03. On nie wiedział.




— Shawn? — krzyknęłam w przestrzeń, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi, jednak jej nie dostałam.

Wgryzłam się mocno w swoją dolną wargę, pozbywając się swoich szpilek. Jeszcze trochę i nie będę mogła sobie pozwolić na chodzenie w takich butach.

Weszłam do salonu, ale nikogo tam nie zastałam. Zmrużyłam oczy, czując kolejną fale mdłości. Już miałam ruszać biegiem do łazienki, gdy dziwny dźwięk mnie zatrzymał. Odwróciłam się, próbując go zlokalizować. Zajrzałam do kuchni i to, co tam zobaczyłam, sprawiło, że moje serce przeszył cholerny ból.

Shawn siedział przy wyspie kuchennej, trzymał głowę między dłońmi, a jego ramiona mocno drżały. Płakał, cicho szlochając.

Bez zastanowienia ruszyłam w jego stronę, od razu owijając dłonie wokół jego szyi. Wtuliłam się w rozgrzane ciało mojego ukochanego, odpędzając od siebie łzy. Widok załamanego Shawna był najgorszym widokiem na świecie. Serce łamało mi się na milion kawałeczków, gdy on płakał.

— Shawnie... shh... jestem tu—- wyszeptałam do jego ucha, a on momentalnie odwrócił się w moją stronę i z całej siły wtulił się w mój brzuch.

Stałam w bezruchu przez kilkanaście minut, próbując go w jakiś sposób uspokoić, jednak na marne. Głaskałam uspokajająco jego ciemne włosy, co chwilę składając na nich pocałunek.

— Przepraszam kochanie, że dziś cię tak potraktowałam, tak strasznie przepraszam, ale... — Zagryzłam wargę, zastanawiając się czy to odpowiedni czas, by wyznać — Jestem...

— Mój tata umiera — powiedział na jednym tchu, w końcu zerkając na mnie.

— C-co? — wyjąkałam, a całe moje ciało momentalnie zdrętwiało.

— Muszę tam lecieć jeszcze dziś, za dwie godziny jest najbliższy samolot. Muszę, Maddie. Mogę go już nigdy nie zobaczyć.

Jego twarz była cała opuchnięta od płaczu, policzki zaczerwienione, a oczy zaszklone. Wargi nieznacznie drżały, tak samo jak dłonie, którymi mnie obejmował.

Widziałam, że się denerwuje, a ja denerwowałam się razem z nim. W tym momencie wszystko o czym myślałam, odeszło w zapomnienie. Liczył się tylko on i dobro jego rodziny, która poniekąd była też moją rodziną.

— Dobrze Shawn, pomogę ci się spakować... — wyszeptałam, a on musnął mój podbródek z wdzięcznością.

***

— Nie martw się mną, proszę cię.

Ucałował moje czoło po raz kolejny tego wieczora.

— Uważaj na siebie, błagam cię, Shawn... — mruknęłam prosto w jego szyję, nie chcąc go puszczać nawet na sekundę. — I daj znać od razu,  gdy będziesz na miejscu.

— Od razu zadzwonię, masz moje słowo — wyszeptał, próbując nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. Cały czas uciekałam spojrzeniem na bok, by nie zobaczył moich łez. — Hej, nie płacz...

— Przekaż swojej mamie, że przepraszam za to, że nie mogę z wami być, dobrze?

— Dobrze kochanie. — Zgodził się ze mną, opuszkami palców gładząc mój rozpalony policzek. — Ty też na siebie tutaj uważaj.

— Zawsze uważam. Ugh, na pewno nie chcesz, żebym pojechała z tobą?

— Maddie, dochodzi północ... nie chcę, żebyś sama szlajała się po mieście o tej porze. — Zmarszczył czoło, jakby naprawdę nie odpowiadała mu ta myśl. — Będziemy cały czas w kontakcie.

— Kocham cię — odpowiedziałam tylko, walcząc z łzami, które koniecznie chciały się wydostać.

Shawn złączył nasze usta w czułym pocałunku, dłońmi zaborczo obejmując moje biodra. Po dłuższej chwili niechętnie się od siebie oderwaliśmy i wiedziałam, że to ten czas, kiedy muszę go puścić.

— A ja kocham ciebie, moja mała kruszynko.

Na pożegnanie ucałował sam środek mojego nosa i ruszył do drzwi.

Kilka minut pózniej już go nie było, a ja przeklinałam samą siebie za to, że nic mu nie powiedziałam o dziecku. Jednak nie chciałam go jeszcze bardziej denerwować, zwłaszcza teraz. I broń Boże nie chciałam, żeby moje słowa wywarły na nim jakąś presję, by został. Nie mogłabym zrobić czegoś tak okropnego.

