Rozdział 11 i ostatni z tej części

Jak wyżej, to już ostatni rozdział tej części opowiadania. Prawie tak samo na siłę jak poprzedni, ale trochę bardziej jestem z niego zadowolony. Kolejna część będzie się już działa w Ameryce i mam już napisane kilka rozdziałów, także powinny się pojawiać dość regularnie. Nie przynudzam już, zapraszam

- No chodź bo się spóźnimy – krzyczałem na Takeru trzymając już w dłoni klamkę od drzwi samochodu – musimy być na miejscu o 6:00 jeżeli chcemy mieć chociaż nikłe szanse na zdjęcie i autografy

- Już idę – brunet wyszedł przez drzwi frontowe mojego domu i zataczając się pod ciężarem większego od niego plecaka podszedł do klapy bagażnika – otworzysz mi?

- A, tak, jasne. Ale.... po co ci taki wielki plecak? To będą tylko dwa dni, a nawet nie jedziemy do hotelu, bo koczujemy pod halą. Pamiętasz?

- Głupie pytanie – spojrzał na mnie jak na kogoś, kto nie posiada elementrnej wiedzy w powszechnej dziedzinie – jedzenie! – uśmiechnął się i przytulił do siebie pakunek, który ze spokojem mógłby wyżywić armię Korei Północnej przez kilka miesięcy

- Ale aż tyle? – wiedziałem, że mój chłopak, mimo że jest chudy, lubi naprawdę dużo jeść, ale ten widok przekroczył moje najśmielsze oczekiwania

- Wcale nie aż tak dużo. Wziąłem tylko 30 bułek, 15 batonów, chipsy, paluszki, napoje, polski alkohol dla członków zespołu – tu mnie zaskoczył, sam bym nie wpadł na to, że wypadałoby dać im prezent gdybyśmy się spotkali – żelki, ptasie mleczko, kaba...

- Dobra, wystarczy. Najważniejsze, że dzięki temu możemy siedzieć pod hotelem i salą nawet dobę i nie zabraknie nam prowiantu –wrzucaj to do bagażnika i wyjeżdżamy

Takeru wsiadł do czarnego Jaguara XF, zatrzasnął za sobą drzwi i usadowił się po mojej prawej stronie. Kierowcą był mój ojciec, więc nie musiałem się obawiać. Jeździł od kilkudziesięciu lat i nigdy nie brał udziału w żadnej kolizji. Nie specjalnie lubię jazdę samochodem, między innymi przez chorobę lokomocyjną, ale też dlatego, że w aucie nie ma co robić. A zazwyczaj na tylnym siedzeniu siedziałem sam. Zdecydowanie wolę latać samolotami. Wielu ludzi czuje dyskomfort, kiedy są zamknięci w metalowej konstrukcji mknącej z zawrotną prędkością kilka kilometrów nad ziemią. Ja właśnie wtedy czuję się bardziej wolny niż kiedykolwiek i gdziekolwiek indziej. We wnętrzu pojazdu panowała ciemność, przez którą przebijały się tylko światła przycisków na desce rozdzielczej, ekran komputera pokładowego i reflektory nielicznych, jadących z naprzeciwka samochodów. Jako że była godzina nocna, pozwoliłem sobie odchylić nieco oparcie swojego fotela i podjąłem próbę zaśnięcia. To samo zrobił Takeru, ale zamiast położyć się na swoim siedzisku, przysunął się do mnie i położył swoją głowę na mojej klatce piersiowej, uprzednio odsuwając z niej przeszkadzający naszyjnik. Jedną ręką objął moje lewe ramię, drugą zaś najpierw bawił się moimi włosami, a kiedy zasnął opadła ona na podłokietnik zamontowany w drzwiach samochodu. Po dłuższej chwili błogiego relaksu i bezczyności i mnie udało się zasnąć.

Obudziły mnie promienie wschodzącego słońca świecące w sam środek szyby, o którą byłem oparty. To wcale nie jest takie romantyczne, to bycie budzonym przez wschód słońca. Nic nie widać, przez to zorientowanie się w sytuacji trwa o wiele dłużej niż normalnie. Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do nowego natężenia światła, spojrzałem przez przednią szybę i zobaczyłem drogowskaz

- Wstawaj Takeru, już tylko 20 km do Osaki. Zaraz wysiadamy, trzeba się przygotować – mówiłem rozemocjonowanym głosem w kierunku ciała, które leżąc oparte o mnie zdawało się nie mieć najmniejszej ochoty na pobudkę. – budź się – krzyknąłem. Przyniosło to pożądany efekt.

- Już, już... – podniósł się, przejrzał się w ekranie telefonu i westchnął – masz tu jakiś grzebień?

- Ja zawsze mam grzebień, kochanie. Ja się z grzebieniem nie rozstaję. Chodź tu to cię uczeszę - odwrócił się do mnie plecami pozwalając mi rozczesać i ułożyć swoje włosy, które pozwoliłem sobie głaskać i zatapiać w nich palce. – No, już. Wyglądasz przyzwoicie, teraz tylko pójdziesz przemyć twarz wodą i możemy cię pokazać ludziom

- Dzięki, daleko jeszcze?

