8. Robota
- Nie możemy pozwolić, aby ten cholerny szczur nas tak wykorzystywał - mówił Jojo do zebranej przy stole załogi - Za długo szorował nami pokład, jeśli dziś nam nie zapłaci w talarach, to zapłaci swoją skórą.
- Przesadzasz - odparł spokojnie Gibbs - Przecież Jack właśnie targuje się o wynagrodzenie.
- On niczego nie potrafi. Nie wyciągnie od niego nawet ćwierć złamanego miedziaka.
Szyszka i dwóch Tomów przytaknęło zgodnie.
- Tom, podejdź no - rozkazał Jojo - a porozmawiamy z kapitanem w sześć oczu.
- A nie w cztery? - wtrącił młodszy Tom.
- Nie wymądrzaj się! - wrzasnął Jojo i ruszył miedzy stolikami, do baru, razem ze starszym i silniejszym Tomem.
- Jack! - zawołał zwracając na siebie powszechną uwagę- Mamy z Tobą do pogadania.
Sparrow spojrzał na dwójkę idącą w jego stronę.
- Coś mocnego - szepnął do barmana, który zaraz podał mu kieliszek pełen czerwonawego płynu.
Jack łyknął zawartość i kaszlnął.
- Co to jest? - prychnął
- Coś mocnego - powiedział barman nie zwracając na niego większej uwagi.
Jack wyprostował się i bez wahania odwrócił się do swojej kompanii.
- Coś się stało panowie? Czy nie widzicie, że ubijam interesy?
- Cieszy nas to, ale od drugiego miesiąca nie zobaczyliśmy ani jednego talara. Pływamy od wyspy do wyspy, od knajpy do knajpy, a pieniędzy jedynie ubywa.
- Oszczędzacie jakbyście już nigdy nie mieli dostać wypłaty. Załatwię wam jakąś robotę, która będzie tak płatna, że przez najbliższe 20 lat będziecie leżeć brzuchami do góry. Potrzebuje czasu.
- Dostałeś go wystarczająco dużo...
Wtem do baru podszedł wysoki, umięśnione mężczyzna z brzydką twarzą zakapiora.
- Sparrow! - zawołał niskim, oburzonym głosem - Gdzie moje 200 srebrnych talarów?!
- Zaraz, zaraz nie wszyscy na raz. - zawołał - Ci chcą kasy mimo, że żadna z nich załoga, a Ty... Hej Josh, co u Ciebie słychać, jak tam rodzina?
Wściekły siłacz podniósł Jack'a za kołnierz, bez większego wysiłku.
- Albo dostanę te pieniądze, albo rozmaże Cię na ścianie.
- Tylko uważaj, bo mam nadwyrężony nadgarstek.
Jeszcze sekunda, a dobry humor Jack'a bardzo by ucierpiał (jak i również nos i kilka innych części ciała) ale sprzeczkę przerwał delikatny kobiecy głos.
- Dobra, wystarczy już tego! Wasze bijatyki rujnują mi interes. Puść go! A Ty wracaj do swojego stolika! Cisza! To nie jedna z waszych pirackich knajp!
Niska rudowłosa kobieta przepychała się miedzy tłumem gapiów, zebranych wokół Josh'a.
- Puść go! - zawołała
- A co Ci po nim, raz mu przyłożę i nauczy się pokory. Masz coś do niego?
- Niech Cię to nie obchodzi. To stary znajomy.
Facet spojrzał na swoją ofiarę, którą wciąż trzymał nad ziemią.
- Chyba chciała powiedzieć stary przyjaciel.
Josh skrzywił się. Widać ten argument do niego nie przemówił.
- Żona! To moja żona. Nie! Lepiej! To moja matka. Nie możesz matkę pozbawić dziecka. Nie, nie! To moja córka. Chcesz stracić jej ojca w kwiecie wieku?
- Josh, po prostu się stąd wynoś!
O dziwo drągal puścił Jack'a który wylądował na ziemi. Reszta gości rozeszła się mrucząc coś pod nosem, zawiedzeni, że nie zobaczyli prawdziwej walki.
- Proszę, proszę. Sam kapitan Jack Sparrow zawitał w moje progi. - dziewczyna gwałtownym szarpnięciem postawiła go na nogi.
- Taak, dawno Cię nie widziałem...Lily?
- Luis.
- Luis! Miałem to na końcu języka!
- Wybaczam Ci, bo faktycznie minęło trochę czasu. Teraz mam męża,a nasz mały Ian rośnie. Nawet biznes rozkwita.
- Widzę, że się dorobiłaś.
