#8
Marcin Janusz
- No dobra chłopaki zaraz zaczniemy trening. - rzekł Graban.
- A gdzie Andrea Anastasi? - chciał wiedzieć Grzyb.
- Zaraz do nas dołączy. Wszyscy są?
Spojrzeliśmy kolejno po sobie. W pierwszej chwili nie docierało do nikogo, kogo z nas nie ma. Wojtek wziął i nas przeliczył. Wyszło mu, że brakuje jednego. Chwilę się zastanawialiśmy.
- Nie ma Jakubiszaka. - rzekł wreszcie Muzaj.
- Powiadomiliście go o treningu?
- Tak. Wczoraj z nim o tym pisałem - stwierdził Nowakowski. - Chyba z nim... - dodał ciszej.
- No to w takim razie opuścił trening. Przekażcie mu, że jeśli chce grać w Treflu musi regularnie się stawiać na treningach, chyba że coś mu nagłego wyskoczyło. Wtedy może nas o tym zawiadomić i jest git. Czy kogoś zawiadomił, że go nie będzie dziś?
Nastało wymowne milczenie. Stwierdziłem, że wezmę młodego w obronę. Później wpadnę do niego i go ochrzanie.
- Pisał do mnie wczoraj, że coś mu ważnego wypadło. Nic więcej nie mówił. - powiedziałem.
- Aha. Czemu wcześniej nie powiedziałeś?
- Zapomniałem o tym.
- Dobra. To chłopaki rozgrzejcie się, a ja za chwilę wracam. Wojtek pilnuj ich.
- Ta jest, szefie.
Trener nas opuścił, a ja westchnąłem. Pora na trening.
Gdy już było po wyczerpującym treningu, wypiłem energetyka i skierowałem się w stronę mojego samochodu. Wszedłem do środka, zamknąłem drzwi i odpaliłem. Ruszyłem w kierunku mieszkania przyjmującego. Niestety droga, którą miałem tamtędy przejechać była tylko połowicznie przejezdna. Musiałem poczekać, kiedy kilka aut z przeciwnej strony przejedzie. Wreszcie była moja kolej i ruszyłem. Przejechałem obok samochodu, który wydał mi się dziwnie znajomy. Jakieś inne auto odholowywało tamte. Jednak postanowiłem patrzeć na drogę. Pojechałem wprost do domu Szymona. Zaparkowałem i wyszedłem z mojego czarnego Audi. Zamknąłem go i ruszyłem na klatkę schodową. Chciałem zadzwonić, żeby otworzył mi drzwi, ale te były otwarte na oścież. Wszedłem do środka i ruszyłem po schodach do jego mieszkania. Wreszcie byłem przed drzwiami. Zapukałem. Otworzył mi Szymon. Miał przerażenie w oczach.
- Wszystko gra, młody?
- Wchodź szybko. Muszę coś ci powiedzieć.
Wciągnął mnie do środka i błyskawicznie zamknął drzwi na klucz.
- Dobrze się czujesz?
- Nie. Masz ochotę na piwo?
- Jasne, ale powiedz mi, co się stało, że masz taki strach w oku. Zrobiłeś, coś godnego hańby?
- Siadaj na kanapę. Zaraz ci powiem.
- Czekaj, ty piłeś? - spytałem widząc, że przewrócił się o niewiadomo co.
- Może. - wstał i poszedł do kuchni.
Wrócił z dwoma puszkami piwa. Na szczęście puszkami, bo zaraz upadł wraz z nimi na podłogę. Kieliszki, by się stukły, a puszki były całe. Podniosłem je z ziemi, a potem pomogłem wstać przyjmującemu. Usiedliśmy na kanapie i wzięliśmy łyk piwa. Po chwili dotarło do mnie, że jestem samochodem i nie powinienem pić. Odłożyłem puszkę na stolik kawowy. Z kolei Szymon zdążył wypić już połowę puszki.
- Ej zwolnij, bo jeszcze zakrztusisz się piwem. Odłóż już tą puszkę i powiedz mi, co się z tobą dzieje? Czemu opuściłeś trening?
Położył puszkę obok mojej. Spojrzał na mnie z przestrachem i żalem w oczach.
- Chciałem przejechać dziewczynę...
- Co?
- Byłem głodny, a ona przechodziła przez pasy... Zamiast zwolnić, przyśpieszyłem, bo wydała mi się przeszkodą na drodze do jedzenia...
- Ziomek, co ty bierzesz?
- Nic. Nie brałem wtedy i to mnie przeraża.
- Ale ona żyje?
- Chyba tak. Nie wiem. Otrzeźwiło mnie jej przerażenie w oczach i gwałtownie skręciłem. Podziękowałem temu, co stworzył te chodniki, bo krawężnik zatrzymał mój samochód...
- Chwila. Czyli ten granatowy Opel, którego holownik wziął był twój? Dlatego wydał mi się znajomy. I co dalej? Zwiałeś?
- Jakaś baba zadzwoniła po pogotowie i po policję. Powiedziała, że już jadą. Na słowo "policja" uciekłem, bo się przestraszyłem.
- Oj Szymek... Musisz się przyznać.
- Ale... Ja... Się... Boję...
- Jak się sam przyznasz - może dostaniesz mniejszą karę. Chodź podwiozę cię na komendę.
- Ale... Piłeś...
- Nie tyle ile ty. A no tak musisz najpierw wytrzeźwieć.
Wstałem i wziąłem oba puszki.
- Co ty robisz?
- Konfiskata majątku.
Szymon spadł z kanapy, chcąc mnie powstrzymać przed konfiskatą, ale ostatecznie nie podniósł się z ziemi i zasnął. Pokręciłem tylko z politowaniem głową i wylałem bursztynową ciecz do zlewu. No trochę było mi jej szkoda, ale w końcu to piwo nie było za moje pieniądze. Gdy spał zdążyłem wysprzątać mu mieszkanie z alkoholu. Wódki i wina nie miałem serca wylać, dlatego też wziąłem je do swojego samochodu. Gdy wróciłem Szymek był już obudzony.
- Dobra tak dużo nie piłem. Chodźmy na ten komisariat.
- Na pewno?
- No w sumie lepiej pojedźmy twoim Audi.
Przewróciłem oczami i westchąłem. Na szczęście Szymek jeszcze nie zauważył, że nie tylko pozbawiłem go piwa, ale także innych napojów z alkoholem. Wyszliśmy z mieszkania. Przyjmujący zamknął drzwi na klucz, a potem znaleźliśmy się już w moim samochodzie. Pojechaliśmy prosto na komisariat policji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top