16. Prawda cz. 1
Pov. Mery
Wysiedliśmy przed budynkiem przeznaczonym dla narad. Zbierają się tu wszyscy najważniejsi ludzi naszej mafii, jak i innych gdy chcemy ustalić z nimi pewne rzeczy. To tu zawierany najczęściej sojusze z naszymi przyjaciółmi i omawiany plany zemsty na wrogów. Czy to nie cudne miejsce.
Co prawda do tej pory, nie wiedziałam nawet gdzie to jest, słyszałam tylko że istnieje. Wszystkiego dowiadywaliśmy się od ojca, który jako prawa ręka Marco, tak samo jak wujek Matteo i wujek Luca, ma do tego wszystkiego dostęp. Jak widać nas jako jego dzieci to nie dotyczy.
Na szczęście ojciec spłodził jeszcze Alexandra, który jest jednym mężczyzną z naszej trójki, więc co za tym idzie, zastępcą taty.
- Ojciec mnie chyba zabije. - mamrocze pod nosem Alex.
- Nie dramatyzuj jak baba. - warczy na niego Vera. - Czasem się zastanawiam czy Bóg nie pomylił nam przypadkiem płci.
- Jako facet byłabyś jeszcze gorsza. - odgryza się.
- Dzięki. - uśmiecha się do niego, po czym odwraca głowę w stronę budynku. - Idziemy?
- Tak.
Równym, wyćwiczonym krokiem podchodzimy do wejścia, gdzie stoi ochroniarz. Alex pokazuje mu znak na nadgarstku, który jest naszym znakiem. Ja i Veronica mamy takie same. Wchodzimy bez problemu, co chyba nie powinno tak wyglądać, ale to nie ja zatrudniłam takich patałachów.
Nasz brat kieruje nas w stronę odpowiednich drzwi na drugim piętrze, a następnie bez zastanowienia szatynka je popycha, wchodząc pierwsza. Wszystkie pary oczu w sali lądują na nas, głównie mężczyzn.
Wszystkie rozmowy cichną, a ja czuję wzrok taty i Marco na naszej trójce. Dobra, to chyba nie był taki dobry pomysł...
- Co wy tu robicie? - dobiega nas ostry tembr. - Alex do cholery, czemu je tu przyprowadziłeś? - syczy dyskretnie nasz rodziciel, wstając z swojego miejsca i podchodzi do nas. Już z tej odległości widzę jak na jego szyi pulsuje żyłka z wściekłości.
My to serio kiedyś go do grobu wpędzimy.
- Chcemy znać prawdę. - ubiegam rodzeństwo. - Wiemy że coś jest nie tak, więc z łaski swojej nam to wytłumacz. Co się dzieje, tato?
- Mery, nic się nie dzieje.
- Tato! - naciskam.
- Mery! - nie ulega, tylko podnosi głos. Toczymy bitwę na wzrok, ale ja tym razem nie zamierzam przegrać. Tata niechętnie odpuszcza, przenosząc wzrok na swoje ręce. - Siadać na czterech literach i zamknąć się, jak skończy się spotkanie wszystko wam wyjaśnimy. Dobrze? - patrzy po naszej trójce.
Przewracam oczami, ale zgadzam się skinieniem głowy.
- Na zewnątrz. - syczy jeszcze do nas cicho i pokazuje na drzwi. Vera wyrzuca ręce w powietrze w niedowierzającym geście, ale i tak idzie posłusznie za nami.
- Czyli jednak. - mamrocze pod nosem dziewczyna. - Alex, wiesz coś więcej? - pyta z podejrzeniem brata.
- Tyle ile wy.
- I tak jestem wściekła, że mi wcześniej nie powiedzieliście. - burzy się.
- Alex powiedz nam co jeszcze wiesz. - nalegam.
- Tyle ile wam powiedziałem, Mery. Jest nowy gość w mafii, anonimowy. Podaje się pod pseudonimem Szefa. Nie wiadomo kogo ma pod swoje dyktando, ani gdzie ma swoją siedzibę. Złapaliśmy tylko paru jego ludzi, ale wszyscy po kilku dniach popełnili samobójstwo. Na ścianach aresztu były tylko wystrugane jakimś kamieniem trzy słowa praeterita erit tibi. Z łaciny przeszłość was dopadnie. - tłumaczy nam Alex.
Szef, Szef, Szef...
- Jako swój pseudonim używa Szef, tak? - pytam dla pewności.
- Tak - potwierdza.
- Głupia nazwa. - wtrąca Veronica. Tu akurat muszę się zgodzić. - A wiecie jak nazywa się jego mini gang czy jak on woli mafia?
- Nie, nic na ten temat nie wiadomo. - wzdycha Alex.
- Przeszłość was dopadnie... Myślicie że rodzice nam czegoś nie mówią? - pytam, patrząc po rodzeństwie.
