2. Sąd Ostateczny


Można powiedzieć, że nasz plan potencjalnego zbawienia Wattpad Polska poległ w gruzach. No, może nie od razu został zniszczony, co po prostu odsunął się w czasie. Tego, niestety, nie dało się uniknąć.

Dlaczego?

– Słuchaj, ja mówię poważnie: odpuść sobie teraz te plany – mówiła do mnie Diana, gdy rozmawialiśmy przez telefon. – Lada dzień masz egzaminy gimnazjalne. Nie po to uczyłeś się tygodniami, by teraz to spieprzyć.

– Egzaminy egzaminami, Wattpad Polska samo się nie uratuje.

– To może zaczekać. Przetrwaliśmy wiele gównoburz, następna niczego nie zmieni.

– Tylko że każda kolejna jest coraz większa – delikatnie zaoponowałem. – Angażuje się coraz więcej ludzi.

– Dziwisz się? – Diana dzielnie broniła swoich racji. Może i słusznie (kobiety czasem mają rację, a nawet jak jej nie mają, to i tak lepiej im ją przyznać). – Ta grupa przekroczyła już pięć tysięcy ludzi. Pięć tysięcy ludzi! Wyobrażasz sobie, ile to jest?

– To gdzieś tak trochę ponad siedemdziesiąt do kwadratu...

– No, przynajmniej matmę umiesz. Może jakoś zaliczysz część matematyczną.

Przez chwilę dyplomatycznie milczałem, by Diana pomyślała, że czuję się zażenowany (z kobietami trzeba umieć rozmawiać). Widząc – a raczej słysząc – że to nie wywołało pożądanego efektu, oznajmiłem:

– Ja na te gimnazjalne umiem już wszystko. CKE nie jest w stanie niczym mnie zaskoczyć!

– Naprawdę? No to oblicz pochodną funkcji f(x)=x^4+2x/3x^2...

Przez chwilę milczałem, słuchając jej dalszego wywodu. Improwizowała, ewidentnie.

– Zaraz wyślę ci rozwiązanie – odpowiedziałem jak najbardziej poważnie.

– A zatem – czekam.

Oczywiście, rozłączyłem się i przystąpiłem do rozwiązywania owej „pochodnej". Właśnie, czym ona jest?

Wpisałem to słowo w Google. No, wujaszku, pomóż biednemu gimnazjaliście.

„Pochodna to inaczej różniczka" – napisał jakiś użytkownik na pewnym forum matematycznym.

Różniczka, powtórzyłem w myślach, zastanawiając się nad sensem tego słowa. Różniczka. A więc to zapewne wyniczek odejmowanka.

Więcej wiedzieć nie musiałem. I nawet nie chciałem.

Wysłałem zdjęcie rozwiązania zadania Dianie i przyznam szczerze, że nie spodziewałem się tak szybkiej odpowiedzi.

Ty chory..."

Zaśmiałem się, patrząc w lustro. Czego ona się spodziewała? Że naprawdę obliczę tę różniczkę?

Ha, chciałaby. Musi w końcu zrozumieć, że zdjęcie mojej twarzy jest poprawnym rozwiązaniem wszystkich zadań.

Trzeba było jednak w pewnym aspekcie przyznać Dianie rację. Nie powinniśmy się teraz brać za ratowanie Wattpad Polska. Egzaminy tuż, tuż, powinienem się grzecznie uczyć, a nie bawić się w bohatera.

Chociaż nie nazwałbym tej pracy zabawą. Wbrew pozorom to ciężki kawałek chleba.

Można więc powiedzieć, że się uczyłem. W końcu siedzenie przed komputerem z książkami na biurku zalicza się do nauki (potwierdzone przez internautów). W czasie przerw (trochę ich było) szedłem do kuchni, by odprężyć się, popijając herbatę i dyskutując z kimś mądrym. Z kim konkretnie? Z moim lustrzanym odbiciem. Lubię czasem posłuchać kogoś równie inteligentnego.

