Rozdział 1
-Tylko się zachowuj. – warknął strażnik na odchodne, puszczając ją na otwarty teren.
Poprawiła materiał swojego kombinezonu, który już zdążył zacząć uwierać ją, w niektórych miejscach. Na placu było wiele osób. Nie miała pojęcia, do których z nich podejść. Wszyscy zdawali się być groźni, a co najmniej nieprzyjemni. Wiedziała, że wszyscy są niebezpieczni. Znaleźli się w końcu tutaj, nie bez powodu. Niepewnie postąpiła kilka kroków do przodu. Zewsząd otaczały ją druty i wysokie kraty, które uniemożliwiały ucieczkę.
Zazwyczaj to ona wsadzała tutaj wszelkich przestępców, których udało jej się złapać na gorącym uczynku. Teraz jednak sama trafiła do tego miejsca. Nigdy by tego nie przypuszczała. Nie byłą przecież zimnokrwistym zabójcą. To co wydarzyło się kilka tygodni temu, chciała puścić w niepamięć. Jednakże głośny huk, wciąż brzmiał wewnątrz jej głowy, niczym odrzutowiec.
Wszyscy śledzili ją wzrokiem. Każdy więzień patrzał na nią niczym lwy patrzą na ranną antylopę. Wiele twarzy poznawała. Osobiście wpychała ich za mury tego więzienia. Szła w ciszy. Po raz pierwszy od podstawówki poczuła jak to jest chcieć się schować. Ta cisza nie pomagała. Chciała się skryć.
-Proszę, proszę. A kogo my tu mamy. – odezwał się lekko zachrypnięty głos, za jej plecami. Wiedziała, że nie będzie to dobrym pomysłem, jednakże odwróciła się.
Alice Mirov. Potężna kobieta o barkach szerszych niż biodra. Zazwyczaj nie zachowywała się poważnie. Mary spotkała ją kilka lat temu. Nie było to miłe spotkanie. Kobieta, której włosy były krótsze niż u niektórych chłopaków, własnoręcznie udusiła dziecko, które zbyt głośno płakało. Miała wtedy zaledwie siedemnaście lat, jednakże sąd zdecydował, że za kratami należy jej się troszkę dłużej niż kilka lat. Żadna z takich spraw, nie jest dobra dla psychiki. W szczególności policjantów. Każda taka akcja przysparzała jej nie lada problemów. Nie powinna taka być. Powinna być silna, wytrzymała. Ona jednak w środku była krucha i delikatna. Zastanawiała się, więc jak przetrwa te kilka lat, albo przynajmniej pierwsze tygodnie, gdy wokoło znajdowali się sami jej wrogowie.
-Alice. Dawno się nie widziałyśmy. – rzekła jak najbardziej przyjaźnie. Wraz za krótką fryzurą dziewczyny, zauważyła dwie inne głowy. Podobne.
-Będzie, co najmniej pięć lat. – rozmarzyła się już kobieta. Jej biust był dość obiecujący. Wiedziała, że nim mogła otumanić nie jednego strażnika. – Ale co ty tutaj robisz?
-A no widzisz tak się śmiesznie złożyło...
-Że mnie to nie interesuje. – przerwała jej w pół zdania, zbliżając się niebezpiecznie do jej twarzy. Strach sparaliżował jej ciało. Ukrywała to przed sobą, jednakże bała się. Nie chciała opuścić więzienia na wózku inwalidzkim. A było to niestety, dość prawdopodobne. Blondynka obejrzała się dyskretnie. Całą reszta osób znajdujących się wokoło, zajęła się własnymi sprawami.
-Och... Gdzież moje maniery. Witaj w naszych skromnych progach. – wyciągnęła w jej kierunku dużą dłoń. Niepewnie ją uścisnęła, czego od razu pożałowała. Kobieta tak mocno ścisnęła jej rękę, że w jednym momencie poczuła, jak cała krew odpływa z jej kończyny. Pociągnęła ją w swoim kierunku, przez co znajdowały się jeszcze bliżej siebie.
