27.1

Szwędali się po Zapleczach już co najmniej ze trzy godziny. Zapas wody nieco się skurczył, ale Bluszcz wiedziała, że starczyłoby im na co najmniej drugie tyle. Posłusznie, prawie bez słowa szła za Elielem, rozglądając się trwożliwie na boki i zastanawiając, co jeszcze przypełznie zza kolejnych załomów.

Raz usłyszeli potworny, mrożący krew w żyłach ryk, dochodzący gdzieś z daleka. Mimo że stłumiony, miał w sobie coś znajomego, czego Bluszcz nie potrafiła pochwycić. Urwał się jednak, a kiedy Eliel pociągnął ją w drugą stronę, odetchnęła z ulgą.

Może to jeden z potworów, które spotkała podczas pierwszej wizyty w tym miejscu? Wciąż jeszcze pamiętała smilersa, jak nazwał go Mara. Czasem śnił jej się po nocach, i nie były to dobre sny. Na szczęście na nic takiego się nie natknęli, ominęły ich też widoki w postaci tych długozębych, obdarzonych gigantycznymi pazurami paskud, zajmujących się w wolnych chwilach przebierankami w ludzkie skóry.

— Już niedaleko — obiecał Eliel.

— Skąd wiesz?

— Mówiłem ci, mam swoje sekrety. Patrząc po tym, co zrobiłaś tamtemu ogarowi, nie ja jeden. — W jego głosie usłyszała lekki wyrzut.

— Mówiłam ci, że jestem czarownicą gromu.

— Nie jesteś czarownicą — warknął, już całkiem poirytowany. — Masz magię. Ale nie sądziłem, że tak silną.

Od tej złej strony go nie znała. Z drugiej strony, "mająca magię" brzmiało lepiej od "czarownicy". Tak, jakby obdarzona była szczególnym darem, czymś wyjątkowym. Jakby w rzeczywistości nie była dziwadłem, które nie miało prawa istnieć, a jednak, ktoś gdzieś popełnił jakiś błąd, i oto ona, Bluszcz w pełnej krasie.

Nie chciała być dziwadłem, dlatego skinęła potulnie głową.

— Ja sama nie wiem, jak silna jest magia gromu — tłumaczyła się niezręcznie. — Jakoś nikt nie palił się, by mi coś wyjaśnić, a ja nie mam porównania z innymi.

— Moja magia jest tak słaba... w zasadzie nie ma jej prawie wcale... że Zaplecza próbują mnie odrzucić — rzekł Eliel, jakby z zawodem. Teraz wyjaśniło się, dlaczego on tak ciężko zniósł pojawienie się tutaj, podczas gdy ona, gdyby nie żółte ściany i wykładzina, nie zauważyłaby nawet przejścia między światami. Zaraz jednak uśmiechnął się dziarsko. — Na co dzień nawet tego nie zauważam, ale Fundacja lepiej traktuje tych, którzy są obdarzeni tego rodzaju darem, jak twój. Dzięki temu zyskujemy przewagę nad tymi potworami.

— Dzielą was na lepszych i gorszych? — dziwiła się. Wciąż nie wyrobiła sobie zdania co do Fundacji. W jednej chwili jawiła jej się ona jako zbrodnicza organizacja, zdolna wymordować wszystko i wszystkich w pień tylko z powodu ich pochodzenia. Z drugiej jednak, Eliel i pozostali mówili o niej, jakby była ostatnią ostoją ludzkiej kultury, miejscem, gdzie dba się o zasady, tworem powołanym do ochrony słabszych.

— Co w tym dziwnego? Jesteście dla niej cenniejsi, to i was chroni — burknął pod nosem.

Bluszcz miała coś odpowiedzieć, ale zauważyła nieregularność w plątaninie żółtych korytarzy. Światło jarzeniówki za jednym z załomów odbijało się jakoś inaczej. Przystanęła, a chłopak wyprzedził ją o kilka kroków. Zmrużyła oczy, starając się uświadomić sobie, co właściwie zobaczyła.

Eliel zauważył, że dziewczyna nie idzie za nim i z ociąganiem wrócił kilka kroków. Najpierw wpatrywał się w jej twarz, potem podążył za jej wzrokiem.

— Czy to kolejny potwór? — zapytała.