Dzień Sądu Ostatecznego – czyli początku testów gimnazjalnych – zbliżał się nieubłaganie. Powoli odczuwałem ten stres, ale – na szczęście – nie zmienił on niczego w moim wyglądzie. Niektórzy, będąc w nerwach, wyglądają fatalnie, są ciągle zmęczeni, ich twarze wydają się szare, ponure...

A ja?

Ja – wierząc odbiciu w lustrze – nadal wyglądałem olśniewająco. Na coś jednak przydaje się codzienne wklepywanie pudrów i leczniczych masek. To gładkie lico nie wzięło się znikąd. O wszystko trzeba było zadbać.

Podziwiałem tak swój wygląd w lustrze i po chwilach samozachwytu dopadły mnie ponure myśli. Co by się stało, gdybym któregoś dnia stracił tę urodę godną samego Apollina? Gdyby nagle moje lico skaziły pryszcze, blizny lub inne paskudztwa? Gdyby moje żółte zęby kiedyś stały się białe?

Czy Wattpadowiczki nadal by mnie tak uwielbiały?

Przecież kocha się za charakter...

– Nie martw się, Marcinie, nadal by cię uwielbiały – powiedziałem do samego siebie pewnym głosem. – Jesteś chodzącą reklamą. Teraz nieważne, jak wyglądasz. Wystarczy, że masz na imię Marcin.

Marcin. Zawadiaka Marcin.

Spojrzałem na laptopa, gdzie ekran wyświetlał otwartą witrynę Wattpada na jednym z rozdziałów mojego Umierającego Słońca. Gdyby tylko czytelnicy wiedzieli, o czym naprawdę jest ta książka...

Oni myślą, że to lekko romantyczne science-fiction. Oni myślą, że dotyczy miłości. Tymczasem Umierające Słońce ma zupełnie inne przesłanie. Drugie, głębsze dno. Szczerze wątpiłem, by ktokolwiek domyślił się, o czym naprawdę tam pisałem.

Otóż Umierające Słońce to w rzeczywistości historia o mnie. Moim alter ego. Czym jest ta tytułowa postać? To ja. To moja odchodząca młodość. Umierające piękno. Nigdy bowiem nie będę już tak młody i piękny, jak jestem teraz.

Och, owszem, mogę być tylko piękniejszy. To niepodważalna i niezaprzeczalna prawda. Jestem w tym wieku, w którym można być jedynie przystojniejszym. Seksowniejszym. Ponętniejszym. A, przyznam szczerze, moja twarzy wyraźnie wskazywała na to, że mam potencjał na co najmniej przyszłego Mistera Polski.

Ale już nigdy nie będę tak samo uroczy jak jestem teraz. Dorosłość odbiera mi ten nastoletni urok.

Ja po prostu dojrzewałem. Mężniałem. Nie powiem, imponowało mi to, ale czułem, że już wkrótce nie będę miał w sobie niczego z młodości.

Dlatego więc zacząłem pisać Umierające Słońce. Wattpadowicze prawdopodobnie nigdy nie dowiedzą się, jakie jest prawdziwe przesłanie tej książki, ale to może i lepiej. Jeszcze uznaliby, że jestem zbyt zadufany w sobie (a przecież nie ma skromniejszych ode mnie!).

Jeszcze raz spojrzałem w lustro. Oto ja. Polski Dorian Gray. A gdybym tak postąpił jak on? Gdybym tak uwiecznił własną urodę? Och, owszem, mam wiele własnych zdjęć, ale one nie oddają w pełni mojego uroku.

Książkowy Dorian Gray był mną, ale w swoich czasach. Jego uroda nie przetrwała na zdjęciach, lecz na obrazie (a i sam Dorian był wiecznie młody dzięki niemu).

Powinienem również zostać sportretowany, stwierdziłem w końcu, masując twarz dłońmi. Przejechałem palcami po żuchwie i dotknąłem gładkich policzków. Ta uroda nie może się ot tak zmarnować. Ma zbyt duży potencjał, aby go nie wykorzystać. Przecież moje oblicze mogłoby jeszcze olśniewać wiele pokoleń! Nawet jako duch miałbym wiele wielbicielek na tym świecie.

Ach, gdyby to wszystko mogło być prawdziwe...!

