4.
Czarnoksiężnik musiał zapaść w lekki sen, bo gdy poczuł silniejsze smagnięcie chłodnego nocnego powietrza na twarzy, Xaladin'Nar lądował właśnie na jednym z dziedzińców pałacu ludzkiego władcy. Zmyślna bestia wybrała takie miejsce na podwórzu, gdzie nie było jej widać z żadnego okna.
– To dziedziniec dla szlachty. Straże stoją tylko przed głównym, a ten strzeżony jest jedynie magią – wyjaśnił smok, prychając cicho, rozbawiony skutecznością zabezpieczeń śmiertelników. Chociaż zachowywał się jakby długi lot wcale go nie zmęczył, pokryta łuskami pierś falowała niespokojnie. – Dalej pójdziesz sam, maluchu.
– Jeśli nie wrócę do wschodu słońca, leć beze mnie – polecił Zarion, gładząc czule dłonią bok wielkiego jaszczura.
– Wrócisz – stwierdził z przekonaniem Xaladin'Nar.
Zarion nie odpowiedział. Zwinnie niczym kot pobiegł wzdłuż muru w poszukiwaniu miejsca dogodnego do rozpoczęcia wspinaczki. Księżyc świecił jasno na bezchmurnym niebie, co zmuszało czarodzieja do trzymania się cieni; chwała niech będzie Stwórcy za zdolność demonów do widzenia w ciemnościach!
Niewielki balkonik, zawieszony jakieś dwadzieścia stóp nad ziemią w miejscu, gdzie mur napotykał ścianę pałacu, cały był obrośnięty imponującymi zwojami krzewów różanych, wystarczająco silnych, by wytrzymać ciężar dorosłego demona – czy czarodziej mógł czekać na lepsze zaproszenie? Sprawdził tylko, czy jakiś przezorny człowiek nie wpadł na pomysł, by jakkolwiek zabezpieczyć ów kuszący balkonik. Nie znalazłszy nic niepokojącego, rozpoczął wspinaczkę. Mimo długich i niezwykle ostrych cierni, udało mu się dotrzeć na samą górę bez żadnych skaleczeń.
Wdarcie się do komnaty połączonej z balkonikiem również nie stanowiło dla demona żadnego problemu – okna w całym pałacu nie były przeszklone, a jedynie zasłonięte grubymi atłasowymi kotarami. Przygotowany na pierwsze starcie Zarion, najpierw chwycił za miecz, a dopiero potem zaczął się rozglądać.
Pomieszczenie niewątpliwie było kobiecą sypialnią, o czym świadczył nie tylko pełen pastelowych jedwabi i ozdobnych mebli wystrój. Na wielkim, przesłoniętym półprzezroczystym baldachimem łożu, spała młoda dziewczyna. Mag nie potrafił określić jej wieku, bo ludzie dojrzewali zupełnie inaczej niż demony, podejrzewał jednak, że dopiero zbliżała się do dorosłości. Miała rumiane, okrągłe policzki i pełną dziecięcej naiwności twarzyczkę, a kaskada lśniących kasztanowych włosów otaczała całą jej drobną postać, sprawiając, że demon uśmiechnął się mimowolnie. Spała tak spokojnie, niewinnie... Czy wiedziała o wojnie?
Sen dziewczynki musiał być bardzo realistyczny, bo rzuciła się gwałtownie, przez co jej puchowa kołdra zsunęła się na ziemię. Pozbawiona osłony przed zimnem zaczęła szczękać zębami i przewracać się z boku na bok. Czarodziej zaklął w myślach, uświadamiając sobie, że jeśli śmiertelniczka się obudzi, to najprawdopodobniej postawi na nogi cały pałac (no, chyba że już wcześniej znajdowała w swojej sypialni obcych mężczyzn). Najwyższy Czarnoksiężnik podkradł się bezszelestnie do łóżka, podniósł z ziemi kołdrę i ostrożnie przykrył nią dziewczynkę.
Nagle jej oczy otworzyły się gwałtownie, a gdy tylko nieprzytomnym spojrzeniem pochwyciła demona, pisnęła cicho i naciągnęła materiał na głowę.