-To nie jest miejsce dla ciebie, księżniczko. – warknęła na tyle cicho, iż prawie jej nie dosłyszała. Przerażona patrzyła tylko w jej zielone ślepia.
-Co masz na myśli? – zapytała starając się udawać pewną siebie. Niestety. Szczęście nie było po jej stronie.
-Pełno tutaj szowinistycznych świń, więc trzymaj się blisko mnie. Zrozumiano? – Mary popatrzyła powoli, po wszystkich zgromadzonych na placu. Większość była zajęta swoimi zadaniami, jednakże w tłumie można było zauważyć chłopaka, który im się przyglądał.
Chłopaka, którego oczy były czarne jak węgiel. Śledziły dokładnie każdy ruch dwóch kobiet. Nawet, gdy ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, on nie ustał. To ona odwróciła się gwałtownie, jakby nagle coś zaczęło ja palić od środka. W jednym, konkretnym miejscu. Przełknęła ślinę. Gdy tylko kontakt wzrokowy urwał się, przez odwrócenie jej głowy, poczuła chłód. Lodowata fala zalała ją od czubka głowy, aż po palce u stóp. Wiedziała, że nie wróżyło to nic dobrego.
-Dlaczego miałabym ci niby zaufać? Jesteś taka sama, jak te wszystkie szowinistyczne świnie. – bąknęła, czując nagły przypływ odwagi.
-Dopiero, co tutaj trafiłaś, księżniczko. Musisz się wiele jeszcze nauczyć o prawdziwym świecie. Uwierz. Trafiłam tutaj przez ciebie to fakt. Znienawidziłam cię całym sercem, to również fakt. Ale wiesz co? To że trafiłam tutaj, to był tylko mój błąd. Błąd, który popełniłam kilka lat temu. Ty wykonywałaś tylko swoją robotę. Nie mam cię za co winić. Twoim problemem jest coś innego. To że nie każdy poszedł po rozum do głowy, tak jak ja. Większość z nich, wciąż nie trawi samego twojego widoku, a co dopiero tak bliskiego kontaktu, jak dzielenie celi. Popatrz tylko na tamtego człowieka. – wskazała głową na umięśnionego mężczyznę, z gładką, pucowatą twarzą.
-To Adrien. Sto dwadzieścia kilo czystych mięśni. Ćwiczy karate. Pozwalają mu. Jedną ręką, mógłby złamać twoje dwie nogi. Siedzi za pobicie ze skutkiem śmiertelnym.
Później wskazała na piękna kobietę o piwnych oczach. Jej brązowe loki kaskadą spływały z ramion. Kombinezon, czy też ubranie, w których każdy więzień był ubrany były takie same. Oprócz jej. Poszarpany strój składał się jedynie z bardzo krótkiej spódniczki oraz topu, spod którego widać było jędrne piersi.
-Profesjonalna prostytutka. Chowa się co chwile po kontach, żeby zrobić dobrze niejednemu. Oczywiście za odpowiednią opłatą. Trafiła tu za handel narkotykami i zabicie jednego z klientów, który rzekomo ją zgwałcił. Oczywiście nikt jej nie wierzy. Nie jest milutka, a znajomości głównie wykorzystuje do swoich celów.
Tuż obok niej siedział łysy murzyn z tysiącem tatuaży na całym ciele. Nawet na jego powiekach zdawały się znajdować napisy.
-Jej wierny kompan. Moteo. Jako jedynego nie traktuje jak pomywacza. Na tego to uważaj. Brudne sztuczki, hazard i nielegalne środki to jego działka w tym więzieniu. Ma tysiące sposobów, na to żeby przemycić towar do celi. Niezastąpiony diler w naszych murach. Jeżeli chcesz prochy, to przygotuj dużą gotówkę. Nie liczy sobie mało.
W ich uszach zabrzmiał dzwonek, jak ten za czasów szkolnych.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top