Who wants to live forever

Choć Castiel zarzekał się, że nie napije się z Deana nigdy więcej i nie powtórzy ugryzienia z Halloween w miarę, jak listopad upływał Deanowi udało się w końcu namówić go, żeby spróbował znowu. Jako miejsce zaproponował udo, bo od wewnątrz było miękkie, łatwe do przebicia i widok obandażowanej rany nie katowałby bruneta tak, jak w przypadku nadgarstka, udo jednak częściej pozostawało schowane pod ubraniem niż nadgarstek... Nie przewidział, że dostanie wzwodu, gdy Cas będzie dziobał go w tamtym obszarze, Cas ugryzł go, delikatnie i fiut stanął blondynowi, prawie trącając go po policzku. Castiel westchnął.

Nie mogę tak", powiedział tylko i oblizawszy sączącą się krew podniósł się z łóżka, a potem odkaził ugryzienie, przycisnął do niego gazę i przykleił ją do deanowej nogi dwoma plastrami.

Spędzili wieczór czy dwa całując się, za oknami świat zmieniał się, wraz z początkiem grudnia spadł pierwszy śnieg – najpierw śnieg z deszczem, a później grube, białe płatki. Czapy białego puchu narosły na gałęziach drzew, w połowie miesiąca chwycił mróz i pokrywa śnieżna zamarzła, łamiąc się pod butami ze skrzypnięciem; Dean dostał od Ezekiela siekierę, i ten zmarznięty śnieg dokładnie tak łamał się pod jego podeszwami, skrzypiąc, gdy szedł przez teren pełen młodych świerków i jodeł, nie tak daleko od zamku, jak wyruszał w październiku po dynie. Młode, ładne, zgrabne drzewka nigdy nie rosły w środku lasu, a na jego obrzeżach, nie musiał więc wcale zapuszczać się zbyt głęboko w puszczę. Słońce świeciło na jakże niebieskim, zimowym niebie, po którym nie poruszała się tego grudniowego poranka ani jedna chmura – promienie słoneczne padały na zaspy skrzące się w ich blasku milionem kryształów. Było cholernie zimno. Nos sczerwieniał mu od mrozu ponad szalikiem zasłaniającym usta.

Brnął przez zasypany skraj lasu rozglądając się w porannym słońcu, umyślił sobie bowiem, jak to Dean Winchester, że zetnie choinkę do apartamentu Casa, bądź co bądź zbliżały się święta. Halloween Cas mógł sobie chcieć nie obchodzić, lecz nie obejść Gwiazdki? To byłoby absurdalne. Nie wierzył, żeby ktoś mógł świadomie nie zrobić nic w kierunku Bożego Narodzenia. Ucząc się na błędach (tak uważał) postanowił załatwić jednak stosowne sprawy wcześniej, nie na ostatnią chwilę i nie zapuszczać się za nimi nie wiadomo dokąd. Pałac górował nad nim, słoneczny blask odbijał się w jego wysokich oknach. Miał go tuż za plecami.

Zatrzymał się przy niewielkiej, zgoła dwu i pół metrowej jodle, sięgała mu niewiele ponad głowę. Przekrzywił ją, głowę, przyglądając się jej, hm. Pachniała pięknie. Nie potrzebowali ogromnego drzewka, wystarczyłoby im takie. Większego nie wniósłby Casowi do komnaty.

– Hej, piękna – zagaił, ściągając siekierę z ramienia. – Nadasz się.

Zamachnął się, ostrze siekiery świsnęło w powietrzu i wbiło się w pień jodły, drzewko zatrzęsło się, a pokrywający je śnieg zsypał się z gałęzi i jego drobinki zaatakowały go, aż zmrużył na moment oczy. Powtórzył uderzenie, raz, drugi i kolejny, drzewko zachwiało się, nacięcie wciąż było jednakże niewystarczające, by jodła się złamała.

– Kurwa – zaklął, ściągnął szalik z buzi. Wydmuchał na zimnie parę, całą jej chmurę.

– Sexy – Cas skwitował, poza zasięgiem jego wzroku; odwrócił się, zrezygnowany i odetchnął ponownie, na mrozie jego oddech zmieniał się w widoczne kłęby błyskawicznie. – Twoje przekleństwa. Jednak poza nimi, co robisz, nie bardzo rozumiem.

