#15

Szymon

Moją ciszę i spokój znieważył Marcin, dzwoniąc do mnie, żebym się ogarnął, bo za godzinę lub dwie drużyna przyjdzie w odwiedziny. W odpowiedzi ziewnąłem tylko przeciągle i westchnąłem.

Po godzinie byłem już gotowy na ich przyjście. Kiedy drzwi się otworzyły, udawałem, że spałem. Pierwszy wszedł Wojtek, za nim reszta chłopaków i Graban.

- Elo, mordo. Wstawaj - usłyszałem nad uchem, znany mi, głos Muzaja.

Otworzyłem oczy i uśmiechnąłem się.

- Siema, chłopaki.

- Jak tu trafiłeś?

- Spadłem z drabiny...

- Szymon nie potrafisz kłamać - stwierdził Marcin.

- Może... A jak tam treningi do meczu?

- Dobrze.

Drużyna nie dawała mi spokoju jeszcze przez godzinę. Później Graban stwierdził, że muszą iść potrenować, jeśli chcą wygrać następny mecz. Mimo tego, że nie chcieli mnie szybko opuszczać i tak musieli. Wyszli, żegnając się. Został tylko Nowakowski.

- Na pewno ktoś cię pobił.

- A co? Ty taki znawca jesteś?

- Tak. Komu się naraziłeś?

- Łysemu kolesiowi bez oka, o ile dobrze pamiętam - westchnąłem zrezygnowany. - Ale nie bój się. Poradzę z nim sobie.

- Taa, poradzisz. Ze złamaną ręką i stłuczonym żebrem?

- Tiak. Nie wierzysz we mnie? Jak możesz?

- Dobra. Powodzenia. Ale jakbyś jednak kogoś potrzebował, nie wahaj się i powiedz to nam. Pomożemy.

- Jasne. Dzięki. Wygrania meczu, będę was dopingował.

- Dzięki.

I wyszedł. Jakoś tak nie miałem ochoty na rozmowy z ludźmi. Dopiero jak w drzwiach pojawiła się Monika, zaskoczyłem się, a jednocześnie pragnąłem, by została przy mnie, chociaż na dłużej niż pół godziny. Oprócz niej do środka weszły jeszcze inne dziewczyny, które kojarzyłem z treningów.

- Cześć, Szymon. Jak się czujesz? - usłyszałem nad sobą głos Natalii.

- Znośnie.

- To dobrze.

- Co się wydarzyło? - zadała pytanie, bodajże Tosia.

- Gdybym powiedział wam prawdę to, byście nie uwierzyły. Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach.

- Ktoś cię pobił?

- Nie... No trochę tak, ale przedtem uratowałem jakąś dziewczynkę przed nim.

- A może zwyczajnie chcesz zabłysnąć przy nas? - zarzuciła mi Hania.

- Może - uśmiechnąłem się. - A co tam u was?

- Wpadłyśmy tylko na chwilę. Zaraz wybywamy stąd, by przećwiczyć układ.

- Ach, dobrze.

Dziewczyny jeszcze chwilę zostały, by pogadać ze mną o jakiś mało istotnych rzeczach. Później wyszły wszystkie, oprócz Moniki.

- To co? Zostajesz?

- Chciałam ci powiedzieć, że nie wiem w co ty pogrywasz, ale zwyczajnie przestań. Nie musisz mnie uwodzić, żeby pokazać mi, że jesteś kozak i chcesz założyć ze mną rodzinę... Po prostu bądź sobą.

- Czyli zgadłaś, że te listy miłosne, które ci podrzucił Nowak są ode mnie? - tak ludzie, zapomniałem wam o tym wspomnieć.

- Podpisałeś się pod nimi.

- Ach, tak. Zapomniałem.

- Więc czujesz coś do mnie?

- Tak. Od pierwszego spojrzenia w twoje piękne szare tęczówki.

- Nigdy nie sądziłam, że to się może stać. Na pewno jesteś pewien, co czujesz?

- Tak. Miłość czuję.

- Bo wiesz. Od zawsze marzyłam, by móc, choć jeden raz cię spotkać. Nic więcej nie chciałam. Nie śmiałabym nawet pomarzyć o pocałunku.

- Serio? Wiem, że jestem twoim idolem, ale czy mógłbym być kimś więcej?

- W sumie to tak...

Przysunąłem się bliżej. Wyciągnąłem do niej ręce. Objąłem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie. Musnąłem lekko jej usta i spojrzałem w jej oczy. Kolej na jej ruch. Zawahała się, ale zaraz potem to ona pocałowała mnie. Mocniej niż ja na początku. Oddałem pocałunek. Po chwili oderwaliśmy się od siebie.

- Wybacz, że cię potrąciłem.

- Nie ważne. Kiedy stąd wyjdziesz?

- Za dwa dni.

- Będę czekać, ale muszę już iść.

Pocałowała mnie na pożegnanie, a potem zniknęła za drzwiami. Wreszcie nawet przez myśl mi nie przeszło imię Kamili, ale obecnie, jak tak sobie myślę, czas ją odwiedzić w tym szpitalu.






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top