30. Kobieta-pirat
Siedziałaś gapiąc się na wzburzoną wodę. Ciemne chmury zakryły słońce, a wiatr zaczął wiać o wiele mocniej nie był to już lekki letni wietrzyk, ale zimne zapowiadające chłodną jesień wietrzysko. Bez wyrazu patrzyłaś na błękitny horyzont do którego zmierzaliście. Waszym celem było oczywiście Port Thomas. Za pomocą zwykłego kompasa (mimo, że Jack znalazł swoją busolą między szparagami pod kapitańskim łóżkiem) kierowaliście się na południe. Z niemą rezygnacją godziłaś się z takim obrotem sprawy.
"Jakby nie patrzeć to tam jest moje miejsce" westchnęłaś. Wtem tuż nad głową usłyszałaś krzyk mewy. Leciała ona w stronę zachodu, a kilka mniejszych za nią. Przypomniało Ci to podróże statkiem 'Mewa' z Denville do Porto Thomas. Tak wiele ten statek przeżył. Sztormy, burze i inne katastrofy. No i oczywiście zabrał Cię na najciekawszą podróż, dzięki której poznałaś Jacka. Zatopiłaś się we wspomnieniach do których tak dawno nie wracałaś. Jak pierwszy raz znalazłaś się na Tortudze, albo jak okropny Kapitan Joe chciał cię sprzedać za 10000... Odruchowo dotknęłaś miejsce w którym znajdowała się blizna po ostrej szpadzie kapitana.
"Koniec końców uciekłam, a 10000 dostało się Jackowi" skrzywiłaś się. I w końcu wspomniałaś jak sprytnie wywiodłaś pole kapitana Nicka. "Gdybym tylko chciała nadawałabym się na pirata wielki klasy." pomyślałaś okręcając kosmyk włosów na palcu. W tym momencie cię oświeciło. "A może właśnie tak powinnam zrobić?" zmarszczyłaś brwi "I tak zawsze kochałam podróże statkami. Być może to jest właśnie moim przeznaczeniem?" Uniosłeś głowę ku niebu. "Jeśli nie ma już Dominika i nic mnie nie trzyma w Port Thomas. Poza tym nie odważyłabym się spojrzeć prawdzie w oczy..."
Twoją twarz owionął podmuch zimnego wiatru. Zamknęłaś oczy i w obraziłaś sobie siebie za sterem ogromnego białego okrętu. "Chcę się oddać żegludze...Chcę żyć bez tych głupich etykiet czy jakichkolwiek zasad które obowiązują w szlacheckim społeczeństwie." Wstałaś i oparłaś się o burtę. "Chcę być wolna! Raz zasmakowałam wolności i od tamtej pory próbowałam stłumić tą tęsknotę do niej." Wiatr powoli zaczął się uspokajać, a ciemna woda rozjaśniła się dzięki promieniom słońca, które przebijały się przez chmury. Uśmiechnęłaś się patrząc na to coraz bardziej przejrzystą pogodę. "Nie wrócę do domu." postanowiłaś "Nie czeka mnie tam żadna przyszłość, oprócz kury domowej jakiegoś nabzdyczonego hrabiego. Zostanę pamiętną postacią, będą o mnie wspominać na ucztach, i pić moje zdrowie."
Z tym błyskotliwym planem w głowie obróciłaś się na pięcie. Wzdrygnęłaś się gdy zobaczyłaś przed sobą Jack'a
- [T.I.] - zaczął smutno.
- Tak? - zapytałaś trochę zdezorientowana.
- Wiem, że ty i Don byliście dość blisko...
- Mhm...
- I gdyby nie ta...sytuacja, może bylibyście szczęśliwi.
- Do czego zmierzasz? - zaniepokoiłaś się
- [T.I.] - powtórzył i wysunął otwartą dłoń w twoją stronę - Wyjdź za mnie... Chcę ci dać to czego on nie mógł...chcę się tobą zaopiekować...
Na jego dłoni widniał mały srebrny pierścionek, który chyba był jego własny.
- Jack - zawołałaś zszokowana.
Przez pierwsze kilka sekund nie mogłaś wydobyć z siebie ani słowa.
- J-Jack - powtórzyłaś.
- Co? Mam uklęknąć? - zapytał i już miał to zrobić, ale go powstrzymałaś
- Jack zastanów się co robisz...- wyksztusiłaś wreszcie - czy na pewno tego chcesz?
- Robię to co do mnie należy.
- Ale nie zawsze to co należy jest słuszne.
- odrzucasz mnie?
- Jack - spojrzałaś na niego spokojniej - Ja po prostu wiem, że to nie twoja bajka. Nie należysz do ludzi którzy chcą się wiązać na stałe.
Jack już otwierał usta, aby zaprzeczyć, ale najwyraźniej się rozmyślił.
- No i pomyśl tylko, czy nie wolisz pozostać wolnym ptakiem i móc podróżować gdzie tylko zechcesz?
Jack skrzywił się mimowolnie.
- Poza tym sądzę, że byłabym sama częściej niż wypływałbyś na morze.
