2. Impreza
Pov. Mery
- Kochanie, chyba czas się szykować na imprezę. - zagadnęła moja mama wchodząc do pokoju.
- Muszę tam iść? - spytałam z jękiem desperacji. - Wiesz że nikogo tam nie znam.
- Kate ci tego nie wybaczy, siłą cię tam zaciągnie. - powiedziała z delikatnym uśmiechem. I w sumie to się zgadzało. Kate to jedyna dziewczyna, która się ze mną koleguję, to jeszcze nie jest przyjaźń. Jest strasznie upartą brunetką z pięknymi lokami i idealnym uśmiechem. - W dodatku nie możesz cały czas siedzieć w domu.
- Wychodzę przecież do ogrodu - rzucam i kładę książkę na parapecie tuż obok mojego łóżka.
- No już, zaraz wybierzemy ci jakąś sukienkę - mówi podekscytowana kobieta, podchodząc do mojej garderoby. Wzdycham ciężko i leniwe podciągam się, patrząc jak w szale moja własne matka wyjmuję coraz to bardziej wymyślne stroje. I że to znalazło się w mojej szafie? Jak? - Ta będzie idealna. Pasuje ci do włosów. - powiedziała i z zadowoleniem na twarzy pokazała mi ubranie.
Wytrzeszczyłam oczy. Nie ma mowy! Sukienka w kolorze bungurdowym na ramiączkach, a jej krój był satynowy i mocno odznaczał się na dekolcie, sięgała mi chyba do kolon. Mocno wycięta, to od razu ją skreśla.
- Nie ma takiej opcji, mamo. - warknełam na rodzicielkę. - Nie wciśniesz mnie w to za żadne skarby.
- Ale dlaczego?! - jeknęła zrzędliwe. Z nią to gorzej niż z moją siostrą, już wiemy po kim to ma. - Będzie ci pasować.
- Nie! - powiedziałam ostatni raz. - Jest zbyt... Wyzywająca, jak dla mnie.
- No weź!
- Nie, mamo! - na tym skończyła się nasza dyskusja. Moja mama z oburzoną miną schowała sukienkę z powrotem stamtąd skąd ją znalazła. Tym razem wyciągnęła coś w moim stylu. Czarną spódniczkę na szelkach i białą koszulkę z ciemnymi rękawkami. - I to mogę założyć.
- Jesteś marudna.
- Po tobie - wzięłam od niej stój i weszłam do łazienki, która dziele z Veronicą. Rodzice uznali że skoro dzielimy pokoje obok siebie, łazienkę też możemy mieć razem. Alex to dopiero ma luksus...
Przebrałam się szybko w stój i spojrzałam w lustro. Brązowe włosy do ramion, szarawe oczy po ojcu, wąskie usta także po nim i figura po rodzicielce. Nie wiem po kim mam takie małe cycki, ale nie wnikam.
- Już - mruknęłam, obkręcając się dookoła swojej osi, pokazując mój outfit.
- Pięknie - zaklaskała w dłonie, jakby zobaczyła największą atrakcję turystyczną. - To teraz makijaż i włosy.
- Muszę? - westchnęłam męczenniczo.
- Wiem że jesteś piękna naturalnie, ale odrobina szminki i tuszu do rzęs nikogo jeszcze nie zabiła. - oznajmiła przyśmiewczo. Przewróciłam oczami i usiadłam na krześle przy biurku, oddając się w ręce mamy.
Nigdy nie widziałam sensu w malowaniu się, skoro lubiłam swój naturalny wizerunek. Nie koniecznie ten po wstaniu, ale ogólnie wyglądam nie tak źle. Dlatego tego nie robiłam. Po kilku minutach smarowania mi po ustach szminką i kilku dziabnięciach szczotką od tuszu w oko, byłam gotowa. Przynajmniej według mnie.
- Będę się zbierać. - oznajmiłam i chwyciłam małą torebeczkę gdzie mieścił się tylko telefon i tak miało być.
- Dobrze - kobieta pocałowała mnie w policzek, po czym zamknęła za mną drzwi.
