Rozdział 11. Prymitywne poczucie humoru

— Sebastian? — Clary wyglądała na niemniej zszokowaną od reszty.

Melissa nie mogła w to uwierzyć. Dotychczas miała Verlaca za dobrego chłopaka, a tu zaskoczenie - tak po prostu zabił człowieka, który nie mógł się obronić. Teraz zaczynała się zastanawiać, czy nic nie groziło Clary, kiedy z nim wychodziła.

Jace podniósł wzrok z Hogde'a na Sebastiana.

— Ty... Ty to zrobiłeś? — zapytał, wskazując na sztylet, sterczący w piersi Hogde'a.

— Musiałem — odparł spokojnie Sebastian. — W przeciwnym wypadku by cię zabił, a na to nie mogłem pozwolić.

Czym miałby mnie zabić?! — zapytał Jace, a głos zaczynał mu się łamać. — Nie miał przy sobie żadnej broni...

Alec klęczał przy Hogde'u, którego rana nie przestawała krwawić. Poprosił swojego parabatai, by ten narysował nauczycielowi runę uzdrawiającą. Hogde protestował, by Jace nie rysował mu iratze, a blondyn odebrał to tak, jakby mężczyzna nie chciał, by to on rysował mu runę. Chłopak spojrzał błagalnie na Melissę.

— Mogłabyś...? On chyba nie chce, żebym to ja narysował mu iratze...

Melissa, która w życiu nie zostawiłaby nikogo bez pomocy (pod warunkiem, że nie jest on jej wrogi), zrobiła krok do przodu z zamiarem pomocy, jednak Hogde złapał Jace'a za ramię. Ten spojrzał na niego ze zdumieniem.

— Ty nigdy... — Hogde'owi ciężko było się wysłowić — ... nie byłeś...

Niestety Jace nie dowiedział się, kim nigdy nie był, bo po wypowiedzeniu tych czterech słów Hogde umarł. Choć Melissa nie znała go, to podejrzewała, że mężczyzna żałował tego, że oddał Jace'a Valentine'owi za cofnięcie klątwy i dobrze się stało, że przynajmniej odszedł w otoczeniu swoich byłych podopiecznych. Clary, która stała obok Melissy, bez słowa objęła ją ramionami, a szatynka nie protestowała, tylko odwzajemniła uścisk, podejrzewając, że śmierć Hodge'a Starkweathera poruszyła rudowłosą. Nocna Łowczyni zauważyła, że nie ma z nimi Simona i zaczęła się o niego niepokoić, jednak przypomniała sobie, że chłopak dobrowolnie ich opuścił, tłumacząc, że jest tu za dużo krwi. Miała nadzieję, że znalazł sobie jakieś bezpieczne schronienie.

Vale, Hogde Starkweather — Alec wypowiedział słowa pożegnania, zamykając oczy Hodge'owi.

— Nie zasłużył na pożegnanie — wtrącił się Sebastian. — Nie był Nocnym Łowcą. Był zdrajcą.

Słysząc to, Alec podniósł się z ziemi, by patrzeć na Sebastiana nie z dołu, a z równej wysokości. W jego niebieskich oczach tańczył gniew.

— Zabiłeś bezbronnego człowieka. Jesteś mordercą, Sebastianie.

Sebastian prychnął i przeszedł kilka kroków w bok.

— Należał do Kręgu, został przeklęty za zdradę Clave. Gdyby Clave nie było tak pobłażliwe, już dawno by nie żył. I do czego to doprowadziło? Znów nas zdradził, przehandlowując klątwę za Kielich Anioła Valentine'owi. Nie powiecie, że na to nie zasłużył.

— Skąd wiesz tyle o Hogde'u? — spytała Clary. — I co tu właściwie robisz?

— Długo nie wracaliście — odpowiedział po chwili namysłu. — Pomyślałem, że przyda wam się pomoc...

— Niezła mi pomoc — prychnęła Melissa. — Zabić człowieka z którym ktoś rozmawia. Gratuluję logiki, Verlac.

Nikt nie zauważył, że po jej słowach kącik ust Jace'a lekko się uniósł.

— Zrobiłeś to dlatego, że uważałeś, że ma mroczną przeszłość? — dopytywał Neil. — Połowa ludzi na tym świecie ma mroczną przeszłość, a jakoś ich nie ścigasz...

— Cóż, on kłamie — stwierdził Jace, utkwiając mordercze spojrzenie w Sebastianie. — I muszę przyznać, że cholernie słabo mu to wychodzi. Nie sądziłem, że tak późno się tu przypałętasz, Verlac.

Brunet obdarzył Jace'a takim samym spojrzeniem, jak on.

— Nie mam pojęcia, co masz na myśli, Morgenstern.

Alec zrobił krok do przodu, zaciskając dłonie w pięści.

