01. Nie mam pojęcia jak to przeżyję.


Trzy lata później.

Przeczesałam palcami swoje krótkie, kasztanowe włosy, wychodząc z windy. Skierowałam się przed siebie, a stukot moich obcasów rozchodził się po całym pomieszczeniu. Naciągnęłam swoją czarną marynarkę, biorąc kilka głębokich oddechów. Zupełnie nie wiedziałam, czym się stresuje – przecież pracuję tu prawie rok.

Nagle przy moim boku pojawił się wysoki, szczupły chłopak. Posłaliśmy sobie krótkie uśmiechy, a gdy dotarliśmy do ogromnych, szklanych drzwi, mężczyzna rzucił się, by je dla mnie otworzyć.

— Dziękuje, Jim.

Skinęłam głową w jego kierunku, wchodząc do pomieszczenia.

Dwudzieste drugie piętro zdecydowanie różniło się od reszty firmy. To tutaj swój gabinet miał prezes, a mój wujek, Gregg Cogey.

Wszędzie słychać było rozmowy, śmiechy i przyciszone damskie szepty. Dominowała tutaj biel i lawenda, sprawiając, że piętro te wydawało się być niezwykle kobiece. Nowoczesny wystrój i przyjemny zapach wywoływał we mnie mnóstwo pozytywnych uczuć.

— Dzień dobry, panienko Meester. — Sekretarka przywitała mnie, gdy tylko zatrzymałam się przy wysokiej ladzie.

— Witaj, Stello. — Obrzuciłam starszą panią wesołym uśmiechem, co od razu odwzajemniła. — Zastałam może wujka?

— Niestety nie. — Westchnęła z zawodem. — Ale jest kilka umów, które prosił, żebyś przejrzała.

Chwyciłam teczkę z papierami, dziękując cicho. Ruszyłam w stronę swojego biura, które wielkością przypominało te należące do właściciela banku.

Tak, mój wujek był właścicielem trzeciego największego banku w całej Wielkiej Brytanii. Dowiedziałam się o tym nieco ponad rok temu, gdy kończyłam naukę i zaproponował mi stanowisko swojej asystentki. Póki co miałam mu towarzyszyć we wszystkich ważnych spotkaniach, przeglądać z nim umowy, jeździć w różne miejsca tylko po to, bym kiedyś ja mogła przejąć ten biznes.

Moi krewni nigdy nie mogli mieć dzieci i wiele razy powtarzali mi, że moje pojawienie się w ich życiu, jest niczym dar z niebios.

Uchyliłam szklane drzwi, znajdując się w końcu w moim ukochanym biurze. Ściany były tu jasnoliliowe, a jedna z nich była cała w oknach, ukazując panoramę na Londyn. W meblach dominowały czarne i białe kolory, chociaż miałam tu tylko wielkie biurko, sofę ze stolikiem, wielką szafę na całą ścianę i dwa, wygodne krzesła biurowe.

Poprosiłam sekretarkę o ziołową herbatę, bo ostatnio niestety musiałam zrezygnować z mojej ukochanej kawy.

Przejrzałam się w lustrze, wiszącym na ścianie i z uśmiechem na twarzy stwierdziłam, że wyglądam naprawdę bardzo dobrze.

Miałam na sobie białe, eleganckie spodnie przed kostkę i czerwone dwunastocentymetrowe szpilki. Czerwona, lekko prześwitująca koszula okryta była czarną, idealnie skrojoną marynarką. Moje włosy były o połowę krótsze niż dawniej, ledwo sięgały mi do ramion. Przeczesałam je dłonią, a mój wzrok przykuł jeden z palców.

Delikatny, złoty pierścionek z małym brylancikiem błyszczał intensywnie, powodując uczucie ciepła w moim brzuchu.

Minęły trzy lata, odkąd zgodziłam się zostać jego żoną. Trzy najpiękniejsze lata w moim życiu.

Odepchnęłam myśl o moim życiu na bok, bo musiałam w końcu zabrać się za przeglądanie papierów, których było mnóstwo. Piłam herbatę za herbatą, a czas leciał jak szalony. Od dobrych trzech godzin byłam zaczytana w umowach i żadna z nich mi nie odpowiadała.

Moją pracę przerwał dźwięk telefonu. Z ciężkim westchnieniem nacisnęłam przycisk i głos sekretarki rozniósł się po całym pomieszczeniu.

— Panienko Meester, przepraszam, że przeszkadzam. — Zaczęła się tłumaczyć, jakby popełniła zbrodnię.

— Coś się stało?

Zmarszczyłam brwi, czekając na ciąg dalszy.

— Pan Mendes chciałby się z panienką zobaczyć.

— Jest tutaj? — zapytałam, odruchowo zagryzając dolną wargę.

— Tak, tak. Czeka na panienki decyzję.

— Stello, ile razy mam ci powtarzać, żebyś wypuszczała Shawna bez konsultacji tego ze mną? — Westchnęłam podirytowana.

