Drzewo (Alice x Percy Jackson)
Alice
Rudowłosa spokojnie siedziała na drzewie. Odkąd została uznana przez Afrodytę, stała się obiektem zainteresowania prawie wszystkich chłopców w obozie, co oczywiście nie minęło uwadze wielu dziewczyn. Prawie na każdym kroku starały się ją jakoś poniżyć, jednak w końcu zdołała je przekonać, że nie robi tego specjalnie. Była z tego powodu szczęśliwa.
Jednak może wróćmy do jej historii.
Jak wiecie już zapewne, Alice siedziała spokojnie na drzewie. Co jakiś czas zabłąkany promień słońca otulał jej twarz, przez co radośnie się uśmiechała. Drzewo to było jej azylem. Kochaną kryjówką, o której nie wiedział nikt. No... A przynajmniej tak jej się zdawało. Usłyszała cichy szelest gałęzi. Szybko jej wzrok powędrował na koronę drzewa. Zobaczyła wtedy postać, która miała na sobie podkoszulek "Camp Half-Blood".
- "Przecież nikt z obozu nie zapuszcza się aż tak głęboko w las..." - pomyślała, a potem skarciła się w myślach. - "... oprócz mnie, oczywiście."
Postanowiła to sprawdzić. Szybko wdrapała się na pierwszą gałąź, potem następną i następną, aż w końcu dotarła do owej gałęzi, na której siedział nieznajomy. Miał on opaloną cerę, ciemne włosy i oczy koloru morza. Był też dobrze zbudowany, co nie umknęło uwadze Alice. Chwilę patrzyła się na niego, po czym zauważyła, że on też jej się przygląda.
- Witam uroczą panią! - zawołał radośnie. - Co panienkę sprowadza tak daleko?
Rudowłosa chwilę się zawachała. Nie chciała, aby dowiedziano się o jej "azylu". Mogłoby to sprowadzić na jej głowę niechcianych adoratorów.
- Równie dobrze mogę się zapytać o to ciebie. - przyznała. Chłopak chwilę się zamyślił.
- Lubię tutaj przebywać, zbierać myśli, podejmować trudne decyzje. A akurat upodobałem sobie to drzewo. - odpowiedział beztrosko. Fioletowooka uśmiechnęła się. Czuła, iż może mu zaufać.
- To tak jak ja! - odpowiedziała radośnie i wskazała ręką na wszystkie inne drzewa, krzaczki i małe polanki. - Tylko to drzewo mnie do siebie przyciągało.
Po czym wystawiła rękę.
- Jestem Alice Portman, córka Afrodyty.
Niebieskooki uśmiechnął się jeszcze bardziej, po czym żwawo uścisnął jej dłoń.
- A ja Percy Jackson, syn Posejdona.
Percy
Chłopakowi od razu spodobała się Alice. Minął miesiąc od tego, jak Annabeth dołączyła do Łowczyń Artemidy, a on dalej nie potrafił się po tym pozbierać. Jednak krótka rozmowa z fioletowooką zmieniła wszystko. Czuł się, jakby znalazł wreszcie kogoś, z kim rozumie się bez słów. Chociaż... Jak można to stwierdzić po zaledwie 10 minutach znajomości? Nie wiedział tego, jednak postanowił nie drążyć tematu.
Alice widząc jego zamyślenie, pewnie postanowiła go pocieszyć. Założyła kapelusz z rondem i zaczęła robić głupie miny. Niby skromny gest, a jednak Percy'ego naprawdę rozbawił. Po chwili oboje zrobili sobie "walkę", kto zrobi najbardziej głupią minę. Oboje zaśmiewali się przy tym do łez, a Percy wreszcie czuł z kimś prawdziwą więź.
5 miesięcy później
Był luty. A dokładniej 14 luty, czyli walentynki, ulubione święto zakochanych i dziewczyn od Afrodyty. Niektórzy obozowicze jeszcze przed śniadaniem zaczęli dekorować pawilon jadalny, rozwieszając serduszka i inne ozdoby. Wśród tych osób było kilka takich, po których naprawdę nie można było się tego spodziewać: kilka dzieciaków od Aresa, Nico di Angelo (jednak dalej nie można było mu wmówić, żeby rozwiesił podobizny Amorków. Nie, bo nie.), Clovis od Hypnosa oraz kilka innych osób. Percy nadzorował to wszystko z uśmiechem. Sam dał pod stolik Afrodyty małą niespodziankę. Po skończonej robocie wszyscy obozowicze zaczęli się schodzić na śniadanie. Percy oczywiście siedział sam przy swoim stoliku, co jakiś czas jednak odwracał się w stronę stolika domku numer 10.
