14. Don
Wróciłam! Teraz, aby "odpokutować" moją nieobecność dodaję... Ciekawszy rozdział... Miłego Czytania i dziękuję za cierpliwość. 😘
No i wesołego Halloween (jeśli ktoś obchodzi) 🎃
Właśnie wycierałaś kolejny talerz, gdy usłyszałaś czyjeś kroki.
- Jak masz na imię, piękna? – zapytał miękki, męski głos.
Odwróciłaś się szybko, jedną ręką przyciskając chustkę, zakrywającą Ci twarz. Przed Tobą stał Don. Przez chwilę bałaś się odezwać.
- ...[T.I]... Margeritta. – wykrztusiłaś w końcu.
- Używasz dwóch imion?
- Nie, znaczy tak. – zmieszałaś się – Nazywają mnie tu Margeritta.
- Ja jestem Dominik, ale wszyscy mówią mi Don. – przedstawił się.
- Czy Ty jesteś z załogi Joe? Znaczy kapitana Joe?
- Tak, ale nie chcę o tym rozmawiać. Gdy Cię zobaczyłem... Spodobała mi się Twoja tajemniczość. Dlaczego nosisz tą chustkę?
- To tajemnica. – puściłaś mu oczko.
Brunet uśmiechnął się po czym spojrzał na Jeny.
- To twoja małpa?
- A czyja? – obruszyłaś się – Oczywiście, że moja.
- Słodka... Tak jak Ty. – przysunął się bliżej
- Zaczekaj – zatrzymałaś go gestem dłoni – Wcale się nie znamy.
- Mogę powiedzieć Ci wszystko co zechcesz.
- Powiedz mi co to za spotkanie? Tam w jadalni?
- To zbyt skomplikowana sprawa, nie zrozumiesz.
- Proszę... - nalegałaś
Postanowiłaś wykorzystać sytuację i dowiedzieć się możliwie najwięcej.
- Za całusa. – uśmiechnął się figlarnie.
- W porządku...
- Ten facet co przyszedł nazywa się Jack Sparrow. Miał z naszym kapitanem jakiś stary porachunek. Joe szukał takiej jednej dziewczyny i myślał, że to Sparrow ją ma, chciał mu ją odebrać, ale on twierdził, że to norweska służka. Umówili się, że Jack dostarczy kapitanowi angielską broszę, wartą ponad 500.000 funtów...
Otworzyłaś szerzej oczy i odruchowo dotknęłaś miejsca w którym schowałaś ozdobę. Wciąż była zawinięta w chustę, na pasie.
-...To...dużo... - wyjąkałaś.
- Właśnie, a teraz Jack w jakiś sposób próbuje się wykręcić, pewnie w ogóle jej nie znalazł.
"Jasne, że by jej nie znalazł, to robota biedaka Gibbs'a." pomyślałaś.
- Masz rację, nic nie rozumiem - uśmiechnęłaś się niewinnie.
- Mówiłem - Don pochylił się i szepnął - Tak między nami, jestem po stronie Jack'a.
- Jesteś jego wtyczką? - zdziwiłaś się
- Można tak powiedzieć. To on mi kazał szukać takiej jakiejś dziewczyny. Podobno księżniczki, ale skąd szlachta na tej wyspie?
Delikatnie się uśmiechnęłaś, wiedząc, że to Ciebie Jack (za pomocą Don'a) chciał mieć na oku.
- W porządku - wróciłaś do naczyń - A dlaczego wyszedłeś wcześnie? Nikogo z Twojej załogi tu nie widzę.
- Chciałem Cię jeszcze zobaczyć.
- Nie powinieneś szukać tej dziewczyny?
- Zajmę się tym później.
- W takim razie lepiej wracaj na tą debatę. Może mówią tam ważne rzeczy...
- Nigdzie się stąd nie ruszę, jeśli nie dostanę tego co obiecałaś.
Westchnęłaś i przysunęłaś się bliżej. Zamierzałaś złożyć na jego policzku szybkiego całusa. Uniosłaś chusteczkę, ale Don szybkim ruchem przysunął się do Ciebie i złączył wasze usta. Przez chwilę byłaś zaskoczona, bo nie tak to miało wyglądać i mimo, że mężczyzna się Tobie podobał (umówmy się, do brzydkich nie należał) powoli się odsunęłaś.
Ściągnęłaś chusteczkę. Nie było sensu się ukrywać. Don spojrzał na Ciebie i uniósł brew.
- Czy ty... - urwał
Przed wami pojawił się Riri.
- Don, Ty psie na baby - wyszczerzył zęby.
- Długo tu stałeś? - Dominik zignorował poprzednią wypowiedź
- Szukałem Cię, żeby Ci powiedzieć, że za 30 minut odpływamy.
- A jak wyszedł układ?
- Trochę trwało to "przesłuchanie", ten...jak mu tam... Jack, opowiadał niestworzone bajki i historie i wciąż schodził z tematu. Koniec końców wyszło na to, że nie ma broszki. Może zabierzemy go na statek...
- Po co? - Don wzruszył ramionami.
- To będzie niezła zabawa. Wrzucimy go do zatoki rekinów, albo...
- Dobra, dobra. Powiedz chłopakom, że będę za pół godziny. - odprawił go gestem dłoni
- Tyle Ci wystarczy? - uśmiechnął się złośliwie.
- Spieprzaj. - warknął Don.
Gdy Riri oddalił się wystarczająco daleko, mężczyzna zwrócił się do Ciebie.
- Ty jesteś [T.I] Randals, prawda? - szepnął
Skinęłaś głową.
- Wybacz mi za tamtą śmiałość. Ale teraz lepiej załóż chustę i chodź za mną.
- Na okręt?
- Mamy jeszcze 28 minut.
Wzięłaś małą Jeny na ramię i ruszyłaś za mężczyzną. Dominik poprowadził was przez kilka ruchliwych ulic, następnie skręcił w lewo i jeszcze raz w lewo, w wąski zaułek pomiędzy budynkami. Niespodziewanie wyszliście na pustą plażę. Do szerokiego pomostu, sięgającego prawie 20 metrów od brzegu, były przycumowane małe statki i wielkie łajby. Don wskazał na największy z nich.
- To jest "Pióro" pewnie w ładowni siedzi Jack.
- Pióro?
- Nie ja chrzciłem statek
Wtem usłyszeliście gwizd.
- To jeden z załogi. Idź do środka i wyciągnij go stamtąd. Schody do ładowni są po lewej.
- Jeny, zostań z nim - pośpiesznie złożyłaś na rękach Dominika, małpę i pobiegłaś na pomost...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top