Szkoda tylko, że historia Doriana Graya jest jedynie fikcją literacką. W rzeczywistości słowa: „Jakie smutne! Ja się zestarzeję i będę brzydki i odpychający. Ale portret ten na zawsze pozostanie młody. Nigdy nie będzie starszy niż w dzisiejszym czerwcowym dniu. Gdybyż mogło być przeciwnie! Gdybym ja pozostał wiecznie młody, a obraz się starzał! Wszystko bym za to oddał, wszystko! Tak, nie ma nic na świecie, czego bym za to nie oddał. Oddałbym duszę własną!" nie zmieniłyby mojego losu.

Ja po prostu kiedyś się zestarzeję. Przestanę być tym uroczym, olśniewającym Marcinem.

I umrę. Umrę jako stary, brzydki Marcin. Zupełnie jak Dorian Gray, chociaż jego koniec był bardziej tragiczny.

Westchnąłem i w końcu wyszczerzyłem zęby do własnego odbicia.

– Skąd ten pesymizm, Marcinku? – spytałem swojego odbicia, ciesząc się w duchu, że byłem sam w domu. Mogłem ze sobą rozmawiać, ile tylko zechcę. – Smutek piękności szkodzi, pamiętaj. A ty jesteś za piękny na zmarszczki i tym podobne choroby wieku ponastoletniego*. Ty się nie zestarzejesz, Marcinku. Jeśli już, to wiedz, że te dołeczki w twoich policzkach będą dodawać ci uroku nawet wtedy, gdy przekroczysz dziewięćdziesiątkę! A patrząc na obecne realia, nawet wtedy będą na ciebie leciały laseczki! Chociaż pewnie już te drewniane...

Odwróciłem się i wróciłem do laptopa.

Czas, by Marcin dalej pisał swoją historię o Umierającym Słońcu.

***

Nastał ten dzień.

Nazywają go Sądem Ostatecznym. Rzezią niewiniątek. Apokalipsą.

W rzeczywistości to testy gimnazjalne.

Dzisiaj w planach część humanistyczna. A więc dzień dla mnie, dla Umierającego Słońca. To nie powinno być nic trudnego.

Wstałem jednak bardzo wcześnie, by móc znaleźć strój odpowiedni na tę jakże ważną okazję. To nie jest dzień, w którym mogę po prostu przyjść w podkoszulku i dżinsach. Dzisiaj muszę wyglądać elegancko. Szykowanie. Z klasą.

Ale jednocześnie muszę zachować pełnię swojego uroku, by mieć fory u pilnujących.

Och, pewnie, mógłbym iść nago albo w samych slipkach, ale obawiam się, że większość dziewczyn nie byłaby w stanie skupić się wystarczająco na zadaniach.

Wybór padł więc na białą koszulę. To było oczywiste. Ale co do niej?

Zajrzałem do szafy. Spośród dziesiątek ubrań wybrałem te najodpowiedniejsze spodnie.

Przecierane dżinsy z niewielkimi dziurami.

Włożyłem to i z uśmiechem spojrzałem w lustro.

– Czy Marcin wygląda zajebiście? – spytałem swojego odbicia, a ono odpowiedziało mi symboliczną okejką. – Ha, makao!

Nałożyłem marynarkę od garnituru. Tak, zdecydowanie wyglądałem jak młody bóg. Sam Apollo brałby ze mnie przykład. Jeszcze gdyby tak tylko znalazł gdzieś lustrzane okulary przeciwsłoneczne...

Już miałem się za nimi rozglądać, gdy znowu spojrzałem w lustro. Stanąłem przodem, potem bokiem. Zawadiacko wypchnąłem tyłek i pokręciłem nim. Też wyglądał świetnie. Te dżinsy idealnie podkreślały krągłość pośladków. A, jak wiadomo, dziewczyny kochają okrągłe, jędrne tyłeczki u facetów.

Przeczuwałem, że będę się wyróżniał na sali, ale przecież o to chodziło. Urok osobisty to coś, czym można kupić każdego egzaminatora. A że to test gimnazjalny, to wiedziałem, że tym razem samo obdarowanie nauczycieli uśmiechem może nie wystarczyć.

Dzisiaj trzeba przykuwać uwagę. Wyróżniać się.

