22. Kolacja
Pov. Mery
Obudziłam się otulona ciepłem ze wszystkich stron. Ciepłe ramiona Nate'a ciasno oplatają moje ciało, niemal nie mogę porządnie oddychać. Ale nie przejmuje się tym. Napawam się nasza bliskością dopóki mogę.
Przymykam ponownie oczy, a uśmiech sam wkrada mi się na usta. Wtulam się w twardy tors mężczyzny za moimi plecami.
- Nie za wygodnie ci? - pyta z ustami przy moim uchu.
- Nie. - odpowiadam niewinnie, co zostaje nagrodzone jego cichym śmiechem.
Nathaniel zmienia naszą pozycję i ułożenie swoich rąk. Moja głowa znajduje się na jego klatce piersiowej, a jedna moja noga jest pomiędzy jego. Czuję na pośladku jego dłoń, która delikatne go ściska, a druga gładzi delikatnie moją talię z góry na dół i z dołu na górę.
Mogę tak zostać na zawsze!
Niemal zapomniałam o stresie wczorajszego dnia. A może bardziej już nocy.
Przyjęcie Nate'a, jego rewelacje, o których dowiedział się od swojego starego znajomego, rosnący niepokój, plan mojego ojca, przekręcanie imion przez Alexa i tatę. A potem na końcu jego nos pomiędzy moim barkiem, a szyją i błogi spokój.
- Czy nie powinnaś już wstawać na śniadanie czy coś takiego? - pyta, lekko ściskając mój tyłek i klepiąc go.
- Pewnie powinnam, ale mogę się założyć że jeszcze nikt nie wstawał. W końcu zerwaliśmy ich z łóżek w środku nocy, daliśmy takie rewelacje.... - mówię, przekręcając się na plecy.
- Pewnie tak. - szepcze.
Czuję jak głośno przełyka ślinę. Tuli mnie, ale czuję, że się powstrzymuje.
Ogarnia mnie nagła chuć, paląca potrzeba posmakowania jego ust. Moje ciało niemal pali się, a to tylko za sprawą jego delikatnego dotyku. Nie robimy nic nie przyzwoitego, leżymy w łóżku dochodząc do siebie po śnie. Czemu więc moje podbrzusze ściska się boleśnie, a serce bije tak jakby miało zaraz rozerwać moja pierś?
- Chyba muszę się zbierać, Owieczko. - szepcze, dreszcz przechodzi mnie po całym ciele.
- Czemu? - chrypię nieznanym dla mnie głosem.
- Muszę załatwić parę spraw, w dodatku jadę do pracy. - oznajmia, wygrzebując się z naszego małego kokona bezpieczeństwa.
Mój umysł nadal lekko otumaniony emocjami powoli przyswaja informacje. Nathaniel. Okno. Praca. Dreszcze. Sprawy.
Przymykam znowu oczy i układam się w wygodnej dla mnie pozycji. I potem....
- Czekaj, ty masz pracę?! - podnoszę się gwałtownie z łóżka.
- Tak. Jesteś aż tak zdziwiona? - pyta, uśmiechając się arogancko.
- Tak. Znaczy nie. No może trochę. - plącze się, siadając po turecku. - Gdzie pracujesz?
- W studiu tatuażu. Tam gdzie robiłem nasz tatuaż. - wyjaśnia i wciąga na siebie bluzę.
Przyglądam się temu z niemym zachwytem. Jego każdy ruch jest tak swobodny jakby wcale wczoraj nie dowiedział się, że dwie amerykańskie mafię próbują nas zabić i bardzo możliwe, że możemy nie przetrwać. A to on wszystko nam powiedział.
- Nasz? - pytam, nawiązując do tatuażu. To jakoś bardziej przyjemny temat niż śmierć, krew i wojna mafijna
- A nie? W końcu przedstawiają nas...
- Nie mam nic przeciwko. - zapewniam.