– Usiłuję ściąć dla nas bożonarodzeniowe drzewko – wsunął szalik na usta i podniósł siekierę. – Ale chyba wyszedłem z wprawy! – uderzył, nic się nie wydarzyło. Ramiona opadły mu, och, zdecydowanie wyszedł z wprawy. Pół roku w pałacu Castiela zrobiło z niego życiową niedorajdę, faceta, który nie potrafi ściąć drzewa. Dwu i półmetrowego drzewa.

– Po co? – Castiel podszedł do niego, złapał za drewniany trzonek. – Choinka stanie w sali balowej, ubiorą ją dekoratorzy. Wyższa od tej – pokazał na jodłę. – Niemal dziesięciometrowa. No co? – nie zrozumiał, dlaczego Dean wykręcił oczami. – Sądziłeś, że sam ubieram drzewko bożonarodzeniowe? Oczywiście, że nie! Mam od tego ludzi!

– I niby jaka ma być w tym frajda? – Dean wyminął go, obrócił się na pięcie i uderzył dłońmi po kieszeniach. – Cała zabawa polega na ubraniu drzewka samemu! Nie świętowaliśmy Halloween.

– Ty świętowałeś. Najbardziej odlotowe Halloween świata.

– Nie dogryzaj mi. Długo będziesz mi jeszcze na ten temat dogryzał? Chcę zrobić coś tak, jak robiłem w domu – zagestykulował, pokazując na lewo i pokazując na prawo. – Przyozdobić choinkę w cukierki i orzechy, i pękate bombki.

– Nie sądzę, żebym miał w zamku takie ozdoby.

– Jesteś księciem! Nie możesz załatwić?

Cas westchnął ciężko, jemu również oddech na mrozie parował. Podciągnął skórzaną rękawiczkę na prawej dłoni i poprawiwszy w rękach siekierę nie odezwał się już więcej ani słowem, spojrzał tylko na Deana, spode łba, po czym pochylił się lekko, zamachnął i trafił ostrzem w pieniek, huknęło. Dean drgnął, toczyli wymianę zdań i nie spodziewał się, że brunet przejdzie do czynów w ogóle, a już na pewno nie tak szybko. Uniósłszy jedną brew zmierzył go, od góry do dołu, wszystkie mięśnie Bestii, która potrafiła przekręcić człowiekowi kark w ułamku sekundy bez najmniejszego wysiłku naprężyły się pod casowym ubraniem, gdy ponownie uniósł narzędzie i użył go, jodła padła z trzaskiem w zaspę.

Cas wbił siekierę w śnieg, głowicą w dół i wsparł się na trzonku, nonszalancko.

– Widzisz? Tak się ścina jodły.

– Proszę cię – blondyn prychnął głośno. – Odpowiednio ci je naciąłem.

Siekiera została wrzucona do zaspy, książę odepchnął ją od siebie i podszedł do Deana, podszedł blisko, bardzo blisko niego, zdecydowanie jego osobistą przestrzeń naruszając, nie żeby Deanowi to przeszkadzało – bardziej go dziwiło, choć, kiedy pamiętać o tym, że Cas odniósł dwa dni wcześniej zwycięstwo zabijając w lesie niedźwiedzia, wydawało się to dziwne mniej. Biedak opuścił swe zimowe legowisko w niewiadomym celu i był rozkojarzony, nieco zaspany, coś go wywabiło... Na jego zgubę. Castiel zabił go bez problemu, a potem zniszczył sobie calutkie ubranie wgryzając się zwierzęciu w niedźwiedzi garb. Śnieg wokół niego nasiąknął krwią. Biel nabrała okrutnej czerwonej barwy.

– Co robisz? – Dean zaśmiał się, Cas przysunął się do niego niwelując jakikolwiek pomiędzy nimi odstęp, po czym opadł na niego, oparł się na nim, Dean zakołysał się, w porządku, przemieścił jedną stopę i utrzymał równowagę. Zaśmiał się raz jeszcze, Cas ściągnął mu szalik i przytknął nos do jego szyi. Blondyn znieruchomiał, oczekując jego ruchu. Byłoby niemądrze postępować pochopnie z krwiożerczym drapieżnikiem przy samym gardle. – Cas? – spytał jedynie, cicho, cichuteńko, jak gdyby było zupełnie odwrotnie Castiel uciszył go jeszcze bardziej.

