Rozdział 3. Uciekinierka

Melissa zajrzała do pokoju gościnnego. Zgodnie z tym, co powiedziała Amatis, nie było w nim Clary. Melissa pokręciła głową. Czego właściwie się spodziewała? Że Clary magicznie znajdzie się w pokoju, pomacha do niej ręką na powitanie i uśmiechnie się słodko? Nie mogłaby, kiedy jej tam nie ma. Szybciej mogłaby pokazać jej środkowy palec po ucieczce.

Firanka powiewała na wietrze, który wpadał do pomieszczenia przez otwarte okno. Melissa westchnęła.

No pewnie. Zwiała przez okno.

Nie to, że Melissa była zawsze grzeczną dziewczynką i nie zdarzyło jej się uciekać - doskonale pamiętała, jak w dzieciństwie wymykała się ze swojego pokoju przez okno, by wraz z Neilem bawić się w blasku księżyca letnich nocy. Dziwne, ale nocą zabawa była lepsza niż za dnia. Może to dlatego, że zakazany owoc smakował lepiej?

Melissa podeszła do okna i je zamknęła. Clary musiała być już daleko, bo nie zobaczyła jej przez okno. Najwyraźniej poszła bocznymi uliczkami, bo Melissa nie zobaczyła jej, wracając z domu Darkflame'ów. Melissa postanowiła udać się do domu Penhallowów, a jeśli nie znajdzie tam Clary, wróci po Neila i razem ją odszukają. Nie wiedziała, czy Clary na pewno szukała tylko Jace'a, mogła też potem próbować szukać Luke'a.

— Pójdę jej poszukać — powiedziała do matki, wsuwając na nogi swoje wysokie, czarne buty. Neil przysięgał, że buty te są cholernie twarde - razu pewnego zdenerwował Melissę, za co został przez nią kopnięty takim butem. Po tym kopniaku buty Melissy źle mu się kojarzyły i nie próbował jej zanadto irytować.

Wiatr rozwiał włosy zirytowanej Melissie, która odgarnęła je z twarzy i ruszyła w górę ulicy, by dotrzeć do domu Penhallowów. Po drodze zapytała jeszcze przechodzącą Nocną Łowczynię, czy nie widziała jakiejś rudowłosej dziewczyny, idącej tą drogą.

— Och, widziałam! — odparła kobieta. — Przemiła dziewczynka, pytała, jak dojść do domu Penhallowów...

Przemiła, a jaka niesforna.

— Dziękuję — podziękowała Melissa, po czym ruszyła dalej, teraz już pewna, że znajdzie Clary u Penhallowów. — Skaranie boskie z nią — mruknęła sama do siebie.

Mijała kolejne domy. Alicante znała praktycznie na pamięć, wychowywana w nim od dzieciństwa. Nigdy nie miała okazji poznać swojego ojca - Amatis opowiedziała jej, jak Stephen Herondale został odseparowany od rodziny na rzecz małżeństwa z Céline Montclaire. Nigdy jednak nie porzucił ich całkowicie. Wymieniał się listami z Amatis, której nigdy nie przestał kochać, od niej dowiadywał się, jak miewa się jego córka. To on zasugerował drugie imię dla Melissy - z tego względu dziewczyna miała na drugie Lucie, pochodzące od jednej z kobiet z rodziny Herondale. Melissa nigdy nie poznała swojego ojca Stephena, ale wiedziała, że nie wymazał on jej całkowicie ze swoich ostatnich lat życia. To była nieco pocieszająca myśl.

Wreszcie stanęła przed drzwiami domu Penhallowów. Wzięła głęboki wdech i zapukała, by następnie oczekiwać na otwarcie drzwi. Miała zapukać ponownie, kiedy usłyszała czyjś zirytowany głos zza drzwi:

— A kogo to znowu niesie... — zamilkła, widząc niezbyt przyjazną minę, którą wyrażała twarz Melissy. Wydawało się, że gdyby spojrzenie mogło zabijać, dziewczyna przed nią byłaby martwa.

Melissa patrzyła prosto w ciemnobrązowe oczy dosyć ładnej dziewczyny o włosach, które spływały na jej plecy ciemnym wodospadem. Patrząc na nią, Melissa nie dziwiła się, że czasami miała kompleksy. Brunetkę można było spokojnie nazwać Wenus Dwudziestego Pierwszego wieku.

— Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy nie przypałętała się tu pewna dziewczyna? — zapytała Melissa prosto z mostu. — Taka niuziutka, z rudymi włosami...

Dziewczyna chwyciła Melissę za nadgarstek i wciągnęła ją do środka. Zaskoczona szatynka o mało nie potknęła się o własne nogi.

