Rozdział 18
Biegła. Biegła co sił w nogach. Mimo iż już ich nie czuła, to wciąż posuwała się do przodu. Coraz wolniej i wolniej, i wolniej... Ruszała nogami. Bolały. Głosy. Dochodziły zewsząd. Jej oddech ciął. Był ostry. Czuła palący ból w przełyku. Suchość w gardle. Gałęzie obijające się o jej policzki.
Nie uciekniesz ode mnie
Nieprzerwanie. Gałąź obiła jej twarz po raz kolejny. Zignorowała ból. Wciąż biegła. Nie czuła już nóg. Tylko odrętwiały ból. Szczęk za jej plecami. Poczuła jak słone łzy zbierają się w jej ustach. Dławiła się nimi. Jej oczy piekły. Piekły niemiłosiernie. Przymykała co chwilę powieki, chcąc to zakończyć.
Nie ważne jak daleko będziesz i tak Cię znajdę
Zauważyła drewniany dom. Dom rozwalający się już na dachu z zabudowanymi oknami poprzez stare deski. Ostatnia nadzieja. Wparowała spróchniałymi drzwiami, które od razu zatrzasnęła. Osunęła się po nich. Otarła spocone czoło rękawem potarganej koszuli. Jej spodenki już dawno zdołały skrócić się do długości majtek. Gołe uda uderzyły o deski. Kilka drzazg wbiło jej się w nagą skórę.
Widzę cię
Słone łzy znów spłynęły po jej policzkach, wyznaczając palące ślady. Opuściła ręce, będąc bezradną. Zegar wybił godzinę dwunastą. Zakryła uszy.
Znów to zrobiłaś
Huk rozdarł jej bębenki. Poczuła ból przeszywający zarówno jej serce, jak i czaszkę. Opadła bezwładnie na podłogę. Ktoś kopnął ją w plecy. Promieniujący ból rozlał się po kręgosłupie. Krótki szczęk.
Mówiłem... Zadam ci ból taki, jaki ty mi zadałaś
Ponowny huk. Patrzyła, jak jej dłoń bezwładnie upada na deski podłogi. Obraz zaczął być rozmazany. Jednakże dokładnie widziała sylwetkę osoby, która kucnęła przed nią. Jej szpecący uśmiech odbił się w jej oczach. Drgnęła ostatkiem sił.
Bój się...
Otworzyła gwałtownie oczy. Poderwała się do góry. Jej oddech nienormalnie przyspieszony sprawiał, iż łapała powietrza niczym ryba bez wody. Rozglądała się gorączkowo po śnieżnobiałej sali. Po kilku sekundach poczuła coś na ustach. Coś przypominające równocześnie gumę, jak i plastik. Jej oddech ustabilizował się. Zerknęła na coś, co znajdowało się przy jej twarzy.
Maska tlenowa. Maska, którą trzymała czyjaś dłoń. Prześlizgnęła się wzrokiem po ręce. Na jej końcu przypatrywał jej się lekko skrzywiony Kristian. Gdy zauważyła, że twarz Kristiana wykrzywiona była w bolesnym grymasie, od razu poderwała się do góry i siłą przyszpiliła go do łóżka.
-Idioto! - warknęła zdyszana. Oderwała maskę tlenową od własnych ust i założyła mu ją. On uśmiechnął się słabo, po czym przymknął powieki.
-Dusiłaś się... co innego... miałem zrobić... - wysapał z każdym oddzielnym oddechem.
-Człowieku ty ledwo oddychasz! - warknęła, patrząc na parametry na aparaturze. Wszystko było w miarę w porządku, a przynajmniej na tyle, na ile odczytała wszystkie kolorowe linie wyświetlające się na czarnym ekranie.
-Zły sen? - spytał po krótkiej chwili. Posłała mu groźne spojrzenie. Nagle owczarek niemiecki zaczął donośnie szczekać.
-Może... - westchnęła przeciągle. Wpatrywała się w jego oczy. Były dziwnie przekrwione. Przymykał je co chwilę. łzawiły. Poczuła również dziwne ciepło w pobliżu jej dłoni. Przytknęła ją do czoła chłopaka.
Był rozpalony. Patrzył na nią spod w połowie uchylonych powiek. Jego ciemne oczy już nie błyszczały. Wręcz gasły. Gwałtownie odkryła kołdrę przykrywającą jego ciało. Bandaż, którym opatrzony był jego brzuch... Czerwona plama odznaczała się na wszechobecnej bieli.
Jej ręce zaczęły się trząść. Popatrzyła na bladą twarz Kristiana. Bezgłośnie poruszał wargami, chcąc coś powiedzieć. Nawet jeżeli coś mówił, ona nie słuchała. Przeszukiwała umysł w poszukiwaniu jakiegoś rozwiązania. Widziała jak wyciąga w jej kierunku rękę. Nie chwyciła jej. Wciąż myślała. Wpadła na jedyny pomysł.
Gwałtownie odwróciła się. Chciała wybiec z pokoju. O mało nie potknęła się o koc, którym była przykryta w nocy. Zwierze podążało za nią. Wypadła z pokoju jak grom z jasnego nieba. Pobiegła pierwszym lepszym korytarzem. Jej wzrok szukał jakiejkolwiek żywej osoby. Skręcała kolejnymi korytarzami, nie mając zielonego pojęcia, gdzie się znajduje. Już dawno straciła orientacje. Po kilku kolejnych, przebytych korytarzach, niechcący wpadła na jakąś osobę. Utrzymała równowagę i na szczęście nie upadła na tyłek. Podniosła wzrok. Ujrzała dość zdziwioną minę szatynki.