Zarion odruchowo chwycił za miecz, szybko jednak zrozumiał, że nie będzie w stanie zabić dziecka. Dlatego też usiadł na brzegu łóżka i zaczął cicho nucić, głaszcząc jednocześnie ukrytą pod pierzyną główkę dziewczynki. Gdyby istotka nie wykazywała charakterystycznej jedynie dla ludzi kruchości, mógłby ją wziąć za jedną ze swoich. Dziecko chyba również zauważyło podobieństwo między Zarionem, a swoją rasą, bo szybko opanowało poczucie zagrożenia i wychyliło twarzyczkę zza kołdry.
Czarodziej uśmiechnął się do niej i przyłożył palec do ust, prosząc w ten sposób, by zachowała ciszę. Dziewczynka skinęła główką i przymknęła oczy, wsłuchując się w kołysankę demona. Po chwili spała już smacznie z błogim uśmiechem na twarzy.
Tę chwilę zwłoki Zarion wziął za dobrą kartę – możliwe, że będzie musiał wrócić tą samą drogą, a jeśli nawet dziewczynka zdąży się do tego czasu obudzić, to nie będzie zaskoczona jego obecnością w pałacu. Ponownie mógł skupić się na więzi z ludzkim czarodziejem i rozpocząć prawdziwe poszukiwania.
Jedna rzecz nie zgadzała się zupełnie – nigdzie nie było strażników. Zamiast nich w regularnych odstępach poustawiano golemy. Kamienne, żelazne, stalowe, wszystkie emanowały dokładnie tą samą magią, co słodko pachnąca, czerwona nić. Gdy zobaczył pierwszego, instynktownie sięgnął po miecz i przygotował się do przyjęcia ataku. Konstrukt jednak pozostał w martwym bezruchu, zupełnie jakby nie wyczuwał intruza. Najwyższy Czarnoksiężnik zastanawiał się chwilę nad tą anomalią. Doszedł do wniosku, że skoro jedyną osobą, której nie mógł zaatakować golem, był jego twórca, to najprawdopodobniej przesiąkł magią wrogiego czarodzieja na tyle, by zostać za niego wziętym. Był zatem zupełnie bezpieczny, bo nikt poza tworami nie strzegł korytarzy.
Zarion zatrzymał się przed wielkimi dwuskrzydłowymi drzwiami ze zdobionego złotem czarnego drewna. Za nimi kumulowała się moc, której szukał. Niewątpliwie była to sala tronowa ludzkiego władcy. Czy to podstęp? Pewnie tak, ale taki był właśnie plan demona – wytropić, znaleźć, zlikwidować za wszelką cenę. Odsunął więc na bok strach i wątpliwości, po czym z dumnie uniesioną głową wkroczył do sali.
Zabawne, ale pierwszą rzeczą, na jaką zwrócił uwagę, było podobieństwo tego pomieszczenia do Sali Tronowej w Sathame'Nar; zbudowana na podobnym planie, wywoływała u nieproszonego gościa to samo poczucie małości, które stłumił od razu. U szczytu sali, na podeście z czarnego marmuru, stał cudowny, złoty tron, a wzdłuż ścian poustawiane zostały golemy znacznie większe od tych na korytarzach, wykonane z żywokryształu i kamieni szlachetnych.
Tymczasem, ukryty w cieniu monstrualnego posągu znajdującego się najbliżej tronu, stał mężczyzna przyglądający się uważnie nieproszonemu gościowi. Mając pewność, iż pozostaje zupełnie niewidzialny, lustrował wzrokiem przeciwnika. Nie był zaskoczony jego przybyciem – doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że kiedyś w końcu musi dojść do konfrontacji. Nie spodziewał się jednak kogoś tak pełnego kontrastów, tak niespójnego i nielogicznego. Widział strach w złotych oczach, drżące z niepewności dłonie, podziw dla potęgi magicznej armii malujący się na jego twarzy. Pomimo to przyszedł; znalazł w sobie siłę wystarczającą do przełamania lęków i stanięcia twarzą w twarz z wrogiem. Właśnie ta siła i determinacja były w demonie przerażające.
– Piękne, nieprawdaż? – zapytał mężczyzna, wyłaniając się powoli z cienia. – Trudno nimi sterować, ale jak już zrozumieją swoje zadanie, nic nie jest w stanie ich zatrzymać.