— Czemu szukasz Clary? — zapytała Isabelle cicho. — W zasadzie nie powinno jej tu być...

— Dlaczego jej szukam — odparła zirytowana Melissa. — Miała siedzieć bezpiecznie w domu, ale nie. Zwiała przez okno! Lepiej, żeby wróciła, nie powinna teraz łazić po Alicante. Więc gdzie jest?

Isabelle ruchem głowy dała znak Melissie, by za nią poszła. Otworzyła jedne z wielu drzwi na piętrze i puściła Melissę przodem, zupełnie jakby chciała uniknąć ochrzanu, który miał się oberwać Clary.

Melissa weszła do pokoju praktycznie bezszelestnie, nie od razu zwracając uwagę pozostałych. Dopiero kiedy odchrząknęła, Clary obróciła się do niej przodem i zamarła, widząc zacięty wyraz twarzy Melissy.

— Mogłabyś mi wyjaśnić — poprosiła Melissa z pozornym spokojem, stopniowo zbliżając się do Clary — dlaczego się wymknęłaś?

W tym momencie stała już przy niej, patrząc na nią nieco z góry, bo Clary była trochę niższa od Melissy. To oraz zacięty wyraz twarzy Melissy nie wróżyło niczego dobrego dla Clary. Wydawało się, że wzrokiem mogłaby miotać noże. Nijak nie przypominała tej Melissy, która mówiła do niej kojąco i zakładała jej włosy za uszy, nazywając ją słońcem. Ta Melissa wyglądała tak, jakby miała zaraz otoczyć jej szyję dłońmi i udusić gołymi rękami.

— Musiałam się spotkać z Jacem — powiedziała Clary, starając się brzmieć stanowczo. Mimo to karcący głos Melissy zdominował tę stanowczość.

— Musiałaś, Clary? Musiałaś? Musieć to musiałaś zostać w domu, jak przykazał ci wujek Luke...

— Luke też tu jest? — zapytała z niedowierzaniem Isabelle. — Clary...

— Był, bo teraz zostawił Clary pod naszą opieką, tymczasem Clary nam ucieka — odparła Melissa. Wróciła do Clary. — Wiesz, jakie to było ryzykowne? Nie chcesz wiedzieć, co zrobiłoby Clave, gdyby dowiedziało się, że przebywasz tu nielegalnie. Nie pomyślałaś, że ktoś będzie się martwił pod twoją nieobecność? Nie pomyślałaś, Clary, jak wiele ryzykujemy dla ciebie z mamą? Też mogłybyśmy mieć problemy przez to, że cię przetrzymujemy.

Melissa mówiła to w taki sposób, że Clary aż zaczęła mieć wyrzuty sumienia. Ona i Amatis zaryzykowały dla niej wiele, tymczasem ona naraziła nie tylko siebie, ale i je. Nie powinna odpłacać im się w taki sposób za ich dobroć, ale czuła potrzebę spotkania się z Jacem...

— Koleżanka ma zupełną rację — odezwał się blondyn, z którym rozmawiała Clary. Jace Morgenstern, jak mniemała Melissa.

Zirytowana Melissa spojrzała na niego chłodno.

— Dziękuję za uznanie, aczkolwiek z tobą jeszcze sobie porozmawiam, teraz rozmawiam z siostrą — odparła, po czym wróciła wzrokiem do Clary. — Masz teraz dwa wyjścia. Wracasz ze mną i przestrzegasz zasad bezpieczeństwa albo nie wracasz i nie liczysz na moją pomoc. — Melissa wzięła głęboki wdech i spojrzała przepraszająco na Aline. — Wybacz, że się tak unoszę w waszym domu, Ali. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że nie lubię, kiedy ktoś nie docenia moich starań.

— Nie martw się, Lissa. — Aline machnęła ręką. — Rodziców i tak nie ma w domu, możesz kontynuować robienie rabanu.

Melissa uśmiechnęła się w duchu. Zawsze lubiła Aline - dzieliła je niewielka różnica wieku, a że obydwie mieszkały w Alicante, znały się całkiem dobrze.

— Nie, na razie skończyłam — odparła Melissa, krzyżując ręce na piersiach. Przeniosła chłodne spojrzenie na Clary. — Teraz oczekuję, Clary, że uświadomisz mnie, czy dalej chcesz korzystać z mojej gościnności, jak wujek Luke przykazał, czy wolisz radzić sobie sama.

• • •

Ja bardzo lubię Clary, ale ten opierdol mi się zajebiście pisało xd. Bo jak tak se to opisywałam, to z perspektywy Melissy to serio chujowo ze strony Clary.

Ale wkurwioną Meliskę się zajebiście pisze 😏.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top