Alice
To miał być dzień jak codzień. No może prócz tego, że były walentynki i na każdym kroku spotykało się zakochaną parę. Gdy domek Afrodyty wszedł do pawilonu, natychmiast siadł na swoje miejsca wesoło rozmawiając. Jednak gdy Alice chciała usiąść, zobaczyła na swoim miejscu kopertę. Nie chciała jej pokazywać swojemu rodzeństwu, gdyż od razu zaczęłyby się pytania typu:
- Od kogo ją dostałaś?
- Wiesz, kto ci ją dał?
- Dasz zobaczyć?
Oczywiście chciała tego uniknąć. Po skończonym śniadaniu (dalej podgryzając marchewkę) odeszła od stolika i otworzyła kopertę. Była w niej różowa kartka. A na niej wierszyk:
Chcesz mnie znaleźć?
Pytaj śmiało.
Czasu wcale nie masz mało.
Znajdziesz tam, gdzie złoto wieje
Kolejną część wiadomości, me serce błękitnieje
- Gdzie złoto wieje... - zastanawiała się przez chwilę, po skończeniu czytania. Nagle ją olśniło.
- Sosna Thalii!
Rudowłosa czym prędzej pobiegła do owego drzewa. Nic na nim nie wisiało, jednak na drzewie obok już tak. Wisiała tam taka sama koperta, jak poprzednia. Szybko ją zdjęła i otworzyła.
Stoi domek, brak mu braw
W środku posąg, na nim paw.
Kolejna wiadomość trudniejsza będzie
Powiem jedno: zbierane są tam niemiłe orędzie
- Hmm... - nic z tego nie rozumiała. - Paw? Orędzia?
Chwilę jej to zajęło, zanim do niej dotarło: Paw, to atrybut Hery! Szybko więc pobiegła do domku nr 2 i otworzyła drzwi. Weszła do niego, rozglądając się. Miała gdzieś dziwne wrażenie, że posąg bogini na nią patrzy. Zerknęła więc do misy. Kilka spleśniałych jabłek (przynajmniej wyglądało to jak jabłka) i kolejna, biała koperta. Wyjęła ją z misy i otworzyła. Jednak zamiast kolejnego kiepskiego wierszyka były tam napisane dwa wyrazy:
Nasze drzewo.
Alice z bijącym sercem pobiegła w stronę lasu. Domyśliła się, że autorem tych "podchodów" jest nie kto inny, jak syn Posejdona. Nie myliła się. Gdy doszła do swojego "azylu", zobaczyła, że czeka pod nim Percy z wielkim bukietem białych róż. Gdy tylko ją zobaczył, szeroko się uśmiechnął i podszedł do niej.
- I jak? Podobała ci się gra?
- Była niezła. - odpowiedziała Alice z uśmiechem. Percy wręczył jej bukiet kwiatów, z którego wystawało papierowe, czerwone serduszko.
- To jest prawdziwa walentynka. - rzekł Percy z wielkim rumieńcem. Rudowłosa spojrzała na niego, po czym wyjęła z kwiatów serduszko. Otworzyła je i zaczęła czytać.
Znam Cię już wieki całe
Myślę o Tobie i tęsknię do Ciebie.
W każdy zmierzch i noc czekam
Może przyjdziesz, może zjawisz się
A jeśli nie to sam Ci powiem,
Że myślę o Tobie i tęsknię do Ciebie.
Rzecz tylko w tym, że ja nie wiem
Kim dla Ciebie jestem ...
- Odpowiem ci, kim dla mnie jesteś... - zaczęła tajemniczo Alice. Przybliżyła się do niego, po czym... Pocałowała go. Ale nie tak, jak to robili przyjaciele, czyli w policzek. To był pocałunek w usta. Percy na początku był zdziwiony, lecz potem bardzo chętnie go oddał. Oderwali się od siebie.
- Kocham cię Percy. - powiedziała Alice. Percy uśmiechnął się do niej szeroko.
- Będziesz moją dziewczyną?
- Tak! - odpowiedziała z uśmiechem i jeszcze raz go pocałowała. Po około piętnastu minutach wyszli z lasu. Niby nic się nie zmieniło, a jednak. Na drzewie, pod którym wydarzyło się to wszystko, wycięli znak. Było to serce, w którym widniały inicjały ich dwójki.
A.P. + P.J.
~~~~~~~~~~~
Hej, hej!
Oto już drugi One-Shot w tej książce! Tym razem zamówienie złożyła Ta_Taka_Fajna. Mam nadzieję, że się spodobało!
~NS
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top