14. Kłótnia
Pov. Nathaniel
Tym razem zjazd obył się bez nieprzyjemnych drgawek oraz zimnych dreszczy. Za to okropnie mnie suszyło, pomimo całej nocy przespanej byłem zmęczony i osłabiony. Za to jedna przyjemna rzecz jaka mnie spotkała po obudzeniu to widok skulkowanej Mery, przytulonej do mojej ręki.
Jej spokojny oddech muskał moją nagą skórę na bicepsie, a włosy były rozrzucone po całej poduszce. Oczy miała przymknięte, twarz rozluźnioną i ciało przylegało do mojego, dając przyjemne ciepło.
Zapatrzyłem się na dziewczynę, chociaż powieki chciały mi się zamknąć, a usta wołały o przynajmniej kilka kropli wody. Szatynka nagle ciężko westchnęła i wyciągnęła ręce do góry, puszczając moje ramię.
- Hej - wychrypiała po chwili, zauważając mój nieobecny wzrok na sobie.
- Cześć - odpowiedziałam po chwili, również mocno zachrypniętym głosem. Odkaszlnąłem.
- Jak się czujesz? - pyta, zapewne przypominając sobie wczorajsze albo bardziej dzisiejsze nocne wydarzenia.
- Lepiej - odpowiedziałem, ale wcale lepiej się nie czułem.
Mery przeskanowała swoim bystrym wzrokiem moją twarz, a pod koniec uniosła jedną brew do góry, co wyglądało dość zabawnie z jej przynużonym wyrazem twarzy i zamglonym spojrzeniem.
- Nie wyglądasz. - odparła po chwili ciszy.
- Wiem. Tak się kończą zjazdy. - informuje, przecierając sobie twarz rękoma. - Dziękuję, Mery.
- Nie ma za co, Nate. - odpowiada mi szczerze. Nie czuję się lżej na sercu, tak jak powinno być po wypowiedzeniu tych dwóch słów. Więc co robię jeszcze źle? - Jesteś głodny?
Dziewczyna wstaje, wygrzebując się spod ciepłej pierzyny, zakładając na siebie bluzę z krzesła. Patrzy na mnie wyczekująco, niczym facetka od matmy gdy prosi cię do tablicy, a ty nie masz zamiaru ruszać tyłku z tego niewygodnego krzesła.
- A twoi rodzice? Przecież jak mnie zobaczą to najpierw zastrzelą, a potem wypatroszą. - przypominam jej. Sama wiele razy tak mówiła, a mi wtedy chciało się śmiać. Teraz jednak mogłem uwierzyć w jej słowa, szczególnie gdyby był to jej ojciec. Matka nie jest taka zła.
- Nie proponowała bym ci tego, gdybym wiedziała że na dole w kuchni czeka na ciebie twój katz pijąc spokojnie kawę z kubka. - prycha obojętnie. - W dodatku jest już po dziewiątej, oni o tej godzinie już dawno wyszli z domu. - dodaje, zerkając na zegarek na ścianie.
- Dobrze już się nie denerwuj. - uspokoiłem ją, pomału wstając do pozycji siedzącej.
- Uważaj! - warknęła, gdy chciałem znowu się położyć i podtrzymała mnie ramieniem. Wstawanie po zjeździe nie jest ani trochę przyjemne. - Normalny jesteś?!
- Doskonale wiesz, że nie. - odrzekłem lekko się uśmiechając.
- Niestety wiem. - syknęła, jakby do siebie. - Liczę że lubisz naleśniki, bo za wiele to ja ci nie zaoferuje.
Zamilkła, gdy do pokoju jak burza wpadła druga dziewczyna, również o brązowych włosach, dłuższych niż jej siostra, szaro - niebieskich oczach i smukłej, wyćwiczonej sylwetce. Bliźniaczki...
- Mery, pożyczysz mi.... ! - zatrzymała się w połowie zdania dostrzegając mnie na łóżku. - Oł, a to kto?! - pyta, pokazując na mnie zdezorientowana palcem.
- Nathaniel. - przedstawiłem si, dbając o to by mój głos nie był zachrypnięty.
- Veronica? - odpowiedziała podejrzliwe. - Co on tu robi? - pyta się swojej siostry. - Czy... O boże! To twój chłopak?! Nareszcie kogoś sobie znalazłaś! Wiesz, tylko że ojciec go szybciej zakopie w ogródku, niż pozwoli ci z nim być? - siostra Mery nawijała jak katarynka, wypluwając z siebie coraz więcej pytań. Były tak bardzo podobne do siebie z wyglądu, a tak inne z charakteru i sposobu bycia.
