25.


Gwar głosów i plątanina języków sprawiły, że Bluszcz poczuła się, jakby właśnie odbyła podróż w czasie. Ledwie parę miesięcy dzieliło ją od dnia, gdy stanęła na progu domu Mary po raz pierwszy. W jej przypadku tych parę miesięcy rozciągnęło się do... może nie całego życia, ale na pewno bardzo długiego okresu. Zamrugała po części, by odgonić te wspomnienia i stające jej przed oczami obrazy, a po części żeby powstrzymać łzy.

Cokolwiek próbowała sobie wmówić, tęskniła.

— Kochani, moja towarzyszka mówi tylko po polsku — zaznaczył wreszcie Eliel, a głosy stały się bardziej zrozumiałe. To jednak wywołało kolejną falę wspomnień. — To... znajoma Mateusza.

Bluszcz spojrzała na niego z wdzięcznością. Wyobrażała sobie, że jej przybycie do siedziby Fundacji będzie przebiegało trochę inaczej, że od razu zostanie wytknięta palcami jako ta, która przez kilka miesięcy mieszkała z wrogiem numer jeden. Jako córka zabitej przez organizację kobiety. Jako czarownica. Najwyraźniej Eliel nie poinformował nikogo o żadnej z tych okoliczności.

— I po angielsku — wtrąciła jeszcze. Może matematyka i inne przedmioty ścisłe w liceum nie szły jej najlepiej, ale rozszerzony angielski zdała prawie na sto procent. Wtedy wydawało się to bezsensowne, bo nigdy by nie przypuszczała, że wyrwie się z Polski, i to do tak egzotycznego kraju, jakim była, z jej perspektywy, Bośnia i Hercegowina.

Podczas gdy ona stała zmieszana w kącie, do pokoju napływały kolejne osoby. Jeśli spodziewała się, że w siedzibie Fundacji zastanie szczupłych, umięśnionych asasynów w kapturach albo średniowiecznych zbrojach, grubo się myliła. Gdyby nie wiedziała, gdzie trafiła, pomyślałaby o siedzibie fundacji, albo może księgarni wysyłkowej?

W pomieszczeniu siedzieli już atrakcyjna, okrągła — choć Bluszcz nie nazwałaby jej grubą — brunetka w okularach, patykowaty mężczyzna o śniadej cerze i obcięta na boba kobieta pod pięćdziesiątkę o zaciśniętych w wąską kreskę ustach. Teraz dołączyło do nich jeszcze kilkoro ludzi z sąsiednich pomieszczeń i Bluszcz nie wiedziała już, na które z nich ma patrzeć. I czy w ogóle wypada się przyglądać.

Wobec tego zlustrowała wzrokiem pomieszczenie. Chociaż rozmowy, zgodnie z sugestią Eliela, płynnie zmieniły się w znajomą dla niej mowę, i tak wpuszczała je jednym uchem, a wypuszczała drugim. Prześlizgnęła po prostych biurkach ze sklejki, uniwersalnych dla każdego pomieszczenia biurowego w całej Europie. Chwalmy skandynawskie trendy, które panoszą się zarówno w Polsce, jak i w Bośni.

— Mam wrażenie, że tylko ja tu jestem jakimś językowym nieukiem. Czy wszyscy wokół to poligloci? — wymknęło jej się na głos. Choć mówiła cicho, wszyscy spojrzeli w stronę Bluszcz. Pulchna dziewczyna obdarzyła ją miłym uśmiechem.

— Taka praca — zauważyła. — Musimy nadążać za naszymi... — zawahała się — podopiecznymi.

Bluszcz parsknęła w duchu. Jakże zgrabnie kobieta zamieniła ofiary na podopiecznych! Nic nie dała po sobie poznać, tylko pokiwała głową ze zrozumieniem.

— Przejście jest gotowe? — Eliel tymczasem zagadał do postawnego mężczyzny przy drzwiach. Ten zdecydowanie nie budził urzędowych skojarzeń. Miał ze dwa metry wzrostu, pokaźną muskulaturę i siateczkę blizn, obejmującą ucho i policzek. Ogolone na krótko włosy mogły wskazywać na wojskowe doświadczenie. A może Bluszcz odniosła takie wrażenie przez połączenie ciężkich butów i wyprostowanej postawy?

— Za kilka minut możecie schodzić — odparł Żołnierz cicho. Obaj zerknęli w jej kierunku, jakby sprawdzali, czy ich słucha. Uśmiechnęła się dzielnie i podeszła.

— Dokąd schodzić?