Zabrałam z lodówki pudełko lodów śmietankowych i karton z sokiem pomarańczowym, nadal był moim ulubionym.  Ułożyłam się wygodnie na skórzanej kanapie, okrywając ciepłym kocykiem, który był najmilszym i najbardziej przyjemnym kocykiem na świecie, przysięgam.

W pewnej chwili delikatnie pogładziłam dłonią swój brzuch i mocno zagryzłam wargę, nie chcąc się znów rozpłakać.

— Tatuś szybko do nas wróci, obiecuję kochanie — wyszeptałam tylko i nawet nie zorientowałam się, kiedy zasnęłam.

***

Obudził mnie okropny ból kręgosłupa. Jęknęłam cicho, próbując podnieść się do pozycji siedzącej. Zasypianie na kanapie zdecydowanie nie jest dobrym pomysłem. Okryłam się szczelnie moim kocykiem i chwyciłam telefon, by sprawdzić godzinę.

Dochodziła czwarta nad ranem, więc Shawn powinien od dwóch godzin być już w samolocie. Napisał mi tylko jedną wiadomość zaraz po tym, jak przeszedł odprawę. Zostało tylko trochę więcej niż cztery godziny i miał być na miejscu.

Nie ma szans, żebym zasnęła. Brzuch bolał mnie okropnie, jakby jakiś supeł się w nim zaciskał. Nic złego się nie stało, a ja czułam się, jakbym dopiero dowiedziała się o czymś strasznym.

Moje zamyślenie przerwał głośny głos kobiety, dochodzący z telewizora. Zmrużyłam oczy i zrobiłam głośniej, uważnie przyglądając się dziennikarce.

— Wiadomości z ostatniej chwili: Wiemy już, ile osób zginęło w okropnej tragedii, do której doszło półtora godziny temu.

Jej głos drżał, jakby sama nie wierzyła w to co mówi.

Zagryzłam wargę, czekając na coś więcej. Miałam dziwne przeczucie, że stało się coś złego komuś z moich bliskich.

— Sto osiemdziesiąt pięć ofiar śmiertelnych, nikt nie przeżył — mówiła dalej, a na ekranie pojawiło się lotnisko i mnóstwo zapłakanych osób. — Przypomnijmy co się stało: Lot numer 386 czyli samolot lecący z Londynu do Toronto, wystartował o godzinie drugiej dwadzieścia w nocy. Informacja o rozbiciu się dotarła do nas około półtora godziny temu, czyli do tragedii doszło....

Przestałam jej słuchać w momencie, gdy powiedziała co się stało. Przestałam zwracać uwagę na wszystko dookoła mnie, nawet na to, czy oddycham.

Chwyciłam komórkę i pierwszym co zrobiłam, było wybranie numeru do Shawna. Drżącymi dłońmi przełożyłam telefon do ucha, ale nikt nie odebrał. Telefon był wyłączony.

Wstałam z kanapy, nie wiedząc nawet co chcę zrobić. Cała się trzęsłam i wszystko coraz bardziej mnie bolało. Zdecydowałam w końcu pojechać na to cholerne lotnisko, byleby to wszystko okazało się jakimś cholernym żartem, snem, nieporozumieniem.

— Tylko nie on, tylko nie ty Shawn, na pewno nie, nie zgadzam się, nie... — szeptałam do pustych ścian, podtrzymując się przed upadkiem.

Jakimś cudem dotarłam do przedpokoju, ale upadłam. Ból był nie do zniesienia. Paliło mnie serce i płuca, przy każdej próbie oddechu. Piekły mnie oczy, bo płakałam, ryczałam jak małe dziecko, kołysząc się na boki.

Nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że on tam był. Nie mogłam i nie chciałam. To na pewno jakiś chory sen, to się nie wydarzyło. Mojego Shawna tam nie było, nie mógł tam być.

Zaczęłam krzyczeć, uderzając pięściami w ścianę, gdy przypomniałam sobie jak jeszcze kilka godzin temu tu był. I obiecał. Obiecał, że wróci cały i zdrowy.

Wrzeszczałam, krzyczałam, rzucałam się we wszystkie możliwe strony, cały czas płacząc. Poczułam jak słona ciecz spływa po mojej twarzy i to nie były łzy. Krew wylatywała z mojego nosa, a ja nie miałam siły jej zatamować.

Powoli podniosłam się na nogi i wtedy zakręciło mi się w głowie. Złapałam się za brzuch, który cholernie mnie ukuł, a obraz zaczął mi się zamazywać.

Nogi się pode mną ugięły i ostatnie co zapamiętałam to, to, że on nie wiedział. Nie miał pojęcia o naszym dziecku.

A potem wszystko zrobiło się czarne. Straciłam przytomność.

~~~~
Ale smutny rozdział..Co myślicie?

Jak ktoś dostał zawału, to przepraszam!

Buziaki, L.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top