— Nie. — Na twarz chłopaka wpełzł szeroki, triumfalny uśmiech. — To miejsce, którego szukaliśmy. Chodź.

Bez skrępowania zaplótł swoje odziane w skórzane rękawiczki palce z jej drobną dłonią. Jego skóra paliła ją, i to bynajmniej nie z powodu pożądania czy innych pozytywnych emocji. Czuła, że coś tu jest nie tak i instynktownie nie chciała, by Eliel jej dotykał. A już na pewno źle czuła się z tym, że w taki sposób nadawał kierunek jej marszowi.

Mimo to dała się pociągnąć w stronę, jak się okazało, drzwi windy. Zbliżyli się do nich i Eliel najzwyczajniej w świecie wcisnął przycisk, by ją przywołać. Otworzyła usta, by zadać pytanie. Nie mogła się jednak zdecydować, które posłać na pierwszy ogień, więc znowu je zamknęła.

Winda. Dobra, niech będzie winda. Po tym, co miała okazję tu widzieć, i tak nie zamierzała się niczemu dziwić. Gdyby się nad tym zastanowić, skoro ten przybytek przypominał upiorny, zmutowany pokój hotelowy, to dlaczegóż by wyjście z niego miało nie prowadzić właśnie przez szyb windy?

Zatrzymująca się na ich piętrze — o ile były tu jakieś piętra, przecież nie szli w górę ani w dół — kabina zazgrzytała nieprzyjemnie. Kiedy jednak drzwi się otworzyły, pisnął całkiem współczesny dzwonek.

— Zamknij oczy — polecił sucho Eliel.

— Dlaczego? — Jeszcze kilka tygodni temu Bluszcz wykonałaby polecenie bez zastanowienia. Życie nauczyło ją biernie przyjmować to, co przynosi los, może dlatego tak chętnie poszła za Marą wiedząc, że przewróci jej życie do góry nogami. I faktycznie to zrobił, lecz także zmienił ją, nauczył ją walczyć i drążyć. Uświadomiła sobie, że to właśnie dzięki niemu już nie będzie taka sama. W piersi znów ścisnęła ją tęsknota, lecz dziewczyna zrzuciła ją na samo dno i przykopała wszystkimi innymi, ważniejszymi teraz emocjami. Nie powinna się przyznawać przed samą sobą, a co dopiero przed resztą Fundacji, że tak bardzo tęskni za Marą.

Eliel westchnął. O ile na początku robił na niej wrażenie uśmiechniętego i życzliwego, o tyle teraz jego maska zdawała się opadać, a spod niej wyzierała tylko irytacja. Nieprzyjemne przeczucie połaskotało Bluszcz w zakończenia nerwowe, ale co miałaby niby teraz zrobić? Puścić się biegiem w plątaninę korytarzy, uciekać bez pojęcia, jak się stąd wydostać?

— Bo nie możesz spojrzeć w lustro, kiedy będziemy się przemieszczać, okej? Po prostu zakryj torbę z kotem i sama zamknij oczy.

Wolała nie dopytywać, co by się stało, gdyby jednak spojrzała w lustro. Nie dlatego, by bardziej nie denerwować swojego towarzysza. Czasem po prostu lepiej nie wiedzieć takich rzeczy.

Zająwszy miejsce w windzie, ustawiła się przodem do drzwi i zacisnęła powieki. Kręciła się niespokojnie, bardziej czując ruch powietrza niż słysząc, że Eliel zajął miejsce obok niej. Och, jak drażniło ją, że nic nie widzi! Gadzi mózg odzywał się znowu krzycząc, że w tym potwornym miejscu nie powinna pozbawiać się tak ważnego zmysłu, jak wzrok. Tylko siłą woli utrzymywała oczy zamknięte, mimo to czuła, jak między jej palcami znowu tańczy energia. Mnóstwo energii kłębiło się najpierw wokół dłoni, później zaś wędrowało w kierunku ramion, aż wreszcie oplatało całą Bluszcz od stóp do głów. Zupełnie jakby magia była żywą, rozumną istotą, dostrzegającą, jak bezbronna czuje się jej właścicielka i chcącą ją obronić.

Gdy winda ruszyła, Bluszcz zachwiała się, ale utrzymała powieki na miejscu. Żałowała, że nie pomyślała o zawiązaniu sobie oczu przepaską, choćby bandażem, który Eliel przezornie włożył do jej plecaka przed podróżą. Teraz było jednak za późno na takie rozważania.