— Dobrze, przepraszam.

Usłyszałam zakończenie rozmowy i pokręciłam kilka razy głową. Lubię tę kobietę, ale czasem naprawdę mnie irytowała. Jak wszystko w ostatnim czasie.

Drzwi do biura powoli się otworzyły i po chwili do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna.

Jego czekoladowe włosy były idealnie ułożone i ani kosmyk nie opadał na jego czoło. Usta ułożyły się w łobuzerskim uśmiechu, a wokół bursztynowych oczu powstały małe zmarszczki.

Umięśnione ramiona chłopaka były jeszcze bardziej uwydatnione i o wiele szersze niż kiedyś, a okrywała je czarna, dopasowana koszula, z czerwonym krawatem. Wsunięta była w czarne, wąskie spodnie, które idealnie podkreślały każdy jego mięsień.

— Witaj, kochanie. — Przywitał się ze mną, a jego ciepły, męski głos przyjemnie rozlał się po całym moim ciele, pozostawiając za sobą falę dreszczy.

— Cześć, Shawn — mruknęłam, wracając wzrokiem do papierów. Porzuciłam je dopiero gdy twarde ramiona bruneta owinęły moje ciało.

Westchnęłam cicho i podniosłam się z krzesła, chowając kartki do teczek, które włożyłam do szuflady. Widząc, że mój narzeczony zajął moje miejsce, wywróciłam oczami i ze śmiechem wgramoliłam się na biurko, siadając centralnie przed nim.

— Przyniosłem ci coś słodkiego. — Pokazał mi papierową torebkę, której wcześniej nie zauważyłam.

— Ty byś mi wystarczył. — Puściłam mu oczko, śmiejąc się zaraz po tym i chętnie przyjęłam rogaliki, które dla mnie przyniósł. Od razu zatopiłam zęby w jednym z nich, nieustannie obserwując mojego ukochanego. — Jak w pracy?

— Dzisiaj było ciężko. — Opadł na krzesło, zamykając zmęczone powieki. — Trafił mi się ciężki przypadek i wiem, że będzie trzeba z nim dużo pracować.

Shawn pracował w jednej z lepszych szkół muzycznych w kraju. Uczył śpiewu, grania na gitarze i na pianinie. Mimo że ta praca była bardziej męcząca od mojej, widziałam, że to kocha. Był szczęśliwy mogąc uczyć innych tego, co najbardziej kochał.

Przejechałam wolną dłonią po jego ciemnych włosach, a on cicho mruknął. Poruszył się delikatnie, gdy paznokciami zaczęłam zahaczać o miejsce za jego uchem.

— Jestem z ciebie dumna, kochanie.

Uśmiechnęłam się do siebie, nie spuszczając z niego wzroku. Wyglądał jakby spał i nadal był najpiękniejszą osobą na świecie.

Minęło kilka minut, gdy chłopak leniwie podniósł się do góry i szybko zbliżył się do mnie, kładąc dłonie po obu stronach mojego ciała. Owinęłam uda wokół jego bioder, zarzucając ręce na jego ramiona.

Nic nie mówiąc po prostu wpił się w moje wargi, a ja bez zastanowienia odwzajemniłam pocałunek. Wplotłam palce w jego włosy, ciągnąc za nie powoli. Rozchyliłam usta, dając mu pozwolenie na wejście do środka. Po chwili nasze języki zaczęły walkę o dominację, a nasze ciała przylgnęły do siebie, niszcząc jakąkolwiek przestrzeń między nami.

Drugą dłonią zaczęłam błądzić po jego ramionach i umięśnionych plecach, aż w końcu dotarłam do szyi, na której wisiał ciasno zawiązany krawat. Poluzowałam go nieco, uśmiechając się poprzez pocałunek.

Nagle Shawn oderwał się od moich ust i wtulił mnie w swoje ciało z całej siły. Nie wiedząc co się stało, ułożyłam głowę w zagłębieniu jego szyi, zaciągając się najcudowniejszym zapachem na świecie.

— Kochanie... — wychrypiał cicho, zaborczo obejmując moją talię. — Muszę jutro lecieć do Toronto, na kilka... tygodni.

Słysząc jego słowa momentalnie zamarłam, a w moich oczach zebrały się łzy, więc szybko je zamknęłam.

Nie odezwałam się ani słowem, czując dziwny ucisk w moim sercu.

Od trzech lat nie było dnia, którego nie spędziliśmy razem. A teraz on miał wyjechać na kilka tygodni?

Nie mam pojęcia jak to przeżyję.

~~~~~

A więc mamy pierwszy rozdział/ prolog trzeciej już części.

Nawet nie wiecie jak się cieszę, że zaczynam to pisać, aaaaa!

Mam nadzieję, że będziecie przy mnie i przy tej części.

Piszcie koniecznie co myślicie o opisie/okładce i tej części!

Buziaki, L.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top