Rozdział 20

-Że co...? – wyjąkała w przypływie szoku. Poczuła jak dziwny, nieprzyjemny, piekący dreszcz przebiega wzdłuż jej kręgosłupa i kumuluje się na karku. Czuła jak jej ręce zaczynają drżeć. Zaczęła się szamotać. W jej głowie cały czas brzmiał donośny huk wystrzelonego naboju z pistoletu. Chwyciła się za głowę zakrywając uszy, jakby straszny dźwięk ponownie rozlegał się obok niej.

Nie mogła zrobić czegoś takiego. Nie mogła... Jak on śmiał chociażby pomyśleć o czymś tak głupim, jak sprzymierzenie się z osobą, która chciała go zabić. Była gotowa na wszystko, nawet na oddanie własnego serca, co raczej przemknęło jej przez myśl jako ostateczna ostateczność. Jednakże w życiu nie przeszłaby na stronę osoby, która przypuściła atak na kogoś, kogo kochała.

Chciał to przed sobą ukryć. Nie chciała się do tego przyznawać. Do tego momentu. W końcu musiała to przed sobą przyznać. Zakochała się w nim. Omotał w jej głowie. Zawrócił. Rozkochał. Co ciekawsze z wzajemnością. Albo przynajmniej tak to odbierała. Nie była przez niego zraniona. Ale ta propozycja była szalona. Nie tyle co szalona, co niedorzeczna.

-Mary... - stęknął, usiłując podnieść się z łóżka. Gwałtownie przygwoździła go do materaca, nie pozwalając mu na najmniejszy ruch. Już przyzwyczaiła się do tego.

-Nawet o tym nie myśl. – skarciła go wzrokiem.

-O wstaniu, czy o przysłudze? – spytał, podnosząc jedną brew i starając się zdjąć jej dłonie z własnych ramion. Jej paznokcie niemiłosiernie i niekontrolowanie przez nią wbijały się w jego naga skórę. Westchnęła przeciągle.

-Dlaczego chcesz, żebym przeszła na jego stronę? – spytała, tracąc resztki nadziei. Wbił wzrok w sufit. Chwilowo zastanowił się.

-Byłem już tak blisko do odkrycia szefa. - zaczął, zaciskając mocno dłoń w pieść. - Niestety. Nie będę mógł ruszyć się stąd przez następne kilka tygodni. Jeżeli dostałabyś się w szeregi gangu, mogłabyś nam pomóc. Byłaś policjantką. Takie rzeczy masz we krwi. – lustrował jej twarz oraz ciało swoim spojrzeniem. Słuchała go z zaciekawieniem, ale równocześnie z niesmakiem. Nie podobał jej się pomysł wykorzystania jej osoby do takich celów.

-Co jeżeli się nie zgodzę?

-Wymyślę coś innego. – posłał jej słodki uśmiech.

-Skoro mamy szansę dostać się bliżej niż jesteśmy teraz, to nie należy z tego rezygnować. – westchnęła żałośnie. Spuściła głowę.

-Dasz radę. – dodał jej otuchy. Podniósł jej brodę dwoma palcami. Posłała mu jedynie sztuczny uśmiech. Nachyliła się, po czym złożyła czułe cmoknięcie na jego policzku.

-Zrobię to, jeżeli teraz ułożysz się wygodnie i zaśniesz spokojnie. – rzekła szeptem.

-Dość niska cena. – zaśmiał się. – Zasnę razem z tobą. – dodał po krótkiej chwili.

Ułożyli się wygodnie. Ona jednak wciąż pozostawała w małej odległości od niego. Patrzyła jak odpływa w błogi sen i chociaż na chwilę przestaje cierpieć z powodu rany. Ból ustąpił, a on mógł spokojnie śnić o najmilszych dla niego rzeczach. Ona pozostawała na warcie. Kręciła jego włosami na palcu, głaskała po jedwabiście gładkiej skórze, a nawet pilnowała, by kołdra nie ześlizgiwała się zbyt mocno z jego ramion.

Czuła się dobrze, gdy widziała jak jego klatka unosi się i opada delikatnie oznajmiając prace jego płuc. Był taki spokojny, gdy spał. Kątem oka zerknęła na zegar. Poczuła jak jej skóra blednie, gdy zauważyła iż wskazówki ustawione były na pierwszą w nocy.

-Ile ja tu już siedzę? – wymsknęło się jej. Na szczęście Kristian nawet nie drgnął na jej słowa. Oznaczało to, że wciąż pogrążony był w głębokim śnie.

Delikatnie wysunęła się spod jego ręki, którą w trakcie snu położył na jej tali. Ułożywszy ją na miękkim materacu, przykryła jego ciało ciepłą kołdrą. Musiała wymienić się uwagami co do planu Kristiana z kimś, kto pracował razem z nim. Na myśl przychodziła jej głownie Louise.

