ch.14

Auto prowadzone przez Atsumu gwałtownie wykręciło, o mało nie rozbijając się o słup. Ktoś naprawdę inteligentny zechciał zatrzymać się na środku ulicy, zagradzając im tym samym drogę, jednak Miya uniknął wypadku.

Tego nie było można powiedzieć o Kenmie.

Informatyk z impetem wjechał w pojazd. Nie zdążył się zatrzymać. Motor po prostu rozbił się o drugi samochód, a ciało chłopaka całe we krwi runęło na asfalt. 

– Wysiadaj, do cholery! – warknął głośno Atsumu, spoglądając zirytowany na nieco otumanionego Sakuse. Chłopak od razu odpiął pas i opuścił pojazd, co zaraz po nim zrobił jego partner. Od razu podbiegli do swego kolegi, a dookoła zebrało się sporo osób. Miya natychmiastowo wyjął telefon z kieszeni dzwoniąc po odpowiednie służby, a Kiyoomi rozejrzał się dookoła zakłopotany, jak i zirytowany.

– Nikogo nie ma w tym samochodzie. Rejestracja jest widocznie wyrwana z obu stron, a kluczyki zostały w stacyjce. – mruknął czarnowłosy do jego towarzysza, a ten od razu podkreślił to osobie po drugiej stronie słuchawki. Kiedy blondyn zajął się sprawdzaniem stanu Kozume, Sakusa otworzył drzwi zawinionego samochodu. Już przed przyjazdem służb zajął się przeszukaniem jego środka, nie było czasu. 

– Kenma, kuźwa! – wrzasnął zdruzgotany Miya, spoglądając to na informatyka, to na swoje zakrwawione dłonie, którymi reanimował go. – nie umieraj teraz... masz żyć dalej u boku Kuroo...

Kiyoomi zdezorientowany wyjrzał przez szybę samochodu, a widząc co się dzieje, skrzywił się. Mimo, że wydawał się skrajnie obojętnym na wszystko chłopakiem, był naprawdę opiekuńczy i dobry wobec swoich bliskich.

– Cholera jasna. – warknął pod nosem czarnowłosy, wracając do przeszukiwania pojazdu.

Nic. Pustka. Auto było całkowicie puste. Zdenerwowany wyszedł z niego i poczłapał w stronę bagażnika, który otworzył. Niestety tam również było pusto. 

– Kenma... – szepnął Atsumu, wciąż starając się wznowić pracę jego serca. Wtedy na miejsce wjechało kilka samochodów, mianowicie ambulans oraz dwa policyjne. Tłum naokoło był zmuszony odsunąć się, a ratownicy medyczni niemalże natychmiastowo znaleźli się przy poszkodowanym. 

Wice kapitan mafii gdy tylko mógł się odsunąć, podbiegł do swojego partnera. Spojrzał na niego nerwowo, po czym broń, którą miał przy sobie potajemnie wsunął do jego bokserek.

– Spieprzaj stąd, raz, dwa. Jedź do mojego domu, pochowaj wszystko i nie wracaj. Będę niebawem. – powiedział jak najciszej mógł, jednak na tyle, by jego chłopak usłyszał. Ten skinął głową i złożył czuły pocałunek na czole niższego, po czym jak najszybciej udał się do auta Kuroo, przed tym biorąc od Miyi klucze do mieszkania. Na policzkach blondyna mimo wszystko ujawnił się delikatny rumieniec, a kąciki jego ust delikatnie drgnęły ku górze. Podszedł do policjantów, gdzie zaczął tłumaczyć całe zajście jeszcze raz.  

Tymczasem Koutarou jak i zabrana przez niego reszta weszli na szlak, idąc w stronę Tooru. Doskonale wiedzieli w którym miejscu chłopak miał zamiar zostawić ciało martwego już Suguru, także nie mieli problemu z dotarciem.

– Oik... – zaczął Akaashi, jednak nagle każdy z nich miał pistolet przy skroni. Każdy, poza nieprzytomnym już Tooru, lecz na szczęście widać było, że nikt nie oddał w jego stronę strzału. Ciało Daishou wisiało na sznurze na jednej z gałęzi, było widać, że Oikawa zdążył się nim zająć. Ani śladu krwi, a nawet świeże ubrania na nim sprawiały wrażenie samobójcy. 

– Ani kroku dalej, inaczej kolejny was zginie. – do ich uszu dotarł głos jednego z czwórki wrogów przybyłych wrogów. Był to nie kto inny jak Semi Eita, wraz z Shirabu, Kunimim oraz Hiroo. Chłopacy natychmiastowo zaprzestali jakichkolwiek ruchów.

– Same problemy dzisiaj. Co nas jeszcze spotka? – rzucił Bokuto, chcąc zagadać przeciwników. 

– Jak będziesz gadał, to nie spotka cię nic więcej niż śmierć! – warknął Kunimi, dociskając spluwę do głowy sowopodobnego. Koutarou chciał się odezwać, jednak od tak ich puścili. 

Właściwie nie od tak.

Gdy nieco zdezorientowany się odwrócił, miał zszokowaną minę. Przeciwnicy leżeli przyciśnięci do ziemi, a ich bronie znalazły się daleko od nich. Sprawcą tego był nie kto inny jak Konoha Akinori, który w ręce miał kastet, a obok niego był jeszcze Kageyama wraz z Hinatą.

– Wkopaliście się w niezłe gówno. – skwitował Konoha, lustrując uratowane przez niego osoby. Shoyo i Tobio popędzili zobaczyć co z Tooru, a pozostali odwrócili się w stronę jednego z przybyszy.

– Co wy tu robicie? – zapytał zdezorientowany Keiji, lustrując nieprzytomnych już wrogów. 

– Widzieliśmy jak Oikawa tu wjeżdżał. Chwilowo to zignorowaliśmy, jednak zauważając jeszcze was postanowiliśmy bez słowa wybrać się za wami. Jak widać nie na marne. – uśmiechnął się łagodnie. – już wiadomo co z Kozume? 

Członkowie mafii Kuroo spojrzeli to na siebie, to na Konohe zdezorientowani. 

– Przecież... wszystko z nim okej. – powiedział Ushijima, marszcząc przy tym brwi.

– Nie ma opcji, żeby po takim wypadku było z nim okej. Mów poważnie. – mruknął Akinori, a wszyscy zrobili wielkie oczy.

– Jakim wypadku?!

Siema, siemanko, siemaneczko.

Powiem wam szczerze, że to chyba jest jedyna książka, nad którą tak totalnie nie ubolewam. Nie jest aż taka zła jak moje inne opowiadania.

Nie złośćcie się za polsacik. c; 

Buziaki.

nieodpalone

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top