Rozdział 10

Bała się. Rozglądnęła się po raz chyba dziesiąty po całym placu. Ani śladu. Jej serce coraz mocniej łomotało w piersi. Ścisnęła w dłoni materiał kombinezonu starając się jakoś opanować. Odwróciła się gwałtownie na piecie i popędziła w kierunku cel. Też nie było nic.

Powoli zaczęła czuć się jak po długiej podróży na karuzeli. Wszystko wirowało. Na stołówce również nic. Podeszła do jednej z cel. Doskonale znała ten numer. Zerknęła za szybkę. Pusto. Wędrowała w kółko, czując jak strach pożera ją od środka.

Powróciła do tych wspomnień. Nie mogła ich wyjąć z głowy...

Czekała. Minęło już dobre piętnaście minut, ale nie poddawała się. Wciąż czekała. Oparła się o ścianę, przeczesując włosy palcami. Powoli zaczynała się nudzić. Usłyszała zgrzyt. Zerknęła w stronę drzwi. Chłopak o czarnych włosach zmierzał w jej kierunku. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem.

-Nareszcie jesteś. - powiedziała, czym zwróciła jego uwagę. Ciężko westchnął.

-Zaczynałaś wątpić? - odpowiedział z kpiącym uśmieszkiem, wykrzywiającym jego wargi.

-Zaczynałam się martwić. - przyznała zgodnie z prawdą. Popatrzył na nią podnosząc jedną brew. Mimo iż ich spojrzenia skrzyżowały się, nie trwało to długo. Chłopak skierował się w głąb łazienki. Oparł się o jeden ze zlewów, po czym wyciągnął dobrze już znany jej nożyk.

-Masz? - spytał jakby obojętnie. Przytaknęła.

Z więziennej bluzy wyjęła broń owiniętą w kilka mniejszych materiałów. Idealnie sprawiał iż broń była niewyczuwalna przez zwykły dotyk ludzkich dłoni. Odwinęła materiał, po czym rzuciła go gdzieś w kąt. Dumny uśmiech wykwitł na wargach młodzieńca.

Rzuciła bronią w jego kierunku, którą zgrabnie złapał w drugą dłoń. Obejrzał go kilkakrotnie. Przyglądała się mu. Uśmiechnęła się, gdy po raz kolejny ich spojrzenia się spotkały.

-Dobra robota. - pochwalił ją, posyłając pierwszy raz słodki uśmiech. Zdziwiło ją to, jednakże nie pozostawała dłużna.

-Dziękuje. - odpowiedziała pokrótce.

-Może się na coś przydasz. - dodał, po chwili obracania broni w rękach.

-Mogę zadać ci pytanie? - gdy jego czarne oczy wbiły się w jej postać, przeszedł ją przyjemny dreszcz. Otrząsnęła się z dziwnych myśli.

-Okay. - bąknął pod nosem, wciąż podziwiając broń.

-Jak zyskałeś uznanie wszystkich? - opuścił rękę z bronią. Zamyślił się. Nie przejmował się upływem czasu.

-W zasadzie to... nie wiem. - rzekł, wzruszając ramionami.

-Jak to nie wiesz?

-Z natury nie jestem brutalny. Wiesz przez co tu trafiłem? - jego oczy zalśniły w żółtym świetle żarówki. Milczała czekając aż kontynuuje. - Po co się pytam? Przecież wszyscy to wiedzą.

-Otworzył się. - rzekła szeptem z niedowierzaniem, tak aby nie przeszkadzać mu w wypowiedzi. Była zdziwiona i równocześnie zmieszana.

-Nie jestem aniołkiem. Ale nigdy nie sądziłem, że trafie do więzienia za zabicie własnej dziewczyny. Zupełnie jak nigdy nie pomyślałem, że mnie zdradzi. Wtedy... Gdy ją zobaczyłem z nim.... Coś we mnie pękło. Nie panowałem nad sobą. Nie pamiętam zbyt wiele. Odbiło się to na mojej psychice. Jedyne co mam co noc przed oczami to jej zdradę, a potem... martwe ciało ich obu. - zatrzymał się na chwilę. Unikał jej wzroku.

-Zabiłem ich. Pamiętam to. Pamiętam każde dźgnięcie nożem. - zwinnie obrócił bronią na placu.

-Pamiętam też jaką sprawiało mi to przyjemność. Do czasu... Do czasu, gdy doszło do mnie co zrobiłem. Obrzydza mnie to. To co im zrobiłem było... nawet nie umiem tego opisać. Wciąż wspominam to jak przez mgłę. Myślę... Chciałbym aby to był jakiś pieprzony sen. Codziennie idę spać, mając nadzieję, że po obudzeniu to wszystko zniknie. Że po uniesieniu powiek, ujrzę jej czarujący uśmiech. - kąciki jego ust uniosły się w tęsknym uśmiechu.