Moja twarz jest jak z kamienia, przynajmniej staram się żeby była, ale w środku skaczę jak mała dziewczynka na widok nowej sukienki księżniczki.
- Lecę. - oznajmia.
Otwiera już okno i przekłada jedną nogę przez ramę, gdy jego twarz nagle się rozświetla. Cofa się w głąb mojego pokoju, odnajduje mnie wzrokiem i pewnym siebie krokiem podchodzi w stronę łóżka, na którym nadal siedzę. Pochyla się i całuje mnie w policzek.
Mam wrażenie, że skóra której dotknął pali.
- Dostałem zaproszenie od twojego ojca na kolację. Do zobaczenia wieczorem.
- Co wtedy mój ojciec ci mówił?
- To będzie moja słodka tajemnica. - szczerzy się jak głupi do sera i całuje mnie jeszcze raz, tym razem w drugi policzek.
Marszczę brwi, gdy spoglądam na jego oddalającą się w stronę lasku sylwetkę, jednocześnie zastanawiając się. Czemu on jest taki skomplikowany? Ma tyle tajemnic, a jednocześnie wydaje się taki prosty.
To wszystko jest .... Frustrujące.
***
Nate nie kłamał co do zaproszenia od moich rodziców na kolację. Już od piętnastej mama krzątała się w kuchni, a nasza trójka pomagała jej jak tylko mogła, byleby nie krzyczała, że cały dzień nic nie robimy i w ogóle jej nie pomagamy.
Tata niestety zdążył się ulotnić razem z wujkiem Marco i wujkiem Matteo. Podobno jakaś pilna sprawa. A tą pilną sprawą był szybki kieliszek wina z winiarni wujka Marco i uwolnienie się spod rząd mamy.
Tata jest akurat w tym mistrzem. Zawsze unika przygotowań do uroczystych kolacji czy obiadów. I zawsze ma jakąś wymówkę na to. Jest tak kreatywny, że się dziwię, że on nie został pisarzem albo reżyserem.
A więc zostałam ja, Veronica i Alexander, oraz nasza królowa rządów, Victoria. Alex awansował na trzymacze do szpatułek, widelców, noży i innego kuchennego sprzętu, Vera jest naszym prywatnym podajnikiem przypraw, a ja zostałam mieszaczką. Mama za to kori warzywa i mięso, wrzucając je do garnków lub na patelnię.
Tak oto ja mam już czerwoną twarz od pary, Vera zdążyła trzy razy pomylić przyprawy i dwie upuścić, przez co szkło w którym były się stłukło, a Alex' owi pomału brakuje rąk. Mama za to chyba świetnie się bawi, rozkazuje, rządzi i krzyczy.
- Veronica, ostra papryka i sól! - zwraca się do mojej siostry.
- Już! - odkrzykuje szukając pomiędzy pojemniczkami odpowiednich przypraw.
- Mery, mieszaj to szybciej! To mają być energiczne ruchy, a nie jak spacerek ślimaków na łące! - gani mnie i pokazuje jak mam poprawnie mieszać sos. Przewracam tylko oczami. - Alex! Nóż, raz dwa! - wola do swojego jedynego syna.
Robimy co każe przez następne dwadzieścia pięć minut i czterdzieści sekund. Tak dokładnie to liczę, bo nie mogę się doczekać kiedy w końcu będę mogła odpocząć. Moi bliźniacy szepczą między sobą jakieś zaklęcia na naszą matkę, zawierają bardzo dużo wulgaryzmów, szczególnie od strony Alexandra.
- Dobrze, idźcie już. - mama niemal wygania nas z kuchni. - Za pół godziny przychodzi nasz gość, więc się sprężajcie!
Tak jak mówi, tak robimy. Słychać trzy trzaśnięcia drzwiami, każde z nas jest zamknięte w swoim pokoju i przygotowuje się do kolacji. Nawet nie pamiętam kiedy ostatnio jedliśmy z kimś nowym, zazwyczaj to nasi wujowe chętnie się tutaj wpraszają. Jak to mówią „ dają to bierzemy ”
Przygotowałam swoje ciuchy już wcześniej, więc teraz tylko się odświeżam i zakładam strój.
