10. Chupacabra
Witajcie z powrotem. Wróciłam z dłuuuugich wakacji, i mam trochę do nadrobienia, ale postaram się wyrobić normę. Cieszę się,że czekaliście na kolejne rozdziały więc bez przedłużania zaczynam:
Gdy otworzył oczy, zobaczył obity deskami sufit. A może to była podłoga? Nie, na pewno sufit. Przez kilka minut leżał na wznak, a w głowie mu wirowało. W końcu podniósł się na łokciach i rozejrzał na tyle na ile mógł. Dookoła niego były kraty. Na ziemi walały się puste butelki, a małe okienko, które było jedynym źródłem światła, było w przeciwnej ścianie. Wyglądało to jak typowa cela. Jack spróbował wstać, ale nie zdołał. Wszystkie mięśnie jakie tylko posiadał, bolały go przy każdym ruchu, zupełnie jakby został obity drewnianym kijem do krykieta. Ponownie opadł na wznak i stęknął głośno.
- Śpisz, czy umierasz? - zapytał niski, męski głos.
Jack zerwałby się gdyby był w stanie, lecz nie chciał się uszkodzić jeszcze bardziej.
- Kimkolwiek jesteś powiem Ci, że najchętniej bym się przespał, bo chyba w ogóle nie spałem. - mruknął.
- Racja nie spałeś. I nie sądzę, że się w ogóle zmęczyłeś. Chyba cała załoga w jakimś stopniu ucierpiała od Twojej szpady, czy co Ty tam masz.
jack zmarszczył brwi.
- Dobry człowieku, musiałeś mnie z kimś pomylić. Ja nie używam żadnego rodzaju broni, jeśli nie jest to konieczne, a już na pewno...
- Dobra, dobra wiem co widziałem. Przezwano Cię Chupacabra.
- Że co proszę?
- Wszyscy Cię już tak nazywają. Sam niewiele wiem o tym stworzeniu, ale podobno Twoja furia w walce przypominała to zwierzę. Zdziwiło to nawet kapitana.
Sparrow nie zwracając uwagi na ból ponownie podparł się na łokciach i spojrzał w stronę skąd dochodził głos. Zaczął już przypuszczać, że jego rozmówca zdradza pomieszanie zmysłów. Było dość ciemno, a światło wpadające przez okienko nie dawało wiele. W półmroku dostrzegł mężczyznę skulonego za drugą parą krat. Właśnie przesunął się bliżej i wlepił w niego wzrok. Miał czarne jak węgielki oczy, czarne włosy, które zlewały się z długą brodą. Zgniło zielone ubranie było brudne i pomięte co wskazywało na jego długi pobyt. Twarz mężczyzny zdradzała niezdrowe zainteresowanie, a jego długi prawie na 3 cale nos, przechodził przez kraty. Sparrow patrzył na niego z kwaśną miną.
- Tak się rozszalałeś - ciągnął dalej z wyraźnym ożywieniem - że żeby Cię uspokoić obili Cię pałami. Było mi Cię trochę żal, ale nie trza było się tak rzucać.
- Kim byli Ci ludzie z którymi walczyłem?
- A bo ja wiem. Oni non stop napadają na jakieś statki z cielęcą załogą. Przypuszczam, że tak samo Ciebie zwabili w pułapkę.
Oburzony Jack obrócił się na bok i powoli wstał na czwórka.
- Nie wiem gdzie jestem, ani kim Ty jesteś i wolałbym się o tym dowiedzieć, zanim ktoś przyjdzie i będzie chciał mnie bez powodu stracić.
Współwięzień uśmiechnął się odsłaniając żółte żeby.
- Jestem Edwardo Huans. Kiedyś byłem kapitanem statku Ann Scott, ale napadli go piraci i zatonął. Od tamtej pory siedzę w ich celi i obserwuje świat przez kraty i szpary w deskach.
- Nie próbowałeś stąd uciec? Nawet dla mnie te kraty wyglądają jak z papieru.
- A Ty próbowałeś?
- Nie, ale zaraz się do tego zabiorę. Nie przepadam przebywać w celach statków, zwłaszcza Jeśli nie jestem ich kapitanem.
Wiedziony impulsem, Jack wstał i chwiejąc się próbował utrzymać równowagę.
- Nie masz nawet co próbować - zaś miał się Edwardo - spli Cię jakimś świństwem.
- Taka motywacja mi nie przeszkodzi - odparł czepiając się żelaznych krat - A dla Twojej wiadomości, nie łatwo mnie "spić". Mam wprawę i doświadczenie.
