12. Broszka

- Wydaje mi się czy zbiera się na deszcz? - zapytałaś podnosząc oczy ku  czarnemu, nocnemu niebu.

Jack nic nie odpowiedział. Stał zapatrzony w horyzont i uśmiechał się szeroko.

- Co Cię tak bawi?

- Poprowadziłaś nas do portu. - wskazał na wyspę przed wami

Spojrzałaś na kompas, który wciąż trzymałaś w dłoni. Wskazywał dokładnie na zbliżające się miasto.

- Ale przecież to nie jest...

- Właśnie.

- Mówiłam Ci, że twoja busola jest zepsuta - zrobiłaś obrażoną minę.

- Nie lepiej spojrzeć prawdzie w oczy? - zapytał wciąż patrząc przed siebie.

Podczas tej krótkiej ciszy, uświadomiłaś sobie, że powrót do Port Thomas, to powrót do sztywnego, nudnego życia, które znałaś i (ładnie mówiąc) miałaś go dość. A życie na statku? Nie licząc samotnego dryfowania, gdy nawalony Jack śpi, to jest to bardzo ekscytujące. Odkrywanie nowych miejsc, przygody, okręty... Nawet brzmi to ciekawiej niż szanowane społeczeństwo, które nie wie jak obrać jabłko.

Siedząca na Twoim ramieniu, Jeny przytuliła się do Ciebie jakby również chciała Ci dopomóc. Wzięłaś głęboki wdech.

- Masz rację Jack... Twoja busola Nie jest zepsuta.

- Wiem to - mruknął - aż na zbyt dobrze.

Zignorowałaś to i wpatrzyłaś się w migoczące światła.

Wreszcie dopłynęliście do brzegu Tortugi. Ucieszyłaś się, że gościsz tu ponownie, jednak tym razem trzymałaś się blisko Jack'a. Przez jakiś czas szliście przez głośne ulice, gdzie ludzie wręcz przekrzykiwali się nawzajem. Pirat zdjął jedną z pochodni z pobliskiego domu i swoim charakterystycznym krokiem ruszył przed siebie. Zupełnie jakby o Tobie zapomniał. Wspieliście się na wzgórze po którym kręciło się mniej ludzi.

- Jack, dokąd idziemy?

- Ubić taki jeden interes. - powiedział wymijająco

O nic więcej nie pytałaś.

Jack gwałtownie skręcił w lewo i wszedł do jakiegoś budynku.

- Masz to? - zapytał od progu

- Jasne, że mam. A ile musiałem się za tym napływać...

Gdy weszłaś za piratem, zobaczyłaś jak Gibbs podaje mu małe zawiniątko.

- Dobry wieczór panie Gibbs. - przywitałaś się

- Dobry wieczór panno Weiss.

- Najmocniej przepraszam, ale nazywam się [T.I] Randals. - zauważyłaś z delikatnym uśmiechem.

- Przepra... Jack... Ona to Randals?

- Może...

- Chcesz zaprzepaścić wysiłek i zaryzykować taki... - urwał

- Wszystko się powiedzie, moja szczęśliwa passa nas nie zawiedzie. - powiedział Jack przyciskając pakunek do siebie - ważne żebyś trzymał się planu.

- Nie mieliśmy planu.

- To zrób co zechcesz.

- Czy mogę wiedzieć, co się tu znów dzieje? - przerwałaś zniecierpliwiona.

- Jasne. Weź to i ukryj najlepiej jak potrafisz. - Jack podał Ci zawiniątko. - I nie wychylaj się, wmieszaj się w tłum, zniknij. 

Mówiąc to Jack wymachiwał rękami tak, że Gibbs prawie dostał po twarzy. Po czym odwrócił się i zniknął za drzwiami.

Spojrzałaś pytająco na Gibbs'a.

- Jack chce przeprowadzić transakcję z jednym z jakiś piratów. Chyba z Joe.

Gdy usłyszałaś to imię ciarki przeszły Ci po plecach. Uśpiona rana znów się odezwała. Przycisnęłaś rękę do boku, ale nic nie dałaś po sobie poznać.

- Jaką... Transakcję?

Gibbs wzruszył ramionami.

- Jak go znam to pewnie prosta wymiana, ale panience radzę się schować. Joe szukał pani, i nie wiem czy cokolwiek wyszło by z tego "planu" gdyby panienkę tu zastał.

Jeny krzyknęła, tuż nad Twoim uchem, ponaglając Cię.   Wybiegłaś z budynku. Cała ta sprawa była tak niejasna, że już się w tym pogubiłaś. "O, Jack, będziesz się musiał gęsto tłumaczyć" pomyślałaś.   Rozglądając się dookoła nie znalazłaś miejsca, gdzie mogłabyś przeczekać... Po za jednym. Po lewej stronie, ciągnęły się szerokie i kręte schody. Prowadziły one na szeroki balkon, na którym siedziało kilka roześmianych kobiet. Postanowiłaś również tam wejść, bo niby gdzie indziej możesz pójść? Powinnaś trzymać się blisko Jack'a lub Gibbs'a, ale zarazem nie pokazywać się ludziom. 

Weszłaś na schody i idąc przez balkon (na jego końcu) dostrzegłaś otwarte na oścież drzwi. Przeszłaś przez nie i znalazłaś się na pierwszym piętrze pustej sali. Z góry (wychylając się zza barierki) widziałaś, że na parterze jest rozstawiony prostokątny, długi, mosiężny stół. Nie zwróciłaś uwagi na więcej szczegółów. Usiadłaś w kącie i gładząc Jeny po głowie, łączyłaś fakty. 