– Ciii – wyszeptał, jego lewa dłoń zdarła z prawej rękawiczkę. – Nie ruszaj się. – Opierając się o Deana, z głową wciśniętą między jego szyję a ramię sięgnął mu palcami do spodni, Dean wzdrygnął się, ale nie poruszył, zgodnie z poleceniem. Gładkie palce Casa wślizgnęły mu się nie tylko do dżinsów, lecz i do majtek, poczuł, jak dotykają jego klejnotów, wciągnął powietrze nosem, zamknął oczy i zmarszczył czoło, jęk przepchnął mu się na język, jak tylko Cas przesunął dłonią po jego kutasie i nabrał do niej jąder, okrąglutkich, wszystko to zmiął w ręce, chłopak się nie powstrzymał. Zajęczał, zęby bruneta kąsnęły go w szyję. Zaczepnie, bez widocznych, poza lekkim zaczerwienieniem, śladów.

Stali tak przez chwilę otoczeni młodymi drzewkami, w tym zimowym słońcu i Castiel masował Deanowi klejnoty, ciągnąc i ściskając, uciskając kciukiem. W końcu wyciągnął rękę i zabrał głowę z deanowego ramienia, popatrzyli na siebie, Dean dość nieprzytomnie... Cas uśmiechnął się do niego i pchnął głową w przód, by go pocałować. Cmoknęło, dał blondynowi buzi prosto w usta.

– Grzeczny chłopiec dostaje nagrodę – powiedział, jak gdyby nigdy nic zakładając z powrotem rękawiczkę. – Od ponad miesiąca nie upominasz się o seks, dostrzegam to. I doceniam.

– A czy ta nagroda... – Dean oblizał wargi. – Mogłaby ewentualnie obejmować dojście?

– Przykro mi, słońce. Wiesz, dlaczego nie.

– Nie można kogoś zaczynać i tak zostawiać!

– A drzewko można zostawić? – Castiel przypomniał mu o leżącej w śniegu jodle. – Uparłeś się, myśl teraz, jak ją zaniesiemy do zamku! Chcesz, żeby stanęła w moim apartamencie? To mamy do pokonania wiele pięter – urwał, a raczej jego wypowiedź została uciszona, śnieżką w łeb. Dostał śniegowym pociskiem z tyłu głowy, tuż poniżej ucha; obejrzał się, Dean już podrzucał w ręce kolejnym.

– Fiut stoi mi teraz w spodniach i to twoja wina. To wcale nie jest nic przyjemnego.

– Nie do wiary – brunet przewrócił oczami. – Obmacać go po jajach to mało.

– Chciałbym skończyć! – śnieżka przeleciała mu nad lewym ramieniem, wystarczyło, że lekko się uchylił. – To niesprawiedliwe, że tylko ty decydujesz. – Cas ukleił własną i rzucił, śniegowa kulka minęła Deana, który ruszył biegiem w jego stronę. Skoczył na niego, nim książę zdołał zorientować się, co się dzieje i wylądowali w zaspie jak zapomniana przez nich jodła, cali. Śnieg był głęboki. – Niesprawiedliwe – powtórzył, wylądował na górze, Castiel na dole. Jasne, rozumiał konieczność zachowania wszelkiej możliwej ostrożności, bo nie chciał bynajmniej zostać zamordowanym i nie chciał, by Cas zadręczał się, że go zamordował. Jednak doprawdy zaczynała go zżerać swego rodzaju seksualna frustracja, skoro już nie wracali do tego przez miesiąc (choć miał ochotę, oj, miał ją) czemu teraz, czemu w taki sposób? – Jesteś bezlitosny – pożalił się, nachylając się nad Casem. – Okrutny! – Złączył z nim usta. Pocałowali się, tak, jak ostatnio całowali się przy kominku, mokro, język o język. Cas mruczał, całując się z nim, jak kot. – Mogę dojść? – Dean poruszył dolną połową, ocierając się o niego, ręce księcia przytrzymały go w miejscu.

– Nie – Cas wysunął się spod niego, wstał, Dean wpadł w śnieg sam. – Nie, Dean, ale nie złość się na mnie, zaufaj mi. – Otrzepał ubranie, wyciągnął do Winchestera rękę. – Chodź. Zaufaj mi, o tyle cię proszę. Nie zrobiłbym tego umyślnie, gdybym nie miał na dziś wieczór pewnego... pomysłu. Ani słowa – nie pozwolił mu się wtrącić. Podniósł go z ziemi i nie dał mu powiedzieć nic. – Bierz się za tę choinkę.