Złota korona sugerowała, że Zariona spotkał zaszczyt rozmawiania z królem ludzi. Na pierwszy rzut oka, nie zdawał się być groźnym przeciwnikiem – owszem, był dobrze zbudowany i wyglądał na kogoś, komu władza należała się nie tylko z racji urodzenia. Kogoś, kto do zdobycia i utrzymania tronu potrafił wykorzystać zarówno rozum, jak i siłę. Przyglądał się uważnie demonowi, zarzuciwszy ostentacyjnie na ramię potężny, dwuręczny topór. Było w nim jednak coś jeszcze – czarodziej od razu wyczuł w nim skupisko mocy, której poszukiwał. Czyżby sam król był źródłem?
– Nie chcemy wojny, śmiertelniku – oznajmił powoli Najwyższy Czarnoksiężnik. Wiedział, że daremna to próba; bardziej jednak zależało mu teraz na czasie, niż na osiągnięciach dyplomatycznych. Sytuacja, w której się znalazł, była niezwykle delikatna, musiał więc poważnie przemyśleć każde kolejne posunięcie. Skoro król był źródłem, oznaczało to, że kruczowłosy mag wpadł prosto w jego zasadzkę.
Władca roześmiał się, odrzucając do tyłu burzę kasztanowych włosów, a jego śmiech rozniósł się echem po sali.
– Wiem o tym – odparł człowiek, gdy tylko dźwięki przestały rozbrzmiewać w powietrzu.
– Dlaczego więc wypowiedziałeś nam wojnę?
Demon niemal wykrzyczał pytanie, ledwie panując nad wściekłością. Nie mógł jednak pozwolić, by emocje i instynkt przejęły władzę nad rozumem. Jeszcze nie.
– A gdybym powiedział ci, że sam Stwórca dał mi dowód swej przychylności? – spytał retorycznie mężczyzna. Przez cały czas badał wzrokiem przeciwnika, uśmiechając się przy tym drwiąco. – Dzięki nowej mocy mam szansę zapisać się w historii mego ludu jako władca, który ostatecznie oczyścił świat z pomiotu chaosu.
– Z tak błahego powodu zamierzasz pozbawić życia tysiące niewinnych istot?! – zagrzmiał Zarion. Ostatkiem sił zapanował nad wściekłością. Nie wolno mu było zapomnieć o golemach. Teraz, gdy znajdował się w tym samym miejscu, co ich twórca, uniknięcie walki z potężnymi strażnikami było niemożliwe.
– A co byś powiedział na pokierowanie moją armią? Tylko wy sami możecie przedostać się przez Góry, tylko wy wiecie, co kryje się za nimi. Mógłbym teraz cię zabić, a potem przywrócić do życia jako wiernego sługę. Golema z prawdziwym ciałem i prawdziwą duszą...
Królowi nie dane było dokończyć. Krew w żyłach demona zaczęła palić żywym ogniem, a on sam stracił władzę nad żądzą mordu. Nie bez powodu jego rasę identyfikowano z agresją i gwałtownością. W ułamku sekundy Zarion zmienił się nie do poznania. Jego skóra stała się czarna niczym noc, obsydianowe rogi wydłużyły się i zaostrzyły, włosy kłębiły się wokół szczupłej sylwetki niczym sploty węży, a aura magii rozeszła się po sali tronowej pod postacią gęstej mgły. Spragniony krwi, przejechał językiem po nienaturalnie ostrych kłach, dobył Akh'mara i rzucił się na przeciwnika.
Śmiertelnikowi trzeba było przyznać, że miał zaskakująco dobry jak na jego refleks. W ostatniej chwili udało mu się sparować potężnym toporem cios wymierzony prosto w jego głowę. Demon odskoczył, półtoraręczny miecz chwycił prawą dłonią, całą rękę wyginając nienaturalnie do tyłu, lewą natomiast oparł na ziemi, przybierając tym samym pozycję bardziej zwierzęcą niż ludzką. Król również przygotował się na kolejne starcie – rozstawił szerzej stopy i poprawił dłonie na trzonie topora.