— Bluszcz, to najszybsza droga. Gwarantuję ci, że nic nam się nie stanie — zapewnił pokornie Eliel. Zamrugała, domyślając się odpowiedzi, ale chciała ją usłyszeć.

— DOKĄD SCHODZIĆ? — powtórzyła, tym razem podniesionym głosem. Podparła się pod boki i spoglądała na nich niby groźnie. Eliel i Żołnierz wymienili spojrzenia. Ten drugi skinął nieznacznie głową, wyglądało więc na to, że on tu dowodził. On decydował, co mają zrobić i ile Eliel może powiedzieć Bluszcz.

— Wykorzystujemy Zaplecza, żeby w miarę szybko podróżować — przyznał. — Wiem, że masz z nimi złe doświadczenia, ale...

— To miejsce z koszmaru — przerwała mu. Oddychała szybciej i płycej na samą myśl, że miałaby znów się tam znaleźć. I że tym razem miałoby przy niej nie być Mary.

— Podejdź do tego racjonalnie — poprosił. W jego tonie było coś protekcjonalnego, jakby próbował przemówić do rozsądku dziecku, które nie chce zjeść warzyw. — To kieszonka w rzeczywistości. Owszem, można tam wpaść przypadkiem, i wtedy masz przes... — Zerknął przelotnie na Żołnierza, który skrzywił się w połowie tego słowa. — ...przekichane, ale możesz zrobić to też całkiem świadomie. Wtedy masz ze sobą wszystko, czego potrzebujesz. Obiekty Zapleczy wcale nie są takie straszne, jak się wydają na pierwszy rzut oka — dodał pocieszająco. — A że kieszonka ta jest dość ciasna, a jednocześnie pozwala dotrzeć do dowolnego zakątka na świecie, często z tego korzystamy. Zobaczysz, to wcale nie jest bardziej niebezpieczne niż lot samolotem.

— Dlaczego otworzyliście przejście w moim domu? — zapytała cicho, ze skargą. — Dlaczego zmusiliście mnie, żebym przez to przeszła, nie mając pojęcia, z czym mam do czynienia? Gdyby nie M... — Ugryzła się w język, przypominając sobie, że nie powinna o nim mówić przy tych wszystkich ludziach.

— My? — zdziwił się Eliel. W jego okrągłych teraz oczach nie dostrzegła fałszu.

— Może to te zwierzęta — burknął ponuro Żołnierz. — Najpierw cię tam wpakowały, a potem uratowały, żeby cię omotać.

— My nawet nie wiemy, jak otworzyć przejście. Korzystamy z tych, które znajdziemy — uzupełnił Eliel.

Bluszcz poczuła, jak zakręciło jej się w głowie. Musiała podeprzeć się o ścianę, inaczej mogłaby upaść. O siebie nie dbała, ale w dłoni wciąż dzierżyła transporter z Murkiem i upuszczenie go na podłogę było ostatnim, czym teraz chciała ryzykować. Pomyślała przelotnie o swoim kocie, nim zaczęła porządkować informacje, którymi zarzucili ją mężczyźni podczas tej krótkiej wymiany zdań.

Czy to możliwe, żeby Mara tak perfidnie ją okłamał? By sprowadził na nią zagrożenie? Ten sam mężczyzna, który zasłonił ją przed strzygoniami własną piersią, który niósł ją czule mimo swoich obrażeń tylko po to, by mieć pewność, że nic jej się nie stanie?

Ten sam, który w kuchni przemienił się w potworne monstrum? Tak, w to mogła uwierzyć. Jakby jej świadomość rozdzielała M. na dwa byty — szarmanckiego mężczyznę i potwora, za którego się podawał. Nie potrafiła złączyć tych kabelków, żeby zamknąć obwód, a w świetle informacji uzyskanych od Eliela i jego kolegi nie była już niczego pewna. Smutne, pełne inteligencji oczy Mary zacierały się w jej pamięci na rzecz pokrytego futrem ciała, zbyt długich kłów i potwornych pazurów.

— Potrzebujesz czasu? — zapytał Eliel, przyglądając się jej badawczo. Czy to możliwe, by każda emocja aż tak malowała się na twarzy Bluszcz? Niezdolna wydusić słowa, tylko pokręciła głową. — W porządku, zrobimy wszystko tak, żeby przejść przez to bezboleśnie. Zaplecza tylko wydają się takie straszne... jeśli podróżujesz z nieodpowiednią osobą.

— Chodźmy — szepnęła przez ściśnięte gardło. — Chcę tylko wrócić do domu.