Do domu Kate nie miałam tak daleko. Zaledwie trzy przecznice. Kopiąc kamyk który znalazłam po drodze, wolno szłam do celu. Nie było mi tam śpieszno. Na imprezach zazwyczaj było dużo ludzi, szczególnie że zaczęły się właśnie wakacje. A ja nie lubię ludzi, przynajmniej nie wszystkich.
I to nawet nie chodzi o to że moja rodzina jest zamieszana w mafię, po prostu wiele ludzi odtrąca mnie swoją osobowością.
Po kilku minutach ociągającej się drogi, doszłam do celu. Niestety. Po będę tu godzinkę, max dwie i wrócę do domu, gdzie wyraźnie moja własna matka mnie nie chcę. O ile Kate mnie w ogóle wypuści z domu.
Otworzyłam drzwi, słysząc od progi rozrywającą bębenki uszne muzykę i zduszony zapach alkoholu, papierosów i potu. Znienawidzona przede mnie od dziś mieszanka zapachów.
Weszłam niepewnie do środka rozglądając się w tłumie obcych mi osób za twarzą mojej koleżanki. Przeciskałam się przez tłum podskakujących w rytm muzyki ludzi. Po chwili w kuchni ujrzałam brunetkę, która była przyklejona do jakieś innego blondyna.
- O, hej! - rzuciła Kate, która mnie zauważyła zanim się wycofałam. Zeskoczyła z blatu i podeszła do mnie na chwiejnych nogach. Nie wzruszona dałam się jej przytulić, wdychając jej słodki zapach, pomieszany z ostrą wonią alkoholu. - Już myślałam że nie przyjedziesz! - przekrzyczała muzykę.
- A jednak jestem. - wzruszyłam ramionami. Blondyn za nami, który wcześniej całował się namiętnie z moją koleżanką, teraz patrzył na nas z ciekawością.
- Napijesz się czegoś? - zapytała wskazując na stolik, zaprzeczyłam ruchem głowy. - Ach, to jest Jasper. - przedstawiła blondyna, wskazując na niego palcem.
- Mary. - wyciągnęłam do niego niewzruszona rękę, którą przyjął i lekko potrząsnął.
- Jasper, ale to już wiesz. - kiwnęłam głową bez wyrazu. Ta minę mam akurat wyćwiczoną. - Może trójkącik, nieśmiałku? - zapytał z obrzydliwym uśmiechem na ustach. Och, czemu ja zrezygnowałam z dodatkowych lekcji boksu gdy Alex mnie namawiał?
- Nie, dzięki - wyminełam go, próbując uciec z kuchni. Kate już prawie nie kontaktowała, chociaż spóźniłam się tylko piętnaście minut. Nie wiem jak ona to zrobiła.
- No weź, nie bądź taka - blondyn, zatrzymał mnie łapiąc za ramię. Odwrócił mnie w swoją stronę, co wykorzystałam na przywalenia mu z większą siłą w twarz.
Że nie skorzystałam z dodatkowych lekcji boksu, to nie znaczy że jako córeczka tatusia i księżniczka mafii, nie przeszłam przynajmniej dodatkowych lekcji z samoobrony i trzymania broni. W taki oto sposób mocnym liściem z nadgarstka, przywaliłam mojemu napastnikowi.
Wykorzystałam chwilę jego dezorientacji, wyszarpując swoje i znikając w tłumie ludzi. Wiedziałam że ten wypad źle się skończy, a to co przed chwilą się stało to jego trafny dowód. Niech tylko ktoś jeszcze namówi mnie na jakieś imprezy.
Przystanełam przy ścianie i przyglądałam się tańczącym ludzią, którzy beztrosko tańczyli z czerwonymi kubeczkami w dłoniach. Typowo. Wiele czytałam o imprezach, wiem jak to wygląda, żeby nie było. Czego nie można znaleźć w książce słabo internecie?