Podróż tym specyficznym środkiem transportu dłużyła się w nieskończoność, a przez zamknięte oczy Bluszcz czuła narastające mdłości. Cholera, ile pięter ma to piekło? U Dantego było tylko dziewięć, a to zdawało się niekończącym się wieżowcem. Jeśli każde piętro było tak rozległe i monotonne jak to, które właśnie opuścili... Nie, lepiej się nad tym nie zastanawiać.

Wreszcie winda zwolniła, a zaraz później się zatrzymała. Gula w gardle Bluszcz opadła nieco niżej i dziewczyna nie miała już wrażenia, że zaraz zawartość żołądka opuści ją wszystkimi górnymi otworami ciała. Stała, nie wiedząc za bardzo, co ze sobą zrobić. Nie chciała otwierać oczu, póki nie pozwoli jej na to Eliel, lecz on dyszał tylko ciężko.

Kiedy oparł się na jej ramieniu, aż pisnęła ze strachu.

— Przepraszam — burknął z nieskrywaną złością, która przeczyła słowom. — Mówiłem, że nie przepadam za przekraczaniem granicy.

Rzeczywiście, nie wyglądał najlepiej. Pobladł, zgiął się wpół, a wilgotny pot perlił się na jego twarzy. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem, bardziej zmartwiona o to, jak podróż zniósł Murek, niż o swojego towarzysza. Kiedy upewniła się już, że zwierzakowi nic nie grozi, rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znaleźli.

To zdecydowanie nie były do porzygania żółte korytarze, przesiąknięte wilgocią. Wnętrze przypominało to w podziemiach Sarajewskiej biblioteki. Mnóstwo stali, błyskających diod, konsola i spoglądająca zza niej poważna dziewczyna w okularach.

— Dwie i pół doby, nieźle — pochwaliła ich, nawet się nie witając.

— Przepraszam?

— Dwie i pół doby z Sarajewa do Polski. Jak na Zaplecza, to całkiem dobry wynik.

— Mówiłem ci, że tam czas działa inaczej — Eliel zwrócił się najpierw do Bluszcz, później do dziewczyny. — Nam wydawało się, jakby to było parę godzin.

— A, to ta nowa, tak? — domyśliła się. Miała ścięte na długiego boba włosy, a przydługa grzywka wspierała się na okrągłych oprawkach. Mimo okoliczności, zrobiła na Bluszcz dobre wrażenie. Może to te jej oczy, które zdawały się ogarniać powagą i troską cały świat?

— To był mój drugi raz — wyjaśniła.

— No, to nieźle. Jakiś chłopak czeka na was przed komorą transportową. Mateusz, czy jakoś tak.

— Mati! — Bluszcz poczuła, że wstępuje w nią nowa energia. Tak bardzo cieszyła się, że znów zobaczy przyjaciela. A zaraz po tym, jak przeprosi go za pochopną decyzję o wyjeździe i kilka miesięcy niemal bez kontaktu, przywali mu w twarz. Może i ona wyjechała na drugi koniec świata, ale on ukrywał przed nią całe to gówno, magię, Fundację i nadnaturalne istoty. Skoro przynależał do super-hiper-tajnej organizacji, musiał przecież o tym wiedzieć.

Nie przeszkodziło jej to, by wpaść w ramiona przyjaciela, gdy tylko otworzyły się ciężkie, automatyczne drzwi. Mati wydawał się nieco zbity z tropu, ale utrzymał pięćdziesiąt pięć kilo czystej radości, nie porzucając pionu.

— Dobrze cię widzieć, mała. — Pierwszym, co dostrzegła Bluszcz po odchyleniu twarzy, był jego szeroki, choć zakłopotany uśmiech. Pociągnęła jeszcze nosem, by napełnić nozdrza znajomym, kojarzącym się z domem zapachem oleju, tanich perfum i delikatnej nuty jego potu. Wreszcie uwierzyła, że naprawdę wróci do domu. Może nawet pomyślała, że dzięki tej woni wszystko, co dotąd przeżyła, od uderzenia nieznajomego w jej samochód aż po wędrówkę po Zapleczach w poszukiwaniu windy stanie się koszmarnym, ale tylko snem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top