Jest to jasna niebieska suknia do kolan z dekoltem w łódkę i rękawami z koronki tego samego koloru. Na nogi wciągam cieniste rajstopy, a na stopy błyszczące szpilki. Robię delikatny makijaż, taki jak prawie każdego dni, gdy wychodzę z domu. Poprawiam tylko rzęsy tuszem i usta kredką.
Obkrecam się wokół własnej osi przed lustrem, podziwiając efekty. Włosy zostawiam rozpuszczone. Trzeba będzie je za niedługo lekko przyciąć, bo sięgają mi za ramiona.
Obkrecam je wokół jednego palca, poprawiam grzywkę na boki, wygłaszam fałdy sukienki i majstruje coś przy paseczkach szpilek. Powtarzam to wszystko, aż nie usłyszałam cichego dzwonka do drzwi.
Przyszedł.
Niemal biegnę przez przed pokój na piętrze i przez całe schody, aż nie zauważam jak Nathaniel wita się z moją mamą przytulaniem. Widzę, także że kobieta trzyma w ręku bukiet białych róż.
Stres. To pierwsze co przyszło mi do głowy, gdy go zobaczyłam. Serce zaczęło mi szybciej bić, a całe ciało oblało gorąco. Nie ma innego wytłumaczenia na to uczucie. Nathaniel jeszcze mnie nie zauważył, skupiony na krótkiej rozmowie z moją mamą.
Rozbiera się z eleganckiego płaszcza, wieszając go na wieszaku w kształcie kolorowego kwiatu ( pomysł mamy). W tym czasie po mojej prawej pojawia się elegancko ubrana moja siostra bliźniaczka ( czarna sukienka do połowy ud i niższe od moich szpilki, oraz praktycznie brak makijażu ) zakłada ręce pod klatką piersiową i omiatam wzrokiem całe pomieszczenie. Po mojej lewej staje mój brat bliźniak ( w garniturze, bez muszki czy krawatu i z złotym zegarkiem na nadgarstku ). On od razu wbija wzrok w Nate'a z groźna miną.
Mężczyzna odwraca się powoli w naszą stronę, a na jego twarzy nie widać ani grama stresu czy zmartwienia. Ja za to czuję jakbym zaraz miała się skręcić ze stresu.
- Witaj, Norman. - rzuca kąśliwe mój brat. Wyciąga rękę w stronę Nathaniela
- Witaj, Adamie. - drwi mój ... Przyjaciel.
Chyba mogę go tak nazwać, prawda? W końcu przeszliśmy już etap znajomych, czuję, że mogę mu zaufać. A według książek i internetu na tym polega przyjaźń. Na wzajemnym zaufaniu, rozmowach bez skrępowania, spędzaniu razem czasu, byciem szczerym. A tak właśnie czuję się przy tym chłopaku.
- Alex. - poprawia się.
- A ja Nathaniel. Dla przyjaciół Nate. - czarnooki uśmiecha się ironicznie, po czym chwyta jego dłoń i lekko ściska. Wymieniają się groźnymi spojrzeniami.
- Veronica. - wtrąca się moją siostra i nonszalancko wyciąga do Nate'a dłoń, jednocześnie drugą kładąc na barku naszego brata.
- Nate.
- Wiem. - mierzy go spojrzeniem od góry do dołu, po czym warczy do ucha Alexa. - Chodź, kretynie. Nie przeszkadzaj im.
- Jak ci zaraz przeszkodę to twoje nogi będą w gardle. - syczy do niej, ale posłusznie idzie w stronę jadalni.
- Hej. - mówi niemal od razu kiedy tamta dwójka sobie idzie.
Rumienie się.
- Hej. - odpieram mało elegancko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top