— Ma na myśli to, że skoro myślisz, że na zabicie Hodge'a znajdziesz jakieś usprawiedliwienie, to nie będziesz miał nic przeciwko, by wytłumaczyć się z tego przed Radą.

Melissa nie miała pojęcia, jak mogła się tak pomylić co do Sebastiana. Wydawało jej się, jakby ktoś go podmienił, bo o ile pamiętała Sebastiana Verlaca, to nigdy taki nie był.

Ją i Neila zdziwiło nieco to, co Sebastian powiedział o Clary i jej bracie. W życiu by nie podejrzewała, że są oni w sobie zakochani. Nie zamierzała ich jednak oceniać, bo nie znała całej sytuacji.

— A ty, głupia suko — Sebastian zwrócił się do Clary, a Neil spojrzał na Melissę, jakby chciał się upewnić, że ta na pewno nie rzuci się na Sebastiana ze sztyletem. Dla pewności lekko zacisnął dłoń na jej nadgarstku — oddałaś bezcenną księgę temu mieszańcowi. Nie mam pojęcia, czy masz jeszcze jakiekolwiek komórki mózgowe w tej swojej malutkiej główce... W niektórych wymiarach nawet demony są bystrzejsze od was — parsknął śmiechem.

— Może i nie jesteśmy tak bystrzy, jak demony, ale wciąż żyjemy — zauważył Jace.

— Ja też żyję — Sebastian spojrzał na niego z oburzeniem.

— Nie na długo — warknął Jace i rzucił się na niego. Niestety, poniósł porażkę, gdyż Sebastian zrobił unik, a następnie z zadziwiającą siłą rzucił nim w ścianę Gard.

Clary wrzasnęła z przerażeniem i spróbowała rozprawić się z Sebastianem. Niestety, ona również była skazana na porażkę.

Melissa nie podejrzewała, że Sebastian jest tak niezwyciężony. Nie zamierzała uniknąć walki z nim - nie tak postępowali Nocni Łowcy. 

— Jeśli myślisz, że taka mierna półsierotka jak ty może mi coś zrobić, to przestań wierzyć w bajki, Herondale — powiedział, celowo chcąc ją sprowokować. 

Szatynka skrzywiła się.

— Jeśli uważasz, że twoje nawiązanie do mojej rodziny było w jakiś sposób zabawne, to masz naprawdę prymitywne poczucie humoru, Verlac.

Sebastian uśmiechnął się złośliwie. Przez dobrą chwilę próbował wytrącić Melissie miecz z ręki, ona jednak się nie dawała. A przynajmniej starała się nie dać ze wszystkich sił, bo koniec końców i ona straciła swą broń. Zacisnęła zęby. Jak to możliwe, że Verlac był tak niezwyciężony? Poczuła to doskonale, kiedy Sebastian rzucił nią jak lalką - tak, jak przed chwilą Jacem. Tyle że Melissa boleśnie uderzyła nie o ścianę, a o drzewo.

Czuła się słaba i bezbronna. Była zła na samą siebie. Uczono ją na Nocną Łowczynię, której nie powinien zatrzymać byle ból. Jak tylko miała się ruszyć do dalszej walki, kiedy nie dałaby rady w tym momencie unieść miecza?

W pewnym momencie usłyszała czyjś głos obok siebie.

— Hej, Melissa... — Zmrużyła oczy, by odszukać tego, kto do niej mówi. Nie zdążyła mu jednak odpowiedzieć - w tamtym momencie straciła przytomność.

Simon, który wyłonił się zza gęstych krzaków i znalazł Melissę, był nieco zmartwiony jej stanem. Sprawdził - oddychała, więc mógł odetchnąć z ulgą. Rozejrzał się - w ciemnościach nie mógł znaleźć Clary. Zobaczył za to, jak Sebastian szykuje się do zadania ostatecznego ciosu Neilowi, z którym walczył po tym, jak puścił podduszanego przez siebie Aleca. Neilowi udało się odwrócić uwagę Verlaca od Lightwooda, ale jakim kosztem - własnego życia...

Simon bardzo chciał się przydać, jednak jak miał to zrobić, kiedy nie potrafił władać bronią? Jedyne, co miał, to wyostrzone zmysły, potrafił poruszać się w zadziwiająco szybkim tempie oraz miał kły. Właśnie, przecież miał kły!

Kiedy Neil już myślał, że oto nadchodzi jego koniec, z zaskoczeniem zobaczył, że z Sebastianem dzieje się coś dziwnego. Zaczął się krztusić i dławić, upuścił swoje ostrze, którym chciał zadać Neilowi decydujący cios. Blondyn zauważył, jak czyjeś blade palce zaciskają się na karku Verlaca.

To Simon zatapiał swe wampirze kły w skórze Sebastiana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top