- Skłamałabym, mówiąc, że w pewnym stopniu nie zawdzięczam tego Tobie. Do tej pory wiszę Ci przysługę - zarzuciła grubym, chaotycznie splecionym warkoczem - Podobno szukasz dobrze płatnego zajęcia.
- Z nieba mi spadłaś - zawołał Jack - Co prawda nie wiem jak się o tym dowiedziałaś, ale to prawda, potrzebuje kasy.
- Myślałam, że Twoja załoga jest wręcz wzorcowa - powiedziała wyglądając zza ramienia na jego kompanię, siedzącą niedaleko.
- Ha! Chciałbym, żeby tak było. Nie wdając się w szczegóły, nie zachowałem wiele z mojej prawdziwej załogi. A wracając do sprawy...pożyczysz mi odrobinkę jak przyjaciel przyjacielowi? - złożył ręce w błagalnym geście.
- Chyba mam lepszy pomysł. - dziewczyna poszperała w faldach zielonkawej sukni. - Dostałam to ogłoszenie od pewnego kapitana. Pisze, że potrzeba mu sprytnego sternika...
- O nie, nie. Ja nie będę podawać się za sternika, jestem kapitanem...
- To bardzo oficjalna notatka - Luis nie zważała na jego protest - Sam kapitan Antoos powiedział, że chodzi o naprawdę poważną kasę.
- Antoos? - zdziwił się - Ja nie...
Luis złapała go za kołnierz i przyciągnęła tak blisko, że ich nosy niemal się stykały.
- Posłuchaj - szepnęła - Właśnie chcę się odwdzięczyć za Twoje usługi. Jutro, równo o 12 przypłynie tu jego statek. Zaciągniesz się jako sternik i bez problemu zgarniesz taką kasę jakiej przez kilka lat byś nie uzbierał. Spłacisz wszystkich, którym coś widzisz i jeszcze będziesz mógł żyć niczym król.
- Moją droga...po pierwsze masz bardzo silny chwyt - powiedział otwierając jej dłoń zaciśnietą na kołnierzu - po drugie, nie do końca jesteś wtajemniczona. Ja i Antoos Grizz, mamy za sobą wspólną przygodę, która nie zakończyła się wesoło. Antoos nie należy do ludzi którzy mnie lubią.
- Myślałam, że takich w ogóle nie ma - stwierdziła uszczypliwie - ale temu też się da zapobiec. Grizz nie rozpoznaje już ludzi, tak ma obitą i spitą mordę. Wystarczy doprawić Ci brodę i nowe nazwisko.
- Luis, doceniam Twoją pomoc, ale ja nie mam potrzeby się maskować. Zawsze zawierzałem swojemu szczęściu do tego stopnia, że...
- Nazwiemy Cię Brandon Howard. Albo po prostu Brandon. - mówiła nie zwracając uwagi na jego wywody.
- Luis?
- Jack, jeśli powiem Ci o szczegółach, od razy zmienisz zdanie.
Sparrow wyraził swoje wątpliwości.
- Ta akcja polega na przeżucie nielegalnych duńskich towarów. Nagroda ma wynosić 100.000 złotych talarów najmniej. Nawet jeśli z Antoosem nie miło się wspominacie, to wystarczy, że przekręcisz prawdę, a staniesz się bajecznie bogaty.
***
- Panowie - Jack zwrócił się do swojej załogi - znalazłem pewną żyłę złota, na której możemy się nieźle wzbogacić. Spokojnie możecie wracać do domów i spać spokojnie, bo wasz kapitan napełni wasze kieszenie złotem.
- Możesz mówić jaśniej? - zawołał jeden z nich.
- Po prostu załatwię wam taką kasę jaka wam się po nocach nie śniła. Za tydzień licząc od dziś dostaniecie co wasze. Wypatrujcie mnie na złotym statku, o złotych żaglach, pełnego złotych talarów, funtów, rubli i czego zechcecie. Odpłacę wam za każdy dzień zwłoki.
Zaskoczeni marynarze wznieśli okrzyki, po czym wypili zdrowie ich wielkomyślnego kapitana.
- Jack - szepnął do niego Gibbs gdy inni zajęli się sobą - Co ty kombinujesz?
- Spokojnie, to najbezpieczniejsza robota jaką miałem, a przy tym dobrze płatna. Znów wejdę do spółki z Antoosem.
- Tym Grizzem? Myślałem, że on Cię nienawidzi.
-Wkrótce mnie pokocha. - odparł pewny siebie i spoglądając na wesoło śpiewającą załogę dodał - Mam nadzieję, że nie wzięli mojego wywodu, zbyt dosłownie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top