There's no chance for us, it's all decided for us, this world has only one sweet moment set aside for us (nie ma dla nas szansy, zdecydowano za nas, ten świat przygotował dla nas tylko ten jeden, słodki moment). Who wants to live forever, who dares to love forever – when love must die? (Kto chce żyć wiecznie, kto odważa się wiecznie kochać, gdy miłości przeznaczone jest umrzeć?)

– Cas? Jesteś cholernie tajemniczy, co to za pomysł? – ledwo nadążając za Casem ciągnącym go korytarzem Dean wysapał, zdyszany, przeciągnięcie choinki spod lasu do zamku kosztowało ich do południa sporo wysiłku. „Masz siłę powalić niedźwiedzia", Dean dyszał, „a mordujemy się z tym drzewkiem? Udajesz, Cas, jak Boga kocham udajesz." – Cas – zaśmiał się, prowadzony przez niego korytarzem, tylko tyle mu pozostało. – Dokąd my idziemy?

Odnosił wrażenie, że wracają, zamiast do apartamentu księcia do jego apartamentu, tylko po co mieliby tam iść? Do sypialni Deana? Wszelkie wątpliwości zostały rozwiane, gdy faktycznie stanęli pod całkiem dobrze znanymi mu już drzwiami, to były jego komnaty. W jakim celu Castiel uparł się, by go tu zabrać? Właśnie otwierał buzię, żeby zadać o to pytanie, w tym samym momencie Cas otworzył jednak drzwi i weszli do środka, w apartamencie było ciepło. Żeby nie powiedzieć gorąco. Brunet zapalił światło, w sypialni majaczył na dywanie rozmigotany blask.

Wnieśli jodłę do pałacu, sami, choć Cas mógł wezwać gwardię na pomoc w każdej chwili – poradzili sobie. Postawili ją u Casa, a potem patrzyli na nią przez chwilę i w końcu Cas zaproponował, żeby po obiedzie wybrać się na spacer. Dean uniósł na tę propozycję brew. Na spacer? Co, do chuja? Szykowało się coś dużego, bo zachowanie bruneta odbiegało od normy. Spacerowali, podziwiając zimową leśną szatę i słońce opromieniające śnieg, Cas opowiadał o rewolucji przemysłowej w osiemnastym wieku, i o maszynach parowych... Dopóki słońce nie schowało się za horyzont i nie zrobiło się szaro i zimno.

Nieprzyjemnie zimno. Tak dotarli tutaj.

– Hester wywiązała się z zadania – stwierdził, Castiel oczywiście, zdejmując płaszcz. Ściągnął go sobie z ramion i przerzucił przez oparcie kanapy.

– Zleciłeś jej... przygotowanie kąpieli? – Dean zajrzał do sypialni, blask wylewał się z łazienki, przez szparę pod przymkniętymi drzwiami; zapachniało, różany aromat dotarł do jego nozdrzy, lekko zmrowiło mu mózg. Obejrzał się na Casa. – Dla ciebie czy dla mnie?

– Dla nas – prychnięcie. – Czemu miałbym zlecać kąpiel dla siebie u ciebie.

– Dla nas? – blondyn powtórzył, zmarszczywszy czoło. Ulatujący z łazienki aromat sprawiał, że myślało mu się ciężko, mroczył mu umysł. Wydawało się, że jest w każdej cząsteczce powietrza. – Czy to jest... to w powietrzu. Ta perfuma, którą widziałem w twojej pracowni? Na wieży?

– Le Fantasme, tak. Widzisz, Dean... – Castiel westchnął. – Mam tendencję do niekończącego się rozpatrywania swoich wpadek i złych decyzji. Albo ogólnie decyzji – poprawił się, tej sprzed dwudziestu lat nie zaliczyłby do stricte złych. – I tak jak męczył mnie fakt, że ugryzłem cię w rękę, tak nie mogę zapomnieć... rozczarowania w twoim głosie, gdy początkowo nie wiedząc czemu się odsunąłem wyraziłeś swój zawód faktem niesfinalizowanego stosunku. Zrobiłem to, bo to było konieczne. Przerwałem. Dla twojego dobra. Postąpiłem właściwie, a jednak trudno czuć mi się z tego powodu fantastycznie.