Jesteście tu przypadkiem... ale Jack był "umówiony" na spotkanie z tym okropnym Joe. Wysłał również Gibbs'a na poszukiwanie czegoś co kazał Ci schować... właśnie, co to jest? Wzięłaś pakunek w obie ręce i ostrożnie odwinęłaś materiał. Twoim oczom ukazała się diamentowa brosza w kształcie jaszczurki. Mieniła się we wszystkich kolorach tęczy mimo, że była srebrno-biała. Nawet małpie oczy się zaświeciły. Wpatrywałaś się w nią urzeczona, Gdy nagle usłyszałaś pośpieszne kroki dochodzące z dołu. Ledwo schowałaś broszę, a na piętro wpadła jakaś gruba, wystrojona kobieta i wrzasnęła:

- Margeritta, tu się podziewasz! Natychmiast marsz na kuchnię, i wyrzuć że tego zwierzaka. 

- Ale ja... - zaczęłaś

- Nie dyskutuj, tylko się rusz! Goście już się schodzą! I przebierz się!

Kobieta pociągnęła Cię za ramię i w dół po schodach przez ciemny korytarz. Znalazłaś się w gorącej i parnej kuchni. Wszędzie kręciło się mnóstwo kobiet, a co jedna w piękniejszej sukni i z głębszym dekoltem (nie licząc kucharek, które miały białe fartuchy).

- Zabieraj to, a jak się ubierzesz to podasz przystawki. - szefowa wręcz rzuciła w Ciebie kłębem materiału i zaraz zniknęła w tłumie kucharek wykrzykując czyjeś imiona.

Pobiegłaś w jakiś cichszy kąt. Zrzuciłaś z siebie chustę, pas i porwaną spódnicę (z Twojej dawnej sukni). Szybko wcisnęłaś się w ciasną, kolorową suknię z (oczywiście) dużym dekoltem. Teraz jednak nie przejmowałaś się jak wyglądasz, lecz jak schować broszę. Spojrzałaś na Jeny, a w głowie narodził Ci się desperacki plan. Wzięłaś kosztowną ozdobę i przypięłaś ją do wewnętrznej strony swojej chusty, po czym owinęłaś się nią w pasie tak, aby nikt nie mógł dostrzec, że coś pod nią chowasz.

- Jeny, zostań tu. Nie ruszaj się stąd. - rozkazałaś i ruszyłaś na kuchnię.

Przeciskając się między innymi kobietami, dotarłaś do tylnych drzwi. Chciałaś przez nie wyjść, ale na nieszczęście były zamknięte. Wtem dostrzegłaś, że idzie szefowa. 

- Przepraszam, przechodzę! - powiedziała młoda dziewczyna przeciskając się z wielkim koszem, pełnym wyszywanych chusteczek.

Szybko złapałaś za jedną i  zasłoniłaś nią twarz. 

- Tu jesteś Margeritta! Dlaczego się zasłaniasz?

- Mam okropną opryszczkę, chyba nie chce pani, żeby ktoś mnie taką zobaczył w pani restauracji.

- Nie wymądrzaj się, tylko zanoś żarcie. 

Zawiązałaś sobie chusteczkę, tak, aby zasłaniała usta i nos. Po czym ruszyłaś z tacą pełną przekąsek. "Ciekawe czy ktoś będzie mi łaskaw zapłacić" uśmiechnęłaś się do siebie, lecz gdy zobaczyłaś gości, odechciało Ci się żartować. Nie dość, że wokół stołu siedziało z 20 mężczyzn, nie przejmujących się zasadami savoir-vivre, to jeszcze na zaszczytnym miejscu siedział Joe.

- Mogłabyś to zanieść - zwróciłaś się do dziewczyny przechodzącej obok. 

Zostawiłaś ją zaskoczoną ze srebrną tacą, i szybko zawróciłaś do kuchni. 

- Margeritta! - usłyszałaś

"Znowu?!" jęknęłaś w myślach "Współczuję prawdziwej Margericie..."

- Gdzie ty się znowu szlajasz? Na salę, z żarciem! - wrzeszczała szefowa.

Zawróciłaś do jadalni, i trzymając się jak najbliżej ściany stanęłaś w kącie. "Tutaj nie będzie jej wypadało drzeć się." pomyślałaś. Przez długi czas towarzystwo przy stole jadło, gadało i piło. Starałaś się nie rzucać w oczy, ale zauważyłaś, że jeden z piratów siedzący po lewej ręce Joe, wciąż na Ciebie zerka. Odwracałaś wtedy wzrok i spoglądałaś w drugą stronę. Wtem wszyscy zaczęli się uspokajać, a kelnerki krążące wokół stołu, zaczęły wychodzić. Również chciałaś wyjść, ale drogę zastąpiła Ci wysoka blondynka.

- Nic nie robiłaś, to chociaż rozlej im piwa.

Teraz już nie mógł Cię ominąć choćby chwilowy kontakt wzrokowy z piratami.

"Świetnie. Gorzej być nie może." żaliłaś się. Wtem główne drzwi się otworzyły, a w nich pojawił się Jack. Zagadując każdego z osobna podszedł do jednego z wolnych krzeseł i usiadł dokładnie na przeciwko Joe...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top