ch.13

W lokalu rozszedł się czyjś śmiech. Śmiech pełen nienawiści. Śmiech, który zwiastował jedynie nadchodzące kłopoty. Kuroo niemalże od razu rozpoznał, do kogo ten głos należy. 

Yuji Terushima.

Chłopak stał w drzwiach jednego z pomieszczeń, trzymając pistolet przy skroni Kozume. Trzymał go szczelnie, nie mógł się poruszyć, jednak ten wyglądał na całkowicie niewzruszonego. Kapitan wpadł w chwilowe zakłopotanie, lecz widząc zachowanie swojego partnera wiedział, że ma plan.

– Kopę lat, Terushima. – odezwał się zgryźliwie, patrząc na niego z obrzydzeniem. Ten jedynie prychnął pod nosem, dociskając broń do głowy niższego. Tetsurou miał na celu jedynie kupić czas Kenmie i odwrócić uwagę przeciwnika. 

– Rzuć broń, inaczej twój chłopiec będzie miał kulkę we łbie. – powiedział mimo wszystko oschle. Kociooki spokojnie położył pistolet na ziemi i kopnął w ich stronę, po czym ręce wziął za głowę. Chłopak na wszelki wypadek nogą jeszcze odsunął broń, by czarnowłosy przypadkiem się do niej nie dorwał i uniósł brew. – coś dzisiaj zbyt posłuszny jesteś, Kuroo. Czyżby twój ukochany w tym momencie się tylko liczył? Stawiasz go ponad mafię? Nie dziwię się, że Daishou z tobą skończ...

Nie dokończył. Kozume gwałtownie przerzucił go w przód, w między czasie zabierając broń. Nogę postawił stabilnie na jego klatce piersiowej, a lufę przystawił do czoła. 

– Nie z nami takie numery, Teru. Nie potraficie docenić wysokich umiejętności, wy głupie kundle. – Kenma splunął na niego, a on próbował się podnieść, jednak na marne. Dostał mocnego kopniaka w krtań oraz szczękę, a w pomieszczeniu było można usłyszeć dźwięk łamanej kości. 

Ten młody informatyk może wyglądał bezbronnie, ale potrafił bywać gorszy niż niejeden uliczny napastnik. Sprytny i silny, ruchy szybkie i dobrze przemyślane. Potrafił jednym gestem pozbawić ofiarę przytomności, czy też sprowadzić do parteru. Jego drobna postura ciała jedynie zgrywa pozory amatora bójek, jednak jeżeli by tylko chciał, mógłby zostać jednym z lepszych płatnych zabójców w mieście. 

– Nie ma co już tu po nas, Kuroo. – spojrzał wymownie na swojego chłopaka, a ten jedynie skinął głową. Pozostali zdążyli już opuścić lokal, wiedzieli, że nie powinni się wpraszać do zaistniałej sytuacji.

– Jak tu trafiłeś? Nie wsiadłeś z nami do auta. – zapytał czarnowłosy, gdy tylko opuścili budynek. 

– Motor. – wskazał ruchem głowy na pojazd.

– Jak zwykle musiałeś odciąć się od reszty. A jakby coś ci się stało? – zmarszczył czoło, spoglądając na niego nieco zmartwiony. – nie rób tak. Nigdy nie wiadomo co nas spotka w takich miejscach.  

— Nie przejmuj się tak błahymi rzeczami. Pistolet mam zawsze pod ręką, a strzelenie podczas jazdy nie byłoby nie wiadomo jak trudne. Nie ufasz moim umiejętnościom? — założył ręce na piersi, lustrując twarz wyższego. 

— Ufam im jak i samemu tobie w stu procentach. Po prostu się martwię, okej? — westchnął cicho i spojrzał w stronę wyjazdu z uliczki. — wybacz, lecz niebawem mam autobus. Później powiem o co chodzi.

Kozume został obdarowany czułym pocałunkiem w czoło od Kuroo, a na jego policzkach mimo wszystko ukazał się rumieniec. Kapitan z uśmiechem udał się szybkim krokiem z dala od reszty swoich ludzi i dotarł na najbliższy przystanek autobusowy. Informatyk wsiadł na motor, a w tym samym czasie pozostałe pojazdy ruszyły przed siebie. Każdy pojechał w swoją stronę, jednak jak blondyn zdążał zauważyć - on, jak i pojazd Tetsurou prowadzony przez jednego z braci Miya zmierzali w jednym kierunku. Już wiedział, że w domu nie będzie sam, a cisza i spokój zostaną mu odebrane. 

Przynajmniej tak mu się wydawało...

Jedyne co następnie usłyszał pisk opon, głośny huk i ciemność. 

Witam po prawie dwutygodniowej przerwie.

Cóż, miała ona trwać do 2 czerwca, jednak postanowiłam, że wrzucę sobie dwie nowe książki i wrócę do pisania, bo coś mnie trafi. 

Wiem, tęskniliście za polsatami. 

Do następnego. 

nieodpalone

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top