- Huh, to na pewno. - prycha Vera. - Ale jednak wolę, żeby nie które sprawy zachowali jednak dla siebie. - mówi po chwili z grymasem na twarzy.
Po kolejnych piętnastu minutach bezsensownego gapienia się w ściany z pokoju pod którym siedzimy rozlega się skrzypienie drzwi, a następnie wszyscy panowie w garniakach za tysiące dolarów wychodzą z sali.
- Wchodzicie. - mówi grobowym tonem wujek Luca, po czym gestem ręki zaprasza nas do środka.
Wchodzimy do sali, gdzie już na wejściu ojciec jak i Marco sztyletują nas wzrokiem. Może troche głupio, że wtargneliśmy tu bez zapowiedzi i przeszkodziliśmy w jakieś pieprzonej naradzie, ale to tamten idiota na wejściu nas wpuścił, nic nie mówiąc o posiedzeniu groźnych panów.
- Więc? - pytam - O co tu chodzi?
- Wnioskuje że Alex puścił parę z ust. - Odzywa się tato.
- Owszem. - potwierdza Veronica, za co dostaje kuksańca w ramię od szatyna.
- Co im dokładnie powiedziałeś? - wzdycha przeciągle ojciec.
- Pytałem tylko o tego Rodriguez'a . Jak sam kazałeś. - broni się. - Mery zaczęło coś śmierdzieć, więc powiedziałem jej. A że mnie też zżera ciekawość czego nam jeszcze nie mówisz, to je tu przywiozłem, nie? - opowiada w skrócie.
- Oj, synu, synu.
- Tato, o co chodzi? - ponawiam pytanie. - Jesteśmy w niebezpieczeństwie?
Moje pytanie zawisło między naszą siódemką. Nikt nie wiedział czy się odezwać, a jeśli tak to co powiedzieć. Widziałam jak czwórka mężczyzna naprzeciwko nas posyła sobie zagubione spojrzenia, aż wreszcie wujek Marco potakuje ruchem głowy, zgadzając się na coś.
- I tak, i nie. - zaczyna w końcu ojciec. - Wtargneliście właśnie na jedną z narad w związku z tym. Zawarliśmy nowy sojusz z małym gangiem po drugiej stronie Włoch. Obiecali mam pomóc za dwa miesiące bez napadów z naszej stronie. Jak na mały gang są całkiem nieźli. - mówi mężczyzna.
- O co chodzi z tym Szefem? - zadaje kolejne pytanie, które mnie drażni.
- Tymi wystruganymi słowami praeterita erit tibi? - dodaje Veronica, która także ma dość kłamstw naszego rodziciela.
- I co z naszymi ludźmi? - ostatnie pytanie zadaje Alex, podchodząc do nas nieco bliżej.
- Czyli o tym też wiecie. - mamrocze Marco.
- Dzieciaki, wy nie jesteście w to zamieszani...
- Nie jesteśmy?! - Vera podnosi głos. - Wcale nie jest tak że to dzieci obrywają zawsze najbardziej. - warczy dziewczyna.
- Nie tym tonem - gani ją.
- To powiedz nam w końcu prawdę! - kłócę się.
- To nie jest takie proste! Tak naprawdę to my nic nie wiemy! - krzyczy z frustracji tata, ciągnąć się za nieco szare już kosmyki włosów. - Gość ukrywa się niebywale dobrze, nie zostawia śladów, jego ludzie za każdym razem nam umykają jak szczury z pułapki! - wymienia podniesionym głosem. - Od bardzo dawna nie mieliśmy takiej sytuacji, i wiem że jesteście najbardziej narażeni, tak samo jak wasza matka. - mówi nieco spokojniej.
- Tato?
- Te napisy też mnie niepokoją. W przeszłości razem z waszą matką zrobiliśmy dużo... Głupot. Ludzi nam ubywa, nie mamy pojęcia co robić. - mówi zdruzgotany. - Kończą się nam pomysły.
- Jest tak jak mówi wasz ojciec. Nikt nic nie wie. Pytaliśmy tu i tam, ale po tym ich całym szefie ni widu, ni słychu. - dodaje Marco. - Więc jeśli chcecie pomóc trzymajcie się z daleka i nie wychodźcie nigdzie bez ochrony. - poleca, po czym patrzy na nas wymownie. Uśmiecha się tylko niewinnie, bo to nie pierwszy taki nasz wybryk. Ale teraz sprawy mają się nieco inaczej i sądzę że nawet nasza najmłodsza siostra się do tego dostosuje.
- Vincent, chyba czas by dzieciaki poznały prawdę o przeszłości. - wtrąca wujek Matteo. Nasz tata tylko mu przytakuje, doskonale zdając sobie z tego sprawę.
- Jedziemy do domu, opowiemy wam wszystko z mamą. - mówi smętnie, po czym wstaje z krzesła o razem wychodzimy z budynku.
To jest szalony dzień i jak dla mnie za dużo informacji...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top