- Nie, tylko 10 km

- Na szczęście... Muszę rozprostować kości. Jak sobie pomyślę, że teraz tyle godzin czekania...

- Nie narzekaj, to na co czekamy jest warte każdych pieniędzy

- Wiem, wiem

Zatrzymaliśmy się na parkingu przed halą koncertową, w której miało się odbyć najważniejsze muzyczne wydarzenie w naszym życiu. Wzięliśmy z samochodu wszystkie niezbędne rzeczy czyli rozkładane krzesła, komputer, torbę z płytami, książkami i plakatami Black Sabbath, no i jedzenie. Dużo jedzenia. Znając plan obiektu byłem prawie pewien pod którym wjazdem powinniśmy czekać na autokar wiozący jednych z najbardziej zasłużonych dla muzyki ludzi pod słońcem.

- Jestem tak podekscytowany, w końcu nadszedł ten dzień – rzuciłem się na Takeru i przytuliłem go z całej siły – a wiesz co jest najlepsze?

- Nie, a co?

- To, że jesteś tutaj ze mną – pocałowałem go i przyciągnąłem do siebie. Całowaliśmy się tak długo, aż zaczęło nam brakować powietrza – kocham cię

- Ja ciebie też

Po sześciu godzinach w końcu doczekaliśmy się. Wielki, czarny autokar z fioleowym logo Black Sabbath i przyciemnianymi szybami powoli toczył się w kierunku wjazdu na teren hali

- Szybko, wyciągaj flagę, przyjechali!!! – krzyczałem na bruneta, który na chwilę odciął się od rzeczywistości zakładając na uszy słuchawki

- Już?! Ok, szybko, flaga, płyty –uwijaliśmy się jak w ukropie – markery, aparat, wszystko jest

Rozwinęliśmy ogromną flagę Japonii, na której własnoręcznie narysowaliśmy logo zespołu oraz powitalny napis. Stanęliśmy na przejeździe, a torba z przedmiotami do podpisu i aparatem stała oparta o moją nogę. Potężny pojazd zatrzymał się, a po chwili ze środka wyszedł jakiś człowiek. Prawdopodobnie ochroniarz albo manager zespołu.

- Co tu robicie? – zapytał

- Pozwólcie nam się spotkać z zespołem, prosimy. To nasze największe marzenie – mówiłem z podekscytowaniem sięgającym zenitu

- Dobra, poczekajcie chwilę. Zapytam, czy zgodzą się do was wyjść

- Jasne, zaczekamy

Czekaliśmy tak chyba z 10 minut, kiedy drzwi autokaru ponownie się otworzyły. Wyszedł z nich nie kto inny jak człowiek, który dzięki nieszczęśliwemu wypadkowi wynalazł heavy metal. Gitarzysta Tony Iommi. Za nim basista i jednocześnie autor przepięknych tekstów Geezer Butler, a na samym końcu z otchłani autobusu wyłonił się frontman zespołu, charyzmatyczny lider i bóg imprez oraz narkotyków – Ozzy Osbourne. Byłem w takim szoku, że ledwo utrzymywałem przytomność. W jednej chwili podszedłem do moich idoli, uścisnąłem ich dłonie, zapewniłem o swojej bezgranicznej miłości do ich muzyki oraz zacząłem wyciągać rzeczy, które członkowie zespołu ochoczo podpisali. Po wszystkim zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie, które od tamtej chwili znaczy dla mnie więcej niż wszystkie pozostałe fotografie razem wzięte.

Po spełnieniu swojego największego marzenia powróciliśmy do oczekiwania przed głównym wejściem – tym razem aby zdobyć miejsca pod samą sceną. Koncert był najwspanialszym doświadczeniem w moim życiu, zostałem nawet polany przez Ozzyego wodą z wiadra. Takeru niestety musiał być wyciągnięty przez barierki, nie przewidział jak wielki ścisk panuje w pierwszym rzędzie na tak dużych koncertach. Po dwugodzinnym przedstawieniu wyszliśmy jako jedni z ostatnich, by raz jeszcze spojrzeć na budynek, w którym spełniły się nasze marzenia. Chwyciliśmy się za ręce i pocałowaliśmy stojąc na przejściu ludziom opuszczającym halę.

- Co za wspaniały dzień – powiedział Takeru

- Nie tylko dzień, całe nasze życie ostatnio jest pasmem szczęść, czasem się zastanawiam czym sobie na to zasłużyliśmy...

- A w dodatku za tydzień wylatujemy do Stanów!

- Faktycznie, to już teraz... Ciekawe jak tam będzie

- Napewno wspaniale, a teraz chodź. Twój tata już podjechał, widzę samochód

Oddaliliśmy się w kierunku czarnego sedana trzymając się za ręce. Odjeżdżając raz jeszcze spojrzeliśmy na zarys budynku sali koncertowej, gdzie spotkało nas tyle szczęścia. Osiągnęliśmy już wszystko, co czekało na nas w Japonii. Teraz czas na podbój USA!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top