjdź — wykrztusiłam, czując dziwny ból w brzuchu. Jeden raz, drugi, trzeci. Przy kolejnym ukłuciu krzyknęłam, łapiąc się mocno za brzuch.
Zabolało zdecydowanie zbyt mocno. Skuliłam się, prawie upadając, ale Shawn mnie podtrzymał i posadził na łóżku. Po chwili wybiegł i słyszałam tylko, jak krzyczy coś o lekarzu.
A mnie bolało coraz mocniej i cały obraz przed oczami nagle zaczął mi się zamazywać.
~~~~~
Shaaaawn, Ty dupku
Buziaki, L.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top