-Ale zawsze jest tak samo. Jedyne co widzę to uwalona napisami ściana. Same kurwy, kutasy i tak dalej. Przywykłem do tego dość szybko. Wiedziałem, że użalanie się nad sobą nie jest dobrym sposobem na zaskarbienie sobie szacunku. Zmieniłem się. Zacząłem walczyć. Mimo iż nie wyglądam na silnego, oni nie są trudni w pokonaniu. Wystarczy trochę sprytu, czym nie grzeszą, a leżą na ziemi porozkładani jak zdechłe muchy. - skierował swój wzrok na nią. Podniósł się ze zlewu.

-Spryt to jedyne co mi pozostało, by zachować resztki rozumu. Jeżeli upadłbym psychicznie, nie miałbym tutaj życia. Gnębienie to ostatnie czego mi trzeba. Musiałem więc pokazać jaja. Tu pobiło się tego, tu powyzywało z policjantem, tu zapieprzyło parę rzeczy... i już. Zyskałem szacunek. - skierował się do niej.

Nie drgnęła. Słuchała. Słuchała jego melodyjnego głosu. Słuchała jego historii. Słuchała jego przemyśleń, wyżaleń. Przypominał jej kogoś. Przyjaciela z dzieciństwa? Być może. Potrzebowała się wygadać. Również, tak samo jak on. U Alice nie miała na co liczyć. Raczej blondynka nie darzyła jej zbytnią sympatią, w szczególności po tym jak wylądowała przez nią na tydzień w izolatce. Bliźniaczki były dla niej neutralne.

Ale on... Był jakby inny. Mimo iż na początku groził jej nożem, to wydawał się być... miły? Pomagał jej. Już dawno mógłby ją wydać. Z łatwością mógłby ją wykorzystać w nieprzyzwoity sposób. W końcu miał ku temu wiele okazji. Na przykład zeszłej nocy. Ale on tego nie zrobił. Również jej ufał. W końcu gdyby tego nie robił, czy pozwoliłby jej na dzierżenie broni palnej w swojej obecności. Mały nożyk raczej nie ma przewagi nad pistoletem.

Spojrzał na nią. Nie spuszczał wzroku. Zdziwiło to ją jeszcze bardziej. Uśmiech już znikł z jego twarzy. Czuła się zmieszana. Nie bardzo wiedziała co ma zrobić. Więc czekała.

-Wiesz co? Przypominasz mi kogoś. - zimny pot ją oblał. Bała się. Potwornie się bała. Jego wzrok był... przerażający. Pożerał ją. Wypalał od środka. Z każdą sekundą zbliżał się do niej. W dłoniach dzierżył dwie bronie. Na jej nieszczęście.

-Kogo? -wydukała ledwo się nie jąkając. Oparła dłonie o zimne kafelki, czując ciepło rozpływające się po jej ciele. Nie przyjemne. Znajdował się już dokładnie kilka centymetrów od niej. Niby była przyzwyczajona do jego bliskości, jednakże teraz był zdecydowanie ZA blisko.

-Louise. - wyszeptał. Dźwięk metalu odbił się w jej uszach.

Upuścił nóż wraz z pistoletem. Oparł się jedną dłonią o kafelki zaraz za jej głową.

-Louise? - zapytała wolno, nie odrywając wzroku od jego czarnych tęczówek, które pożerały wręcz każdy detal jej ciała. Na te słowa odnalazł drogę do jej oczu, swoim spojrzeniem.

-Moja dziewczyna. Znaczy była. - speszył się nieco. Odwrócił głowę. Coś w niej drgnęło. Zdawało jej się, że zauważyła łzy zbierające się w jego oczach. Mimowolnie odwróciła jego twarz w swoim kierunku. Nie myliła się. Mokre ślady wyznaczyły się na jego policzkach.

Ich spojrzenia skrzyżowały się. Nie uciekali. Podniósł jej brodę jednym palcem. Ich oddechy mieszały się. Ogrzewały ich twarze, w tym zimnym jak chłodnia pomieszczeniu. Serca wygrywały jeden rytm. Pokonał te kilka milimetrów. Jego usta musnęły delikatnie jej. Niepewnie, ale słodko. Przymknęła powieki pogłębiając pocałunek.

Nigdy nie sądziła, że dożyje takiej chwili. Chwili w której wszystko się zmieni...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top