-Louise... - szepnęła po rozpoznaniu twarzy. - Kristian... on... ja... rana... - jąkała się. Bełkotała bez sensu. Wypowiadała kolejne słowa bez większego powiązania. Po prostu co jej ślina na język przyniosła. Louise cały czas przytakiwała.
-Mary. Uspokój się. - na te słowa jeszcze bardziej spanikowała. - Idziemy. - rzekła, chcąc jakoś odwrócić jej uwagę.
Louise prowadziła. Popędziła w kierunku jakiegoś pokoju. W nim znajdowało się kilka pielęgniarek i paru mężczyzn ubranych w białe fartuchy. Louise krzyknęła coś do nich. Na jej słowa dwóch mężczyzn zerwało się z miejsca i minęło ich w drzwiach.
Pobiegły za nimi. Chciała wepchnąć się do sali. Nie mogła. Louise odciągnęła ją od wejścia.
-Spokojnie, Mary. Będzie wszystko w porządku. - rzekła, po odprowadzeniu ją kilka metrów od drzwi. Ta starała się wewnętrznie uspokoić, niestety głębokie oddychanie, ani liczenie do dziesięciu nie przynosiło efektów.
-A co jak on...
-Nic mu nie będzie. - zapewniła ją. Niezbyt ją to uspokoiło.
-Mogłabyś mi coś wyjaśnić? - spytała niepewnie.
-Oczywiście. - odpowiedziała szybko, delikatnie wzruszając ramionami.
-Jaką sprawę ma rozwiązać Kristian? I kim on do cholery jest? Policjantem? Więźniem?
-Nie powiedział ci?
-Niby powiedział, ale nie za bardzo się połapałam. - Louise oparła się o ścianę tuż obok dziewczyny, wkładając ręce do kieszeni w spodniach.
-Kristian... - westchnęła ciężko, zbierając myśli. - został przysłany do nas jakieś pół roku temu. Wtedy nie do końca wiedzieliśmy co góra chce zrobić. Mieliśmy problem z więzienna mafią. Wyjaśnił ci co to jest? - Dziewczyna szybko przytaknęła głową. - Widzisz osoby, które tą mafią kierują znajdują się u nas w więzieniu. Nie jest łatwo je znaleźć. Co kilka miesięcy nowi uciekają. Inni się mieszają, a nowi przybywają. Nie jest łatwo znaleźć tych, którzy są za to odpowiedzialni. Dlatego potrzebny nam był detektyw. Kristian, gdy tylko tutaj przybył zaraził, wszystkich swoim optymizmem i uśmiechem. Polubiliśmy go. Toteż daliśmy mu wolną drogę. Żeby robił co mu się podoba. Już prawie zakończył całą sprawę. Na nasze nieszczęście niestety został postrzelony. Wyleczenie go zajmie trochę czasu. Nie mogliśmy przewieźć go do szpitala ze względu na obcięty budżet. Nie pozwalają nam go wywieźć. Sprowadzeniu tu chirurga również jest trudne. Miał przybyć kilkanaście godzin temu, ale wciąż go niema. Dopóki tutaj nie przybędzie musimy robić co w naszej mocy, by utrzymać go przy życiu.
Zapadła cisza. Louise zwiesiła smętnie głowę. Kilka szatynowych kosmyków zakryło jej twarz. Mary przyglądała jej się z uwagą. Wciąż w jej głowie brzmiało jej imię. Imię, które wypowiedział Kristian, gdy romantyczna atmosfera na nich podziałała. Czy to możliwe by oni mieli ze sobą coś wspólnego, pomyślała.
-Wiesz... Kristian wspominał mi o tobie. - powiedziała, odwracając swój wzrok od jej twarzy.
-Naprawdę? - usłyszała jak kąciki jej ust unoszą się ku górze.
-Tak.
-Kiedy to było? - na te słowa, poczuła jak czerwony rumieniec oblewa jej policzki.
-Kilka tygodni temu. - palnęła szybko. Wspomnienia zalały jej umysł. Potrząsnęła gwałtownie głową, chcąc odgonić się od tych myśli. - Mówił o tobie dość dobrze. Powiedz... Czy między wami... coś... - zaczęła się jąkać, nie wiedząc o co do końca chce zapytać.
-Masz na myśli czy coś nas łączy? - dokończyła za nią. Niepewnie przytaknęła. W odpowiedzi jedynie szatynka prychnęła pod nosem.
-Praca, kochana. Nie wiem czego ci nagadał, ale nic poza robotą i wspólnym szefem nas nie łączy.
-Więc dlaczego...
-Nie wiem dlaczego o mnie wspominał. Musisz zapytać o to jego. Nie mnie. - spojrzała na nią. Uśmiechnęła się.
-Więc Kristian jest tutaj po to by rozwiązać zagadkę. - mruknęła Mary, opierając się o ścianę.
-Tak. Mafia szaleje w wielkim mieście. Zabija. Gwałci. Kradnie. Policja nie może sobie z nimi poradzić. Kristian jest nasza ostatnią nadzieją.
Po tych słowach obydwie zamilkły. Dwóch lekarzy wyszło z pokoju. Pokiwali tylko głowami w stronę Louise, po czym odeszli. Dziewczyny od razu podniosły się ze ściany i weszły do pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top