– Cas, to nic... – Dean zaczął i urwał, westchnął również. – Ja to przecież rozumiem – powiedział, cicho. Pchnął drzwi do łazienki, jego oczom ukazało się pomieszczenie, które znał, w takim wydaniu jak dotąd przez niego nieoglądane. Wypełniały je świece, wanna pełna była wody tak gorącej, że unosiła się z niej para; Hester musiała tu być sekundy przed nimi. Po powierzchni wody dryfowały czerwone płatki róż, więcej płatków spływało po białych ręcznikach ułożonych w stos na posadzkę. Duchota, wilgoć. Wywołujące odurzenie Le Fantasme. – Mamy zamiar... uprawiać tu seks? – zadrżał, ledwo to słowo przeszło mu przez gardło. Nie był na to przygotowany, nie myślał o tym. Na samo wspomnienie ich ostatniego razu, na samo wspomnienie poczucia wiotkości, miękkości na poziomie gąbki, kiedy Cas wszedł w niego, drgnął mu żołądek. W głowie zrobiło mu się ciepło. – Serio?

– Ta perfuma powstała z myślą o tobie. To neutralizator wszystkich innych poza sobą samym aromatów w otoczeniu, destabilizator zmysłów. Powinien pomóc... powinien pomóc mi nie skupiać się na czuciu ciebie. Czego żałuję wyjątkowo, ale to konieczne zabezpieczenie. Czuję, że działa – Castiel odetchnął, stanęli w tej istnej saunie razem, w niezbyt rozognionej, romantycznej atmosferze, choć łazienka sugerowała inaczej. Cas wyglądał na smutnego. – Prawie nie wyczuwam cię w tych kłębach pary, nie mam w nozdrzach nic poza rosą cruentą – smutny uśmiech. – Zdejmij ubrania. Przyniosę szampana, chłodzi się w lodzie.

Dean popatrzył za nim, z równym smutkiem, cóż, propozycja kochania się w wannie była ekstra, i powiedziałby jej TAK z miejsca, „powstała z myślą o tobie"? Dlaczego? Cas pracował nad nią od lata, byli wtedy i przed zbliżeniem, i w ogóle przed pocałunkiem, czemu więc zależało mu, by być blisko niego nie stanowiąc dla niego zagrożenia? Nie znali się jeszcze tak dobrze jak dziś. Dean nie pojmował, czemu Casa ogarniała taka złość i taka rozpacz, gdy chodziło o jego bezpieczeństwo, wybebeszał innych ludzi z miasteczka bez zastanowienia. A jego traktował, jakby był ze szkła, wyjątkowo cennego, drogiego szkła, które żal rozbić.

– Rozebrałeś się? – usłyszał, Cas wracał z salonu do łazienki.

– Powoli – pohamował go, przeciągając prawą stopę przez nogawkę dżinsów. – To mało namiętne, powiedzieć komuś „zdejmij ubrania" i wyjść. Cas, kurwa! – osłonił głowę rękami w ostatnim momencie, Castiel stanął w drzwiach i pchnął dwoma kciukami korek od szampana, który wystrzelił z butelki i przeleciał nad Deanem ze świstem, strzałem w kierunku okna. – Na litość boską!

Ale to rozładowało napiętą z lekka atmosferę. Roześmiali się obaj, Dean ściągnął przez głowę koszulkę; Cas napełnił szampanem dwie wąskie lampki.

Złociste bąbelki unosiły się w nich z dna ku górze.

– Mogę o coś spytać? – upili po łyku, Winchester oblizał wargi. – Nie jesz normalnego jedzenia, takiego jakie jem ja – dobrze, że doprecyzował. – Ale pijesz alkohol. Gdzie leży różnica?

– Pytasz mnie o to stojąc przede mną w samych majtkach? – Cas przewrócił oczami. – Alkohol ma wyraźniejszy smak. Nie jem „normalnego", jak to ująłeś, jedzenia, bo nie czuję jego smaku, a i nie syci mnie w żaden sposób. Żuję gotowane mięso jak papier. Pieczywo smakuje jak piasek. Nie brakuje mi tych rzeczy, zanim zapytasz i o to – uprzedził blondyna. – Prawie nie pamiętam już, jak smakowały. Nie poczułem smaku żadnego pokarmu, poza surowym mięsem, od dwóch dekad. No i... poza twoją krwią – dodał, mimowolnie. – Możliwe, że była najsmaczniejszą rzeczą, z jaką miałem przez te lata kontakt.

