Ostatnia nuta

Wynurzyły się ze snu. Uniosły się niczym krople wody — ponad powierzchnię nieświadomości. Zatańczyły, a ich taniec porwał świat, rozerwał go na strzępy. Wytłumaczył niezrozumiałe, dopełnił nieskończone, zatrzymał czas. Oniemienie ogarnęło tych, którzy widzieli ten cud, choć nie taką nazwę nosił. Kto mógł, zrzucił płaszcz codzienności i podążył za nimi.

Określali je różnie — zaraza, szaleństwo, niebezpieczeństwo, pokusa. Nikt jednak nie odważył się wyrzec jednego — wyzwolenie. Skąd brał się ten strach? Czyżby z nieświadomości? Czyżby ze złudnego uporządkowania ziemskich spraw? Czyżby z... Nie, z tym nawet najbardziej śmiali w swoich przypuszczeniach nie mogliby się zgodzić bez popadnięcia w szaleństwo. Ich taniec ogarnął świat — tańczyły, a wszyscy w ogół tracili zmysły.

Możesz teraz myśleć, że historia, którą ci opowiadam, ma niewiele sensu. Możesz nie pojmować, o czym w istocie jest. Możesz nie rozumieć ani jednego słowa wydobywającego się z moich zdradliwych ust. Przyznam, że mam podobne odczucia. Wiem jednak jedno — taniec, to taniec miał kluczowe znaczenie. To on był sercem tych wydarzeń, to on był początkiem i zapewne zwiastował też koniec. czasem myślę, że to on był istnieniem.

Każdy człowiek uniósł wzrok. Spojrzał na nie z nieskończoną wiarą — cóż to był za cudowny widok. Milczący świat pogrążony w chaosie, sensie wszechświata — oto co oglądały miliardy oczu wypełnionych nadzieją. Niesamowita to była siła. Niesamowite, że starczyło jej dla wszystkich. Zdawano sobie sprawę, że ta chwila nie potrwa długo. Z głębi ziemi wydarło się drżenie. Poczuł je każdy. Ale strachu już nie było. Nie wiadomo, kiedy zniknął. W pewnym momencie pozostało już to ulotne wrażenie, myśl utkana z mgły i podmuchu wiatru, jednej nuty — „Nareszcie".

I tak oto stało się. Trwało to... Ile? Wieczność? Sekundę? Może nawet mniej. Może czas przestał istnieć, zanim to wszystko się zaczęło. Nikt nie wie. Wszystko zabrał taniec. Ogarnął cały świat, wyciągając swoje ramiona, zamykając go w delikatnym uścisku.

W tańcu pogrążyły się morza, oceany, góry, równiny, wioski, miasta... Czy muzyka wydobywała się zewsząd, czy to świat stał się muzyką? Jedną melodią, oddychającą w jednym rytmie — boleśnie ściskającą za serce i bezlitośnie zapierającą dech w piersi. A potem — wybrzmiała ostatnia nuta. Zapadła cisza i bezruch.


___

Załączam Florence&The Machine, bo to przy niej powstało pierwsze (i każde kolejne) zdanie tego krótkiego... zapisu wrażeń.

Dopiero teraz zauważyłam, że poprzednie... opowiadanie (czy mogę to tak nazwać?) również porusza podobną tematykę — w pewnym sensie. Nie było to zamierzone... ale pewnie nie jest też bez znaczenia ;)

Do napisania,

Atrament

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top