Żołnierz prychnął, jakby śmieszył go każdy przejaw słabości. Na właśnie takiego typa wyglądał. Na szczęście nie skomentował, więc i Bluszcz nie musiała się silić na wymyślenie jakiejś ciętej riposty. W tym stanie najpewniej szorowałaby dupą po intelektualnym dnie.

Uniosła gwałtownie wzrok, kiedy Eliel chwycił ją za rękę. Miał szczupłe, długie palce pianisty i miękką skórę, która podpowiadała, że nie zaznał nigdy ciężkiej, fizycznej pracy. Jej własne dłonie były o wiele mniej zadbane, choć od kiedy zamieszkała w rezydencji zmiennokształtnych, i tak pracowała o wiele mniej niż w Polsce. Teraz będzie musiała wrócić do ciężkiej harówy, by utrzymać się na powierzchni.

Dotyk ciepłej dłoni chłopaka uspokoił ją i pomógł uspokoić wewnętrzne drżenie. To nie były dłonie mordercy. Z drugiej strony, nie mogła zakładać, że Fundacja jest tak całkowicie niewinna, że nie para się zabijaniem. Przecież Eliel sam powiedział, że jej matka miała zlecenie na zamordowanie Mary. Cokolwiek się później wydarzyło, z czyichkolwiek rąk zginęła, na niewinnych i wypielęgnowanych palcach chłopaka i tak mogła znajdować się krew, pytanie brzmiało: czyja? Potworów czy niewinnych — czy miało to aż takie znaczenie?

— Idziemy — wymruczał cicho Eliel, gdy nie ruszyła się z miejsca.

Delikatnie pociągnął ją za rękę. Dopiero wtedy się ocknęła i dostrzegła, że Żołnierz przyglądał się jej z pobłażliwym lekceważeniem. Bała się tego, co mogłaby od niego usłyszeć — że jest miękka i się nie nadaje? Że Fundacja tylko marnuje siły i środki, by jej pomagać? Że nie przeżyje w Zapleczach ani godziny? A może był rasistą, tyle że na poziomie nadnaturalnym, i uważał ją za sprzedajną dziwkę, która puszczała się ze zmiennokształtnym? Bluszcz przełknęła ślinę na myśl, że z boku tak to właśnie mogło wyglądać i że nikt by jej nie uwierzył w zapewnienia, że do niczego nie doszło?

Dlaczego bowiem Mara miałby ją bezinteresownie utrzymywać? Skoro ona, po kilku miesiącach spędzonych u jego boku, nie znała odpowiedzi na to pytanie, Żołnierz tym bardziej mógł nie wiedzieć. A ludzie mieli tendencję, by dopisywać sobie coś, co zamaskuje ich własną niewiedzę.

Kiedy znów zawitali do biura, na twarzy miłej, pulchnej dziewczyny nie było już uśmiechu. Stukała zapalczywie w klawiaturę komputera, ściągając brwi w niemym skupieniu. Ledwie zauważyła ich obecność, na krótką chwilę, trwającą tyle, co mgnienie oka, pokazała im uniesiony kciuk, a potem wróciła do pracy.

— Co oni robią? — zapytała cicho Bluszcz, kiedy Eliel poprowadził ją tam, skąd przyszli, na klatkę schodową. Liczyła, że wyjdą na powierzchnię, lecz on skierował się w dół.

— To dzienna zmiana, która czuwa nad przejściem w podziemiach.

— Żeby nikt nieupoważniony do niego nie wszedł?

— Żeby nic nieupoważnionego z niego nie wyszło.

W nagle zapadłej ciszy kroki tych dwojga niosły się jak kurz na słabo oświetlonym stryszku. Bluszcz czuła, jak dociera do niej groza tych słów i włoski na karku stają dęba. Mimo że od wędrówki oraz taszczenia ciężkiego, utytego kocura była zlana potem, teraz nagle zrobiło jej się chłodno, a po żebrach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Ostatkiem woli powstrzymała iskry, które chciały zatańczyć wokół jej dłoni. Bała się, że sparzy nimi Eliela, że przypadkiem go zaatakuje, lub, co gorsza, zrobi krzywdę Murkowi.

— To tylko tak źle brzmi — zapewnił chłopak, poprawiając okulary ramieniem. Drugą rękę miał zajętą przez bagaż Bluszcz. — Będziemy to musieli przepakować do plecaków. — W roztargnieniu wskazał na torbę, a później kontynuował rozpoczętą myśl. — Tak naprawdę chodzi o to, że monitorują aktywność życiową po drugiej stronie przejścia. Dzięki rozmieszczonym tam kamerom i radarom są w stanie dokładnie określić, jakie istoty znajdują się w korytarzach, a także wybrać odpowiedni moment, by było ich jak najmniej i by znajdowały się jak najdalej. Wtedy my wykorzystamy chwilę, by wślizgnąć się do środka. — Jego uśmiech rozświetlił całą twarz, od ust aż po oczy i wlał trochę ciepła w zmarznięte serce Bluszcz. — Jak dobrze pójdzie, przemkniemy chyłkiem i ciszkiem, i może nawet nie będziemy musieli walczyć.