– Cas – Dean popatrzył na niego, był to komplement popaprany, ale jednak komplement. Odłożył lampkę na krawędź wanny i przysunąwszy się do bruneta objął go rękami za szyję, ostrożnie, Cas nie zaprotestował, pozwolił sobie więc przysunąć i swoje usta do jego ust. Dotknął jego warg, czule, casowe dłonie wsunęły się wolno na jego pośladki. Pośladki wciąż pod materiałem. Cas pociągnął za niego palcami, ściągnął mu majtki na uda. Męskość Deana zaczynała już nabierać sztywności, od panującego w łazience gorąca i całowania się krew krążyła mu po ciele szybciej; toteż fiut nie oklapł mu całkowicie, uwolniony. Chłopak przeniósł ręce z karku księcia na jego ramiona, pociągnął wymownie za koszulę. Nie przestając całować się z Casem odnalazł na ślepo jej pierwszy od góry guzik i rozpiął go, Cas odepchnął go od siebie, delikatnie acz stanowczo. Cas wiele rzeczy potrafił robić z idealnie wyważonymi delikatnością i stanowczością. Zdjął koszulę przez głowę, przygarbiając się, jak Dean wcześniej swój T-shirt, sięgnął do spodni i pozbył się ich w mgnieniu oka, on... nie miał majtek. Deanowi zesztywniał na tę informację bardziej.

Gorąca woda rozpaliła jego skórę do czerwoności, wanna była głęboka, zanurzył się w niej więc po szyję. Usiadł i przesunął dłońmi po własnych ramionach patrząc, jak Cas podchodzi do wanny, dźwiga prawą nogę i nagi wchodzi do wody, z lampką szampana w lewej ręce – ich spojrzenia spotkały się, zgasło wszelkie światło poza tym dawanym przez świece. Było ich tak wiele, że potęgowały panującą w łazience duchotę nieubłaganie. Zmieścili się w wannie, obaj, bez większego problemu, przez ilość błyszczącej piany ich ciała pod wodą nie były widoczne.

– Kręci ci się w głowie? – Cas spytał, upijając szampana i jak Dean odkładając lampkę na obudowę wanny. Blondyn zaprzeczył. – Powiedz, jak będziesz się źle czuł. Mnie jest wśród takich rozpraszaczy lepiej, temperatury, wilgoci, zapachu. Ale na ciebie mogą wpłynąć niekorzystnie i wolałbym o tym wiedzieć, jeśli tak się stanie – cisza. Winchester nie odpowiedział. – Twoje ciepło zgubi się w temperaturze wody, gdy się do ciebie zbliżę. Zostawiłem Hester dokładne wytyczne.

– Powiedziałeś jej... że ma nalać gorącej wody, żeby zgubiło się w niej moje ciepło jak się do mnie zbliżysz?

– Bez przesady. Po prostu gorącej.

Jak długo to planował? Od jak dawna? Dean nie wiedział, Castiel złapał go za rękę, zmniejszając odstęp pomiędzy nimi, pociągnął go za nadgarstek i przycisnął go sobie do ust; zamknął oczy, ssąc skórę blondyna w miejscu, gdzie zagoiła się od października. Została blizna. Cholerna, brzydka blizna, a tuż obok niej pieczęć, ta, z powodu której został w czerwcu w zamku. Jakże wiele minęło od tamtej pory czasu! Jak wiele zdążyło się zmienić, czy było... mu lepiej? Cóż, siedział, właściwie półleżał w wannie wśród płatków róż i świec, pił szampana (z pewnością nie najtańszego) i był całowany po rękach przez samego KSIĘCIA, w cudownym apartamencie bez zmartwień, bez konieczności pracy, płacenia podatków, rachunków, czegokolwiek. Więc być może tak. Nienawidził się za to. Nienawidził się za stwierdzenie, że to, ten moment i bycie tu z Casem zamiast zamartwiania się finansami i wstawaniem co świt by zarabiać na chleb było lepsze od życia w miasteczku z tatą, Samem i Bobby'm. Chryste, ależ się za to nienawidził. Trudno było go jednak winić, nie dano mu wyboru, zatem świadomie o wybraniu tego ponad tamtym nie zdecydował, a bliskość Casa była super. Książę całował go po ramieniu, pnąc się w górę, bliżej szyi. Bezwiednie objął go ręką, którą Cas puścił, gdy dotarł do jego gardła, ucałował go w nie, poprawili się w wannie, Dean wpuścił go pomiędzy swoje nogi. Znów miał je przed nim rozchylone, kurwa mać. Znów siedział przed nim w rozkroku.