Ale w sumie ciężko nie wyróżniać się, będąc Marcinem. Nawet gdybym przyszedł w worku na ziemniaki, przykuwałbym uwagę.

A teraz wyglądałem dokładnie tak, jak powinien wyglądać Marcin zawadiaka.

Już miałem wyjść z domu, gdy obca myśl znikąd pojawiła się w moim umyśle. Czy czasem nie przesadzam z tym ubiorem? – spytałem się w myślach, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Może naprawdę powinienem przyjść w garniturze?

Tylko po co?

– Laski lecą na łobuzów – stwierdziłem w końcu, uśmiechając się do swojego odbicia, po czym wyszedłem z domu.

Z zadowoleniem spostrzegłem, że mój wygląd przykuwał uwagę już na mieście. Nie było dziewczyny, która, przechodząc obok, nie zwróciłaby na mnie uwagi.

Czułem na sobie to spojrzenie i wiedziałem, że postąpiłem właściwie.

– To jest twój dzień, Marcinie – mruknąłem do siebie, gdy kolejna dziewczyna aż odwróciła się, by na mnie popatrzeć.

Patrz sobie, patrz, drugiego takiego tyłeczka jeszcze długo nie zobaczysz.

Oczywiście, wiedząc, że jeszcze na mnie spogląda, zrobiłem kilka kroków w taki sposób, by możliwie jak najlepiej kręcić biodrami. O, taaak. Patrzcie się. Podziwiajcie. Ta zajebistość nie wzięła się z powietrza. Dziękujcie niebiosom, że mieliście zaszczyt mnie widzieć!

Na szczęście udało mi się dotrzeć żywym do gimnazjum. Zawsze, gdy jestem na mieście, obawiam się, że ktoś mógłby mnie porwać dla okupu. A jestem drogocennym klejnotem, to trzeba przyznać.

Gdy wchodziłem na salę egzaminacyjną, celowo przeczesałem włosy palcami tak, by były maksymalnie uniesione i dodawały mi zawadiackiego uroku. Oczywiście, uśmiechnąłem się do pilnujących nauczycielek i już widziałem po ich oczach, jak wielkie zrobiłem na nich wrażenie. To tylko sprawiło, że jeszcze bardziej wyszczerzyłem swoje zęby.

Święcę jak miliony monet – zanuciłem pod nosem, celowo modyfikując słowa piosenki. – Spłonę, nim odpalą knot...

Posłusznie usiadłem na swoim miejscu, nie przestając się uśmiechać.

Dziewczyna siedząca przede mną odwróciła się.

– O mój Boże, Marcin! – zawołała. – Ale się wystroiłeś!

Cmoknąłem żartobliwie. Bajera leci jak się patrzy!

– Za coś trzeba mieć te procenty, czyż nie? – odparłem, unosząc brew.

Ta tylko odwzajemniła uśmiech, potrząsnęła głową i z powrotem się odwróciła.

To wystarczyło, bym wiedział, że właśnie uległa mojemu urokowi.

No i plus sto punktów do dobrego humoru. Tak, ten dzień zdecydowanie był mój!

Nadeszła godzina zero. Dziewiąta, znaczy się. Nauczyciele przed chwilą rozdali karty pracy i pozwolili nam zacząć pisać.

Spojrzałem na swój podpisany arkusz i przechyliłem z zaciekawieniem głowę. No, cóż tam wymyśliło CKE? Czy będzie w stanie zaskoczyć w tym roku Marcina? Rzuci mu wyzwanie?

Spojrzałem na pierwsze strony. Czytanie ze zrozumieniem.

Nuda. Dalej.

Znowu jakieś teksty. Tutaj chyba jakaś poezja.

Nuuuda, dalej! Jak brzmi temat wypracowania?!

Dotarłem do ostatnich stron. Wstrzymałem oddech, czytając ostatnie zadanie.

– No chyba żart – mruknąłem pod nosem, marszcząc brwi. – To jest jakieś... nieporozumienie.

No właśnie. Śmiać się czy płakać?

A może... śmiać się przez łzy?


____

(przypis w komentarzu poniżej)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top