6. Wyspa
- Przynosisz ludziom niesamowite szczęście. - stwierdził Jack, gdy na horyzoncie wypatrzył małą wysepkę - Chyba sobie Ciebie zatrzymam na dłużej.
- Sama za to mam go nie wiele. - skarżyłaś się uciskając wciąż (ale już nie tak mocno) krwawiącą ranę.
- Mógł Cię zabić, a wtedy ani ja, ani ty nie mielibyśmy szczęścia trafić do tego zbawiennego miejsca - i szerokim gestem wskazał zbliżającą się wyspę.
- Nie przesadzasz trochę?
- Marudna jesteś. - podsumował Jack i chwycił za wiosła.
Cieszyłaś się, że to nie ty musisz wiosłować. To bardzo męczące zajęcie nawet gdy się na nie patrzy. Mimo to przyglądałaś się Jack'owi z ciekawością.
- Masz więcej pierścieni na palcach niż ja w szufladzie.
- Każdy ma jakąś historię.
- A ten tatuaż? - wskazałaś na odsłonięty nadgarstek.
- Powiedzmy, że to moje nazwisko.
- A to "P"
- Pirat - odpowiedział znudzony.
- Ktoś Cię oznaczył?
- Nie za dużo pytań?
- Wybacz - odwróciłaś wzrok - pytam, bo z natury jestem ciekawska. Jesteś dla mnie dość tajemniczy.
- Dlaczego tak sądzisz? - zainteresował się
- Jesteś piratem, masz magiczny kompas...
- Busolę - poprawił
- Busolę... Masz mnóstwo wrogów... Ale te cechy mi nie pasują do tego, że tak się mną opiekujesz no z wyjątkiem tego, że prawie zostawiłeś mnie u Joe'go. Myślałabym, że nie robisz tego bo jesteś miły, ale masz w tym jakiś interes.
Pirat uśmiechnął się
- Więc zastanawiam się czy nie robisz tego za te 10.000 talarów.
- Złotych talarów - poprawił
- Czyli jednak?
- A skąd! - zaprzeczył - co mi po 10.000.
- Z resztą gdybyś zabrał mnie dla tych pieniędzy nie sądzę że tyle byś zwlekał.
- Nie dość, że szczęściara, to w dodatku mądrala.
- Znam metodę dedukcji - uśmiechnęłaś się.
Wreszcie dobiliście do brzegu. Była to niewielka, przynajmniej na pierwszy rzut oka, zalesiona wysepka. Wielkim dla was zbawieniem były palmy kokosowe. Nie liczne, ale dojrzałe owoce leżały na ziemi. Gdy wyciągnęliście łódkę na piach, od razu zabraliście się do ich rozłupywania. Z pierwszego orzecha nie wiele wam zostało, ponieważ Sparrow uparł się, żeby rzucić w niego kamieniem. Do drugiego zabrałaś się delikatnie, uderzając ostrzejszym kamieniem, dzięki czemu pestka z miąższem pękła prawie idealnie. Co prawda potem poprosiłaś Jack'a o jego kordelas, ale on stanowczo zaprotestował, twierdząc, że to nie nóż i nie będzie nim rozłupywać orzechów. Wodą kokosową, której nie wypiliście, postanowiłaś przemyć swoją ranę. Syczałaś z bólu, ale o dziwo łagodniejszego niż poprzednio. Kiedy ponownie przewiązałaś sobie bok kawałkiem materiału, rozejrzałaś się dookoła. Jack kręcił się to tu, to tam zbierając szerokie zwiędłe liście palm.
- Co robisz? Przecież jeszcze jasno.
- Zobaczysz, że wcale nie na długo.
Faktycznie. Za około 10 minut zaczęło się ściemniać. Kiedy Jack rozpalił ognisko, słońce już dawno zaszło. Skuliliście się blisko ognia i siedzieliście tak dłuższy czas.
- Zastanawia mnie, jak wy możecie chodzić w tych kieckach? - przerwał ciszę
- Tak jak ty w dredach.
- Dredy wcale nie są niewygodne.
- A sukienki?
- Owszem, a przynajmniej tak wyglądają...
- Okey, masz mnie. - oparłaś głowę o jego ramię.
Po dłuższej chwili ty przerwałaś ciszę.
- Jack, gdzie jest twój statek?
Sparrow spojrzał na Ciebie jakbyś spytała go gdzie jest Nemo.
- No wiesz... Jesteś kapitanem... Powinieneś mieć swój statek.
- To czy go będę miał zależy od Ciebie.
I nim zdążyłaś cokolwiek powiedzieć, Jack złączył wasze usta w słodkim pocałunku.
Trwało to krótko, zdecydowanie za krótko, bo pirat odwrócił się i wstał. Gdy spojrzałaś w tą samą stronę zobaczyłaś zarys postaci, która niosła ze sobą małe światełko, które powoli się do was zbliżało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top