Patrząc mu w oczy Castiel poruszył się i jego penis otarł się o tego deanowego, pocałowali się. Cas skleił swoje wargi z wargami Deana, ciepłymi, w tym ogólnym cieple miał wrażenie, że się topią. Rozklejają, tak były miękkie. Przelizali się ze sobą, trudno nazwać to inaczej, gorący taniec dwóch języków w gorących okolicznościach, Cas, gdy nie pękała mu skóra i nie przemieniał się w potwora był facetem tak cholernie przystojnym, tak zajebiście dobrze zbudowanym, z gładkim torsem, umięśnionymi plecami, słodki Jezu, Dean miał co do siebie samego wątpliwości za samą myśl o tym, ale leżało mu się pod tym ciałem kurewsko dobrze. Cas poruszał się, przyciskając go do brzegu wanny, palce sięgnęły między rozchylone deanowe nogi. Nic nie otwierało lepiej od ciepła i poczucia relaksacji, wcisnął w niego jeden palec przy praktycznie zerowym oporze. Od razu wsunął drugi.

– Augh – Dean sapnął, zaciskając szczęki, Castiel złapał w zęby płatek jego ucha i miętolił go tak, przez minutę, jednocześnie przepychając się dalej, i dalej, otwierając blondyna, by mogło zmieścić się w nim więcej. Nie chciał umierać. Cieszył się, że może dzielić z Deanem ten moment, że może dzielić go z miłością swojego życia, ponure widmo nadchodzącego końca nie pozwalało mu jednak być szczęśliwym w pełni. Pół roku. Miał przed sobą ostatnie pół roku, i Deana pod sobą, aktualnie, to nie było fair. Podejrzewał nawet, że krzywdzi się, doświadczając z nim tego, wiedząc, że to nie na zawsze. Nie na lata. Tylko i wyłącznie na to jebane pół roku.

A przy okazji krzywdził i Deana. Bo po jego odejściu on także miał pozostać z niczym.

Zaangażowanie się w uczucie to fatalna sprawa. Przecież każde uczucie, prędzej czy później, z góry skazane jest na śmierć.

But touch my tears with your lips, touch my world with your fingertips!

Dean dotknął palcami jego policzka. Jego zielone tęczówki skrzyły się w blasku świec, to było prawdziwe bogactwo – nie błyszczące podobnie monety i kamienie szlachetne w skarbcu. Biżuteria. Nie. Zielone oczy Deana Winchestera.

Ciepło spotęgowało doznanie w chwili, w której dość imponująca męskość Casa wypełniła Deana po same brzegi. Chłopak zajęczał wprost nieziemsko, o Boże, robili to zaledwie drugi raz i właśnie przekonał się na ostateczne sto procent, iż KOCHA mieć w sobie tego fiuta. Czuł się pełny. Zajebiście pełny.

– Dobrze ci?

– Mhm.

Chciał jeszcze. Chciał, by Castiel dotarł niżej, głębiej, by zszedł najdalej jak się dało, uniósł więc nogi i wyciągnąwszy je ponad wodę zarzucił je mu nisko na plecy, splótł kostkami na lędźwiach. Niecodzienna mieszanka paru wyjątkowo silnych zmysłowych stymulantów, ciepłego, pewnego dotyku, uczucia pełności, wysokiej temperatury i tego aromatu, pieprzonego, różanego aromatu sprawiała, że go mdliło, nie mógł powiedzieć o tym Casowi. Skoro jemu było to potrzebne, on nie narzekał. Prawda była jednak taka, że zrobiło mu się niedobrze. Zbyt dużo, ZBYT DUŻO naraz! Cas trzepnął go po prostacie i wystraszył się, że się zrzyga. Zarzuciło mu żołądkiem. Przyjemne mrowienie rozchodziło się po jego nogach, jęczał, pieprzony przez bruneta, woda chlupotała, plecy ślizgały mu się po mokrej, śliskiej od piany obudowie. Po jakimś czasie bardziej niż przyjemnie zaczęło mu być jednakże nieprzyjemnie. Zasłonił twarz rękami, nie potrafiąc sobie tego wybaczyć. No przecież nie przerwie! Nie przerwie czegoś, do czego Cas musiał przygotowywać się tak długo, do czego przygotowywał się dla niego, by zadośćuczynić mu ostatni raz!