Jack odszukał "klamko-podobną" rzecz i pociągnął. Nic nawet nie drgnęło. Rozbawiony Edwardo rechotał w kącie. Kapitan nie poddając się pchnął kratę. Coś skrzypnęło! Naparł na drzwi z całą siłą jaką w sobie miał. Krata z głośnym trzaskiem runęła na ziemię razem z Jackiem. Sparrow jęknął przeciągle, próbując się podnieść. Huans przestał się śmiać.
- I właśnie dlatego nie zrazisz mnie do...tego no...celu! - powiedział Jack, dysząc ciężko.
Wtem poczuł na obu ramionach Ciężki ucisk i powoli odwrócił się. Za sobą ujrzał Bazyla i drugiego osiłka. Edwardo wybuchnął rzężącym śmiechem, co go jeszcze bardzo zirytowało. Bazyl pchnął Jack'a w stronę schodów prowadzących na pokład.
Choć słońce chyliło się ku zachodowi, wciąż okropnie paliło. Na pokładzie stało dwóch oficerów i kapitan Nora. O dziwo nikogo więcej nie było.
- Wrzuciliście załogę do wody, czy chowasz ją pod sukienką?
- Nawet nie sil się na żarty - odezwała się Nora oschle - rozbudziłam Cię tylko po to żebyś naprawił kompas.
- Rozbudziła? Zaraz mój kompas? Zabrałaś moją busolę?
- Tak jak wszystko. Ale do rzeczy - kobieta uniosła busolę Jack'a tak, aby widział co się dzieje z igłą, która kręciła się w kółko to w jedną to w drugą stronę.
- Jesteś pewna, że to wina kompasu? Może jest tak niezdecydowany gdzie Cię poprowadzić, jak Ty jesteś niezdecydowana czego chcesz?
Nora obrzuciła go jadowitym spojrzeniem.
- Brednie! - prychnęła - Dobrze wiem czego chcę, a ten kompas jest Tak bezużyteczny jak Ty.
Dziewczyna rzuciła w niego busolą, ale tak nieumiejętnie, że bez problemu go złapał.
- Skoro jestem tak bezużyteczny może n Nie wypuścisz i dasz mi odpłynąć w stronę w którą wskaże mi ten "bezużyteczny kompas"?
Nora uśmiechnęła się słodko.
- Poniosło mnie trochę. Nie jesteś całkowicie bezużyteczny. Wieczorami się całkiem przydajesz.
- To...to pogwałcenie prawa przestrzeni osobistej. - obruszył się
- Wcale nie. Gdybyś cokolwiek pamiętał, wiedziałbyś, że to nie ja łamię to"prawo".
Sparrow skrzywił się. Bardzo nie odpowiadała mu sytuacja w której się znalazł. Porwany przez piratów, przetrzymywany w celi, a na dodatek odbierają mu pamięć! To wszystko jednak musiało mieć jakiś cel.
- Z resztą - kontynuowała Nora - Tym lepiej dla Ciebie. Jeśli staniesz się kompletnie bezużyteczny Bazyl się Tobą zajmie.
- Rozumiem, że nie będzie to nic ciekawego.
- Czy ja wiem. Zawsze go interesowała anatomia człowieka, nie wiem co mogłoby mu wpaść do głowy.
- Więc na co mogę się przydać? - zapytał zerkając na złowieszczo uśmiechającego się Bazyla.
- Ustal nasze położenie. - powiedziała na odczepnego, i odeszła kilka kroków z jednym z oficerów.
Jack, niby to spoglądając na busolę, próbował posłuchać o czym rozmawiają. Niestety rozmowa przebiegała po hiszpańsku, co go dość zniesmaczyło. "Jak mieć z kimś zatarg to z Hiszpanami" pomyślał uśmiechając się ponuro. Ale w rozmowie wyróżnił dwa imiona: Alex i swoje. Nieumyślnie odwrócił się w ich stronę, ale napotkać wlepione w niego oczy Bazyla.
- Ciii...nie wydaj mnie przyjacielu. - powiedział uśmiechając się niepewnie
Lecz Nora natychmiast zareagowała. Podniosła lewą rękę na wysokość klatki piersiowej i zaczęła jakby głaskać się po palcach. Nim Jack zdążył zauważyć tą czynność, znów poczuł rwący ból w palcu na którym miał dziwny pierścień.
- Sueño Chupacabra, śpij.- powiedział Bazyl z dziwacznym akcentem.
Natura Sparrow'a chciała się odgryźć, lecz nie zdążyła, bo ciało i umysł zapadły w nieprzeniknione ciemności...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top