- Nie prawda - zaprzeczył
Spojrzałaś na niego unosząc brew.
- No może... - przyznał - ale ja jedynie chcę mieć cię pod swoją opieką. Wiele dziś straciłaś i wiem, że potrzebujesz kogoś kto...
- Zaopiekują się nią w Port Thomas - wtrącił Alex który znalazł się tuż przy was nie wiadomo skąd - Nie musisz się o nią martwić piracie - powiedział ostro.
Jack już chciał coś powiedzieć, ale go uprzedziłaś.
- Alex, wybacz mi, ale nie mogę wrócić do portu.
- Co? Czemu? Zdziwił się.
- Don zrobił coś na co nie powinnam była pozwolić. Gdybym wróciła musiałabym za to odpowiadać.
- Oczywiście - krzyknął Alex - wszystko przez tych piratów! Tych dzikusów!
- A sprawa - ciągnęłaś dalej nie zwracając uwagi na jego wybuch - jest już zamknięta.
- Tak! - podjął Jack - pieniądze się rozpłynęły, a ten wasz lord nawet nie zauważy straty.
- Zauważy dopiero na ślubie Teofila - mruknęłaś pod nosem.
- Co?! To Teofil się żeni?! - zawołał Alex unosząc ręce - Widzę, że wiele mnie ominęło, najpierw Piraci są przyjaciółmi, a teraz jeszcze się dowiaduję się, że osoba, znaczy, że ktoś taki jak Teofil się żeni ? To tak jakby powiedzieć, że no... no nie wiem.
Popatrzyłaś po nich i uśmiechnęła się lekko.
- Mamy trochę czasu, chodź braciszku, opowiem ci co się ostatnimi czasy działo. - mówiąc to doszliście na bok, aby spędzić następne kilka godzin na rozmowie.
***
Stałaś na dziobie, patrząc na małą szalupę w której Alex wiosłował do rozległego portu.
- Myślisz, że stamtąd zabiorą go do Port Thomas - zapytałaś stojącego obok Jacka.
- Nie będą mieli wyjścia.
Ponownie zwróciłaś oczy w stronę zmniejszających się łódki.
- Wiesz - zaczęłaś powoli - Stwierdziłam, że życie szlacheckie jest smutne i poukładane. Mało w nim się dzieje o ile czegoś nie zaplanujesz. Dlatego pomyślałam, że rozpoczną nowe nieprzewidywalne życie. Zostanę piratem.
Nastała krótka pauza. Wtem usłyszałaś głośny i gwałtowny wybuch śmiechu.
- Piratem? A ja myślałem, że już straciłaś poczucie humoru.
- Mówię poważnie.
- Nie ma kobiet piratów.
- Więc będę pierwszą. - wyprostowałaś się
- Nie umiesz walczyć. - argumentował
- Ty mnie nauczysz. - posłałeś mu niewinny uśmiech.
- I nie możesz zacząć bez grosza przy duszy, musisz mieć wsparcie, plecy finansowe.
Zamyśliłaś się.
- A co jakbym zaciągnęła się do jakiegoś bogatego kapitana? Zdobędę jego zaufanie i przyjaźń, aż stanę się jego prawą ręką, a może nawet jego następcą? - ucieszyła się na samą myśl - Znasz jakiegoś sławnego i bogatego kapitana który przyjął by kobietę?
- No gdybyś była mężczyzną to jeszcze...- zastanowił się - W ostateczności ja spełniam dwie z kategorii...
- Może I jesteś sławny, ale czy bogaty - skrzywiłaś się.
- Nie, nie jestem, ale za to z chęcią przyjmę kobietę - uśmiechnął się figlarnie.
- Dobra, ale to dopiero w ostateczności - powiedziałaś ze śmiechem - A co do poprzedniego to wydaje mi się że wystarczy jak się przebiorę.
- No nie wiem - Jack podrapał się w głowę - Poza tym musisz jeszcze zmienić imię. Nie możesz paradować z [T.I.] Randalls.
- Racja - zamyśliłaś się - Może Christiny albo Anne?
Jack wzruszył ramionami.
- Wiem! - zawołałaś - Angelica! Proste i oryginalne, a w razie czego można na mnie wołać Angelo!
- Jesteś tym bardzo podekscytowana... Dobrze się czujesz? - zapytał patrząc na twoje czerwone wypieki na policzkach.
- Od dziś - powiedziałaś nie zwracając uwagi na jego pytanie - Będziesz moim przewodnikiem nauczycielem i mentorem...
- I tu cię zatrzymam. Lekcja pierwsza, nie używaj tak skomplikowanych słów jak "mentorem". Piraci to prości ludzie, większość nawet nie umie czytać.
- Aj aj kapitanie! - zasalutowałaś
Sparrow uśmiechnął się szeroko. Widocznie mimo wszystko spodobał mu się pomysł twojego pobytu na jego statku.
- A teraz kurs - sięgnął po swoją busolą.
- Na Tortugę - zawołałaś
- Na Tortugę - powtórzył, kierując kompas przed siebie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top