– Cas – odezwał się, czując do siebie odrazę. Dlaczego nie mógł zacisnąć zębów i wytrzymać, by choć jego partner, który tak się dla niego postarał, miał z tego satysfakcję? Może gdyby doszedł, wszystko i jemu przeszłoby jak ręką odjął. Nie dowiedział się. – Cas, przestań, proszę. Cas. Ca-as – westchnął, z trudem łapiąc oddech w rytm pchnięć. – Proszę. Cas, zatrzyma-aj się!

Stanęli. Cas zatrzymał się w nim, pieprząc Deana, skupiając się tylko i wyłącznie na samym tarciu, samych pchnięciach i pracy mięśni, nie czując aż tak dobrze jak zwykle jego zapachu znalazł się w innym świecie. Zamrugał, odnajdując wzrokiem twarz blondyna.

– Dean? – zachrypiał, odrobinę. – W porządku? O co chodzi? – Cofnął się z niego, Dean przechylił się przez krawędź wanny, nie zrzygał się, na szczęście, przeszedł przez niego jednak dreszcz, który sprawił, że się zatrząsł. – O Boże, mówiłem, żebyś powiedział, jak od tej perfumy zakręci ci się w głowie!

– Powiedziałem – kaszlnięcie. Mdłości zmniejszyły się, choć nie zniknęły.

– To na ten moment najsilniejsza perfuma na świecie. Na całej Ziemi, rozumiesz? Nie wiń się, że... Dean? – Cas pociągnął go za włosy. – Płaczesz? Chryste, nie wygłupiaj się. Nie wygłupiaj się, Dean, uprzedziłem, że tak może być. Mamy zupełnie inaczej funkcjonujące organizmy i to, co dla mnie będzie wpływać na korzyść, dla ciebie może być zabójcze. Przepraszam, skarbie. – „Skarbie." – Przepraszam. Mnie może być źle, ale nigdy nie miało być tobie. Wszystko gra? – Dean wrócił do poprzedniej pozycji, do półleżenia, z jednym przedramieniem na obudowie. Castiel pogłaskał go po policzku. – Wybacz mi. Zgaszę świece, zrobi się mniej duszno.

– Cas, poczekaj – Dean złapał go słabo za rękę. Brakowało mu tlenu. – Nie skreślaj tego pomysłu. Słyszysz? Następnym razem... zwyczajnie rozpyl tej perfumy mniej. Wyglądasz świetnie – nie mógłby tego nie zauważyć. Cas nie zmienił się nic a nic i nie wyglądało, by tracił poczytalność. – Więc twój pomysł był dobry. To ja wymiękłem. Jest mi wstyd – pojedyncza łza wypłynęła mu z lewego oka.

– Nie powinno być. Jesteś człowiekiem, do cholery, to ja jestem Bestią! To ja jestem tu powodem, dla którego zmuszeni jesteśmy kombinować, nie ty. Ty jesteś... idealny – westchnięcie. – Skończenie tego z tobą byłoby rozkoszą. Seks z tobą jest rozkoszą, Dean. Nie płacz, nie obwiniaj się. Nie ty tutaj stanowisz problem.

Ucałował chłopaka w czoło, spocone czoło, włosy Deana były mokrusieńkie, od pary, seksu, stresu. Castiel wyszedł z wanny, zgodnie z zapowiedzią zdmuchnął świeczki – podał Deanowi ręcznik, sam owinął się w drugi. Przeszli do sypialni, tej deanowej sypialni, Cas był tu z nim pierwszy raz; Dean żałował, że przez wywołane Le Fantasme zawroty głowy nie może w pełni cieszyć się z tego jeszcze jednego pierwszego razu, jeszcze jednej wspólnej pierwszej nocy w nowym miejscu. Cas położył się z nim na łóżku, przytulił go do siebie, przeczesał palcami jego mokre kosmyki. Tak czy inaczej i tu aromat rosy cruenty był wyczuwalny.

Jego narkotyczna woń wpędziła Deana w nowe nocne koszmary.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top