Nagle poczułam na swoim ciele palące spojrzenie z które świdrwało moją sylwetkę. Rozejrzałam się jeszcze raz po salonie. Jakiś naćpany chłopak, właśnie podrywał jakąś laskę, trio w połowie rozebranych dziewczyn wisiało na jakimś facecie, grupka innych dziewczyn rozmawiała między sobą, co jakiś czas wybuchając śmiechem, jakaś para niemal pieprzyła się na jednej z ścian i ... Z drugiej strony sali czarne tęczówki, które były wplepione we mnie. Kompletnie ignorował swojego rozmówcę, patrząc tylko na mnie. Obawiam się że także nie mrugał.
Zmarszczyłam brwi, jednak nie oderwałam od niego oczu, przyciągał jak jakiś magnes, jednym spojrzeniem tych oczu. Zrobiło mi się duszno i doperio wtedy się ocknęłam. Pomrugałam kilka razy, poczym głęboko zaczerpnęłam powietrze. Ruszyłam się z miejsca i wyszłam z domu, na ulicę.
Chłodne, letnie powietrze buchneło mi w twarz, czyszcząc moje biedne płuca. Byłam tam zaledwie półgodziny, nie wytrzymam kolejnych minutach w zaduchu. Usiadłam na niskim murku i oddychałam głęboko. Wiatr miło pieścił moją rozgrzaną skórę, szczególnie na policzkach gdzie miałam wrażenie że w tych miejscach niemal pali żywym ogniem, do momentu aż znowu moje ciało nie zderzyło się z ciepłem.
Otworzyłam gwałtownie oczy, a przed nimi ujrzałam czarne tęczówki, puste i bez uczuć, patrzyły z intensywnością w moje. Mój wewnętrzny alarm włączył się, spodziewając się kłopotów. O nie...
- Hej - przywitał się, odgradzając mi ucieczkę w momencie gdy oparł się o murek rękoma.
- Hej - odparłam niepewnie.
- Jak ci na imię? - wyszeptał, nie spuszczając ani na chwilę gorącego spojrzenia z moich oczu, za to jego głos aż ociekał chłodem i szorstkością. Od tak tylko do mnie, czy ogółem?
- Mama mówiła żebym nie rozmawiała z nieznajomymi - oznajmiam, przekrzywiając głowę w bok. - Więc, muszę iść.
- Jestem Nathaniel, już mnie znasz. - odpowiedział, nie dając mi się wydostać. - A twoje imię?
- Po co ci ono? Raczej do niczego ci nie jest potrzebne. - syknęłam. Nie lubię gdy zabiera się moją przestrzeń, a on to ewidentnie robił.
- Nie ważne... - wyszeptał. - ... Mery.
- Skąd ty...? - zapytałam zdziwiona i przestraszona. - Jak?
- Nie musisz się mnie bać, Mary. - oznajmił, cofając się i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. - Chcesz? - wysunął w moją stronę czerwono - białe pudełeczko.
- Nie - warkęłam z wysoko podniesioną głową. Przyglądałam mu się, gdy zapalił końcówkę po czym zaciągnął się, a następnie wypuścił z ust biały dym. Ten chłopak roztaczał wokół siebie dziwną, tajemniczą i niebezpieczną aurę, która nie podobała mi się ani trochę. - Wiesz... Muszę już iść - powiedziałam, zeskakując z murka. Szybkim krokiem oddaliłam się od niego
- Pozwól że cię odprowadzę, o tej porze nie jest bezpiecznie. - pojawił się nagle obok mnie, z nadal tlącym się papierosem.
Szliśmy w całkowitej ciszy, aż doszliśmy do mojego domu. W tym czasie zdążyłam mu się przejrzeć. Ciemne nieco długie końcówki włosów, opadały mu na czarne oczy. Silna, atletyczna sylwetka. Jednak podkrążone oczy były niepokojącym znakiem, tak jak silnie blada skóra. Ale może był chory, czy coś...? Mocno zarysowana szczęką, pełne usta i kilka mniejszych tatuaży na dłoniach które zauważyłam.
- Dzięki - powiedziałam, gdy doszliśmy pod mój dom. Gdy oddalałam się bez pożegnania do bezpiecznego schronu, jakim był mój pokój, usłyszałam jeszcze jedno, ciche zdanie.
- Do zobaczenia, Mery
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top