Hanahaki (Snow x Nico di Angelo)
Białowłosa klęczała na podłodze swojego domku.
Przechodziła mortęgę raz po raz wymiotując sporą ilością kwiatów żonkili. Miała już tego dość. Mimo, że kochała żonkile. To w końcu takie radosne kwiaty, prawda?
Gdy tylko poczuła, że kwiaty już tak bardzo jej nie doskwierają, wyszła ze swojego domku.
Obozowicze byli tacy szczęśliwi. Śmiali się, rozmawiali, zdarzało się, że nawet niektórzy podchodzili do owej dziewczyny. Pytali ją o samopoczucie, chociaż i tak sami widzieli, iż coś jest z nią nie tak: jej skóra była biała jak papier, lodowate oczy niemal wyblakły, a pod nimi pojawiły się ciemne cienie. Także schudła, przez co wyglądała niemal tak jak Nico di Angelo.
Nico di Angelo.
Snow przeklęła w myślach siarczyście owego półboga. Mimo iż była córką Chione, mimo, iż była bardziej odporna na uczucia, nie zmieniało to faktu, iż mogła się zakochać. I właśnie to było powodem jej wszystkich cierpień. Hanahaki - niby fikcyjna choroba - a jednak.
Choroba nieodwzajemnionej miłości, którą darzyła syna Hadesa. Oczywiście sama mogła usunąć te kwiaty ze swojego organizmu. Pewnie spytacie się, czemu nie usunęła tych kwiatów? Otóż był z tego wszystkiego jeden minus - wtedy o nim zapomni. I właśnie wtedy się zawahała. Nie chciała o nim zapomnieć. To była jej decyzja. Wolała cierpieć patrząc, jak Nico wraz z Willem Solace cieszą się swoją obecnością. Nienawidziła siebie za to. Nagle poczuła, iż łodygi i kwiaty podchodzą jej do gardła.
Natychmiast, nie zważając na zdziwione spojrzenia obozowiczów, pobiegła w kierunku swojego domku, gdzie już po drodze z jej ust zaczęły wylatywać malutkie płatki żonkili.
Dlaczego akurat te kwiaty? Oznaczają one miłość bez wzajemności. Jednak mają też inną interpretację.
Zazdrość.
Snow co jakiś czas czuła to wyniszczające, zielonookie uczucie. Ile zniszczyło ono związków, przyjaźni, poglądów... Historia o Erosie i Psyche chyba najlepiej to pokazuje.
Oczywiście córka Chione nie zamierza rzucać się z klifu w ramiona Zefira ze ślepą nadzieją, że syn Hadesa czeka na nią w przysłowiowym pałacu.
Do domku wbiegła jak oparzona. Zatrzasnęła za sobą drzwi, po czym z wielkim trudem zaczęła pozbywać się dokuczających jej w przełyku kwiatów. Spora ilość pąków i rozwiniętych główek kwiatowych opadła z cichym szelestem na podłogę, to samo czyniąc z ich łodygami.
W oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Gorzkie soki z łodygi paliły ją w gardło, nie dając choćby chwili wytchnienia. Liście i płatki kleiły jej się do przełyku, wręcz uniemożliwiając oddychanie.
- Więc taki jest mój koniec? - pomyślała, dławiąc się kwiatami. - Umrę, nie wyznając nikomu, co się ze mną dzieje?
Białowłosa upadła na kolana i skuliła się. Atak kaszlu nie ustawiał. Snow nawet odniosła wrażenie, iż jest on silniejszy niż kiedykolwiek.
Zrobiło jej się ciemno przed oczami, z powodu braku tlenu. Upadła bokiem co sprawiło, że kwiaty dodatkowo ją dusiły.
Przed utratą przytomności zdołała jeszcze usłyszeć otwierające się z hukiem drzwi i przerażony głos.
- Snow! - wrzasnął przerażony chłopak.
Półbogowie zwykle nie umierają spokojnie. Większość z nich ginie w walce z potworami. Inni od trucizny. Jeszcze inni giną nawet nie wiedząc, że są dziećmi greckich bogów.
A Snow? Zginęła przez nieodwzajemnioną miłość, uduszona przez kwiaty, które były jej ulubionymi.
Do tego na oczach osoby, którą kochała całym swoim sercem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top