Zagłębiali się w czeluści Sarajewskiej biblioteki, aż po naturalnym świetle dnia nie pozostał nawet ślad. Murek znów zaczął się nerwowo kręcić. Nie wyglądało na to, by cieszył się na przygodę, która ich czekała. Bluszcz podzielała jego zdanie.

— Macie zgodę z góry? — mruknął ponury głos zza dużych, opancerzonych drzwi. Na tym piętrze próżno było szukać eleganckich biur i mahoniowego drewna, a przynajmniej takie wrażenie odniosła dziewczyna.

— Z samiutkiej — potwierdził cicho Eliel. Bluszcz zastanawiała się, czy mężczyzna w sąsiednim pomieszczeniu w ogóle mógł go usłyszeć. Gdyby ona tam stała, z pewnością nie wiedziałaby nawet, że ktoś się odezwał, ale nieznajomy widocznie miał lepszy słuch. Już po chwili drzwi syknęły i ustąpiły z cichym szumem, rozsuwając się na boki.

Brakowało tylko dymu na posadzce i dziewczyna uznałaby, że wprost z karykaturalnego fantasy trafiła do filmu science-fiction.

Wszystko było pokryte stalą, od ścian, poprzez podłogę, aż po meble. Przy konsoli — też stalowej, a jakże! — stał mężczyzna i wpatrywał się w rzędy guziczków, pokręteł i błyskających zielenią oraz czerwienią kontrolek. Jeśli Żołnierz na górze wyglądał na twardziela, to ten mógłby grać w remake'u Terminatora. Jednocześnie zdawał się tak bardzo tu pasować, od opiętej na węzłach mięśni koszulki khaki, poprzez pełne kieszeni, luźne spodnie moro, aż po ciężkie buciory, zakończone metalowymi okuciami. Dziewczyna przełknęła ślinę na widok broni przy jego pasku.

Powiodła wzrokiem w kierunku przeciwległej ściany. Tam także mieściły się drzwi, tyle że wyglądające jak właz do pilnie strzeżonego skarbca. Nie znała się na tym, jednak ogrom elektroniki podpowiadał jej, że nie wystarczy podejść, zakręcić kółkiem przypominającym zabawkową kierownicę i otworzyć. Jeśli było to wejście do zapleczy, wcale się nie dziwiła środkom ostrożności — sama nie chciała, by cokolwiek wydostało się na ich świat z tego piekielnego miejsca.

— Zamierza wejść tam z kotem? — zapytał Terminator, nie patrząc w oczy ani jej, ani Elielowi. Powiedział to takim tonem, że powinien kpiąco unieść przy tym brew, jednak jego twarde rysy nawet nie drgnęły. Wyglądały jak wykute w granicie.

— Tak — odpowiedziała, chociaż nie była pewna, czy to do niej kierował pytanie.

Nie cierpiała tego tonu, mówienia o niej do innych, gdy stała tuż obok. Jako wychowanka bidula słyszała to wiele razy: od lekarzy, policji, wychowawców. "Niech odrobi zadanie", "Czy miała ostatnio jakiś konflikt z prawem?", "Tu usiądzie, muszę ją zbadać". Zupełnie jakby była nie dość dobra, by słowa kierować do niej, jakby znajdowała się za nisko i uwaga ludzi przelatywała nad jej głową.

— Była już kiedyś w Zapleczach? — kontynuował przesłuchanie.

— Była — warknęła, coraz bardziej zmęczona i rozeźlona. Murek w transporterze okręcił się wokół własnej osi i znów położył.

— Sama. Poza kontrolą — dodał Eliel z naciskiem. Dopiero wtedy Terminator na nią spojrzał. W jego oczach na krótko błysnęła uwaga, a nawet coś na kształt... podziwu?

— Szkolenie zbędne, uzbroić się i wchodzić — oznajmił olbrzym beznamiętnie. opuścił miejsce za konsolą i udał się do włazu. Bluszcz nie miała jednak okazji przyjrzeć się jego poczynaniom, gdyż Eliel pociągnął ją w kierunku szafki, jak się okazało, na broń.

— Nie wierzę, że znowu tam wchodzę — westchnęła z dramatyzmem godnym oscarowej aktorki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top