Co prawda Veronicę już wcześniej widziałem, ale nie przyszedł mi ten zaszczyt by z nią rozmawiać. Było tylko uprzejme cześć na tej tragicznej, urodzinowej imprezie i tyle. A teraz? Boże, weźcie ją ode mnie!
- Vera, Vera! - Szatynka z krótszymi włosami próbowała przekrzyczeć swoją siostrę. - Veronica do cholery! - jeszcze bardziej podniosła głos, kładąc dłonie na jej ramionach. Dopiero wtedy Veronica uspokoiła się nieco.
- To nie mój chłopak, więc sobie nie odpowiadają niestworzonych historii i doskonale wiem co ojciec może zrobić z Nate' em. Dlatego ty masz milczeć jak grób, tak jak każdy cię uczył od niemowlaka. - powiedziała już spokojniej Mery, patrząc jej cały czas w oczy.
- I co się tak spinasz? - Dziewczyna wzrusza ramionami. - Przecież nic mu nie powiem. Bliźniacza obietnica, cnie? - pyta retorycznie, żwawo gystykulując.
- Z tobą to nic nie wiadomo. - Mery. wywraca oczami.
- Wypraszam sobie! - prycha, kładąc dłoń na sercu i udając zdziwienie. - Od własnej siostry takie słowa. No wstyd...
- Mhm, wyjdziesz w końcu? - pyta znudzona starsza z sióstr.
- Nie, kim jest dla ciebie Nathaniel i czemu u ciebie spał?
- A skąd wiesz że spał.
- Bo jestem na nogach od siódmej.
Mój rozbiegany wzrok, nie wiedział na której z dziewczyn się zatrzymać. Wyglądało to jak walka dwóch identycznych smoków. Oba potężne, tej samej wielkości i z takimi samymi możliwościami. Dla własnego dobra wolałem siedzieć cicho.
- Jak ci powiem to sobie pójdziesz? - pyta zrezygnowana Mery.
- Możliwe. Tak bardzo chcesz dokończyć z Nate' m to...
- Stul pysk! - wywarczała głośno i wyraźnie bliźniaczka.
- No dobra... To kim jest dla siebie jesteście.
- Przyjaciółmi - odpowiedziałem za nią, nim nawet zdążyła wziąć oddech by zacząć mówić. Obie identyczne głowy odwróciły się w moją stronę przypominając sobie o mojej obecności. - Jesteśmy przyjaciółmi. A spałem tu bo nie mogłem znaleźć kluczy do domu, a była już noc. Więc pomyślałem że Mery mnie przenocuje. - wymyśliłem pierwszą lepszą wymówkę, by tylko Mery nie musiała się tłumaczyć.
- Oj, a to ci pech.
- Tak. Dzisiaj będę dzwonić do ślusarza. - dodałem dla uwiarygodnienia swojej wymówki.
- W takim razie powiedzenia. - Westchnęła cicho. - Ja znikam i zabieram to. - dziewczyna chwyciła w dłoń kabel od ładowarki. - Narazie! - krzyknęła, zatrzaskując drzwi z głośnym trzaskiem.
Mery cicho westchnęła, zwieszając głowę w dół. Obserwowałem ją przez kilka chwil, aż w końcu przerwałem krępującą ciszę, która zapanowała po wyjściu jej bliźniaczki.
- To co z tymi naleśnikami? - pytam.
- Chodź. - odparła tylko i pomagała mi wstać.
Zeszliśmy do przestronnej kuchni. Niemal od razu dostałem dużą szklankę z zimną wodą, którą wyrzłopałem kilkoma chałstami. Przyjemnie schłodziło mi to gardło i poczułem lekką ulgę. A tym czasie dziewczyna krzątała się po kuchni, przygotowując ciasto na naleśniki.
Miło się patrzyło jak Mery robi nam śniadanie. Poczułem się trochę jak u ciotki na wakacjach. Ona była całkowitym przeciwieństwem moich rodziców. Lubiła mnie i to bardzo, poświęcała mi dużo uwagi co wykorzystywałem i przede wszystkim robiła boskie jedzenie. Do dziś mam na języku smak jej czekoladowych gofrów z bitą śmietaną.
Po paru minutach przede mną wypiętrzył się stos naleśników z przekładanych jakiś krem i polane syropem klonowym.
- Smacznego. - dopowiedziała, odwracając się spowrotem do kuchenki, by zrobić porcje dla siebie.
Jak w domu..
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top