Tym razem atak był jeszcze szybszy. Zarion, spowity w obłok czarnej mgły, popędził z nadludzką prędkością w stronę znienawidzonego wroga, zmieniając co chwilę kierunek, uniemożliwiając odtworzenie poprzedniego zagrania. Zdezorientowany mężczyzna przechylał się z jednej strony na drugą, nie wiedząc, jaki punkt oparcia wybrać, by uderzyć.
Demoniczny mag obrał nieco inną taktykę – zamiast celować w głowę lub serce, ciął przeciwnika poniżej kolana. Król nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Zachwiał się i najprawdopodobniej upadłby, gdyby nie znalazł oparcia w broni. Zarion znów się odsunął, tym razem jednak z powodu instynktu drapieżcy; druga taka okazja do zabawy ofiarą mogła się nie powtórzyć. Niczym kot bił ogonem na boki, powarkując cicho z krwiożerczym uśmiechem. Śmiertelnik postanowił wycofać się, by przywrzeć plecami do ściany. Nic innego mu nie pozostawało; jeśli chciał dalej walczyć, musiał uwolnić topór, gwarantowało to również osłonę przed atakami z jednej strony. Demon przyglądał się temu z rozbawieniem – w rzeczywistości to posunięcie nic nie dawało śmiertelnikowi, aby zwyciężyć musiałby...
– Golemy! Brać go! – ryknął władca.
Zarion zamarł. W sali tronowej znajdowało się osiem takich potworów i jeśli zaatakują jednocześnie, będzie miał poważne kłopoty. Pokonanie ich nie było poza jego zasięgiem, jednak zdecydowanie wolałby uniknąć konfrontacji.
Pełne napięcia sekundy mijały. Z każdą kolejną uśmiech demona stawał się coraz szerszy.
Kryształowe golemy ani drgnęły.
Śmiejąc się głośno, czarodziej po raz trzeci natarł na wroga, ponownie zmieniając taktykę. Na dziesięć kroków przed śmiertelnikiem, odbił się od ziemi, przeskoczył nad nim i zjechał wprost na niego po śliskiej marmurowej ścianie. Zwierzęce instynkty demona i wieloletnie doświadczenie dawały monstrualną przewagę nad przeciwnikiem, a mimo to musiał przyznać, że jak na delikatnego człowieka, król bronił się dzielnie. Niemal z dumą przebił Akh'marem serce władcy, nie był jednak w stanie powstrzymać zniszczenia, jakie dotknęło ciało, z którego wraz z krwią uciekło życie. Tak właśnie działał Wyzwoliciel – swym obsydianowo-czarnym ostrzem przynosił śmierć, brutalnie pozbawiając ofiarę magicznej energii.
Jeden tylko dźwięk, jedno słowo uciekło z ust mężczyzny, nim ostatecznie wyzionął ducha.
– Nemurine...
Niewątpliwie było to imię jakiejś kobiety. Żony? A może raczej córki? Może właśnie tak nazywała się mała dziewczynka, której demon zakłócił sen?
Zarion obserwował jak miecz nasyca się aurą przeciwnika. Jego śmierć przywróciła kruczowłosemu magowi równowagę i pomału przybierał z powrotem bardziej ludzką postać.
– Zbyt krótko – szepnął pod nosem, gdy tylko Akh'mar pozbawił zwłoki ostatniej iskierki magii. Proces ten powinien trwać proporcjonalnie długo do ilości wchłanianej mocy, a zatem energia maga odpowiedzialnego za aktywację tysięcy golemów mogła być absorbowana nawet kilka godzin. Niemożliwe, żeby proces ten zakończył się po kilku minutach.
Kruczowłosy czarnoksiężnik rozejrzał się po sali. Golemy jak stały, tak stały dalej, otoczone wciąż tą samą słodką aurą. A zatem król nie był źródłem, a jedynie nosicielem cząstki mocy.
"Gdzie jesteś?" – zapytał w myślach Najwyższy Czarnoksiężnik, poszukując wszystkimi zmysłami śladu cienkiej, czerwonej nici. Trwało to znacznie dłużej, niż poprzednio, stała się bowiem jeszcze delikatniejsza, a jej zapach tłumiły magiczne twory.
Drugi czarodziej umierał. Jego śmierć oznaczałaby dezaktywację golemów, wyjście takie nie satysfakcjonowało jednak demona. Zdecydowanie wolał mieć chociaż szansę ocalenia życia potężnego maga.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top