Niechętnie wyszła z sali. Przed zamknięciem drzwi, jeszcze raz rzuciła okiem na śpiącego chłopaka. Uśmiech mimowolnie wykrzywił jej wargi. Mundur policjanta wciąż miała na sobie. Bez większego problemu wyszła ze skrzydła szpitalnego. Przy drzwiach do placu zauważyła dobrze już znaną policjantkę. Podeszła do szatynki z delikatnym uśmiechem.

-Co ty tu...? – zdziwiła się, mierząc wzrokiem Mary.

-Wiecznie tam siedzieć nie będę. – wyjaśniła szybko, choć z lekkim smutkiem w głosie.

-Mówił ci coś? – spytała, żując gumę i odwracając się twarzą do księżyca.

-Chce żebym przeszła na stronę Moteo i dowiedziała się czegoś więcej. – oparła się o ścianę, niepewna podjętej decyzji.

-Lisek chytrusek. Jemu nie wyszło, to chce wykorzystać kogoś innego. – skomentowała, co zrodziło w niej większy niepokój. Jej głos brzmiał, jakby mówiła o nim coś złego.

-Jak to wykorzystać?

-A... wybacz. Złe określenie. Ale wiesz? Nigdy nie wiesz do końca co chodzi po tej jego główce. - wypluła gumę. Rzuciła ją gdzieś za siatkę ogrodzenia.

-Nie ufasz mu? - zapytała, krzyżując ręce na piersi. 

-Oj ufam. Nawet nie wiesz jak. Gdyby nie on zapewne do tej pory mielibyśmy kłopot z większością więźniów. Rozwiązał niesamowitą ilość naszych problemów. Po prostu złota rączka. Nie wiem co bym sobie zrobiła, gdybyśmy go teraz stracili. Ale mniejsza... Czasami jego pomysły są szalone, ale co ciekawsze... zawsze skuteczne. Skoro on powierzył ci jakieś zadanie, to znaczy, że wie co robi.

-Mam być kukiełką? - warknęła obrażona.

-On sam nią był do pewnego czasu. – posłała jej spojrzenie, dość trudne do określenia.

Odwróciła twarz. Zamyśliła się. Spuściła głowę. W końcu Kristian również zgodził się na to, pomyślała. Zgodził się by żyć wśród więźniów tylko po to, żeby odnaleźć szefa. Skoro on mógł poświecić swoją wolność, to dlaczego ja nie potrafię mu zaufać i uwierzyć w jego plan?

Jej myśli po raz kolejny powędrowały do osoby narzeczonego. Narzeczonego leżącego w łóżku ze striptizerką. Obiecała sobie, że już nigdy nikomu nie zaufa. Nigdy nikomu nie zaufa na tyle mocno, by mógł ją zranić. Problem tylko w tym, że już obdarowała kogoś tym uczuciem.

-Dobra. Tylko co ja mam zrobić, żeby się z nim sprzymierzyć? – zapytała bardziej siebie niż ją.

-Musisz zdobyć ich zaufanie.

-To, to ja wiem. - mruknęła do siebie. - Jak to zrobić?

-Nie wiem. Musisz dowiedzieć się, dlaczego chcieli zabić Kristiana. Jeżeli nas przejrzeli... nie będzie dobrze.

-Rozumiem.

-Dlatego musisz nas kryć. Udawaj, że nas w ogóle nie znasz.

-Problem w tym, że Kristian już trochę mnie z nimi zapoznał. Nie będzie łatwo.

-To twoje zadanie.

-Beze mnie nic nie zrobicie.

-Fakt. Ale zadaj siebie jedno pytanie: Jak ja niby mogę ci pomóc?

-Fakt.

-Pomogę ci na tyle, na ile będą mogła. Zaoferuje swoją pomoc w razie niebezpieczeństwa. Pomogę przemknąć nieznanymi korytarzami w całym więzieniu. Nawet podaruje kartę dostępu do wszystkich zamków elektronicznych. Tylko rozwiąż tą sprawę. Męczymy się z nią już od ponad roku. Albo nawet dłużej. Nikt nie był niej bliżej jak Kristian. Jeżeli on zawiedzie... znaczy ty zawiedziesz, to umrze cała nasza nadzieja. – te słowa jakoś w niej zagrały. Uśmiech mimowolnie zabłądził na jej wargach.

-Chyba nie mam innego wyboru. – bąknęła przez śmiech.

-Weź to. – podała jej podłużny, prostokątny kształt. Dość twardy.

-Karta dostępu?

-Nie będziesz musiała jej już podkradać strażnikom. – rzekła żartobliwie. - Mówiłam, ze pomogę.

-Dziękuje. – uśmiechnąwszy się miło, mocno zacisnęła kartę w dłoni. Odeszła. Musiała coś wymyślić...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Najmocniej przepraszam (poprzek klęczki) za to iż nie było wczoraj rozdziału. Niestety, ale miałam pewne problemy z komputerem (nie chciał się włączyć -,-) i dlatego nie dałam rady go dodać. A... i jeszcze dziękuje za przeczytanie ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top