2.

Obudziło go delikatne szturchnięcie. Xaladin'Nar szybko dał mu do zrozumienia, że Kryształowa Sala jest już gotowa i asystenci czekają, by rozpocząć rytuał. Zarionowi żal było rozstawać się ze smokiem, zwłaszcza, iż bestia doskonale rozumiała ich trudne położenie i wciąż patrzyła na przyjaciela wielkimi, błękitnymi oczami. Zupełnie jakby starała się w ten sposób opóźnić rozstanie. Demon wiedział, jak bolesna jest dla smoka utrata towarzysza i z całego serca pragnął, by bestia nie musiała przez to przechodzić. Tak, szczęście Xaladin'Nara, a także Merenetha i reszty przyjaciół, było wystarczającą motywacją do życia.

– Wrócę – przyrzekł Zarion, kładąc dłoń na pysku smoka.

Demon z niezwykłą, biorąc pod uwagę wcześniejsze wyczerpanie, lekkością zeskoczył z legowiska i pobiegł do sypialni. Szybka kąpiel pomogła mu pozbyć się ostatnich śladów podróży, a zmiana zbroi na rytualną szatę czarodzieja wprawiła go w odpowiedni do medytacji nastrój. Po raz ostatni zerknął na smoka i opuścił komnatę.

Asystenci rzeczywiście już czekali. Gdy tylko otworzył drzwi podeszli do niego i oznajmili, że przygotowania zostały zakończone. Do Zariona dopiero teraz dotarło, co zamierzał zrobić. Miał wysłać tę część siebie, która stanowiła kwintesencję jego magicznej mocy, w poszukiwaniu źródła energii zasilającego tysiące golemów zmierzających w stronę Śnieżnej Kniei, by zmieść z powierzchni Maever wszystkie demony. Z przerażenia jego serce niemal zupełnie się zatrzymało, a czoło zrosił zimny pot. Musiał jednak robić dobrą minę do złej gry – najchętniej wróciłby biegiem do sypialni i tam zabarykadował się na najbliższe kilka miesięcy, ale świadomość, że król, generałowie, Rada Starszych i całe Sathame'Nar liczą na niego, kazała mu uśmiechnąć się uspokajająco do asystentów i ruszyć pewnym krokiem do Kryształowej Sali.

Komnata, w której zawsze medytował, była jedną z najpiękniejszych w całej Lodowej Wieży – niezwykle przestronna, okrągła, ze ścianami przypominającymi kwiatowe girlandy tak, że wpadające przez nie światło załamywało się wielokrotnie i migotało delikatnie w powietrzu wszystkimi barwami tęczy. W centralnej części znajdowało się siedzisko otoczone kadzidłami i świecami, a przy ścianach stało osiem symetrycznie rozmieszczonych filarów pokrytych kamieniami szlachetnymi, do których wszyscy adepci sztuki magicznej przelali swą energię. Nawet teraz, mimo iż słońce już dawno zatopiło się w horyzoncie, Kryształowa Sala wyglądała niesamowicie za sprawą pulsującej, wielobarwnej magii, która dawała Zarionowi poczucie jedności z innymi czarodziejami.

Odprawił asystentów, prosząc jednocześnie, by na zmianę pełnili wartę pod drzwiami. Zapowiadała się długa i męcząca noc... By nie odwlekać dłużej nieuniknionego, mag odetchnął głęboko i usiadł na siedzisku skrytym w pachnącym słodkawo dymie.

Czarodziejowi tak obeznanemu z arkanami magii jak Zarion, wprowadzenie się w trans zajęło kilka chwil. Niewiele więcej czasu zabrało mu opuszczenie najpierw cielesnej powłoki, potem Lodowej Wieży. Niemal z prędkością światła pokonywał kilometry dzielące go od tajemniczego źródła mocy. Taka mentalna podróż różniła się bardzo od tradycyjnej, nie tylko tempem, ale i rodzajem towarzyszących jej doznań. Kruczowłosy demon bardziej czuł niż widział mijanych śmiertelników i potężne golemy; delikatne macki świadomości kierował w ich stronę, muskał prawie bezwiednie i pędził dalej w poszukiwaniu konkretnej osoby.

Bo to właśnie udało się Najwyższemu Czarnoksiężnikowi bez cienia wątpliwości stwierdzić – za wszystkimi tymi konstrukcjami stała tylko jedna istota.

– Zgubiłeś coś, demonie? – rozbrzmiał w powietrzu szyderczy głos.

Czarnoksiężnik zatrzymał się błyskawicznie. Był przygotowany na magiczne bariery, ale to, co zobaczył, przerosło wszelkie jego oczekiwania. Przed nim lewitowała wizualna manifestacja źródła. A zatem ludzie byli dużo lepiej przygotowani na taką ewentualność, niż mu się wydawało, skoro ich czarodziej już czekał. Chociaż sama jego obecność była niepokojąca, to Zarion zmartwił się dużo bardziej wyglądem maga – powitała go wysoka, odziana w czarny płaszcz sylwetka z twarzą schowaną za śnieżnobiałą maską. Niewątpliwie była to zwykła iluzja mająca na celu pokazanie przewagi nad przeciwnikiem. Nie mogło być inaczej, bo już samo nadanie ludzkiego kształtu swej świadomości było trudne, a wielu potężnych czarodziejów miało problem z okryciem się szatami (świadomość zazwyczaj uparcie dawała do zrozumienia, że w ogóle ich nie potrzebuje). Ten, kto ukrywał się za tym złudzeniem, dysponował więc nieporównywalnie potężniejszą magią, skoro potrafił tak sprawnie kłamać, co do swej prawdziwej postaci.

– Szukałem cię – odparł demon, patrząc dumnie w pustą maskę. Miał nadzieję, że w ten sposób wróg nie wyczuje jego niepewności.

– I znalazłeś. Co zrobisz teraz?

– Teraz spróbuję poznać lokalizację twego ciała, by cię zabić i zniszczyć golemy – wyznał Zarion bez zastanowienia. Kłamstwo w tej postaci i tak byłoby bezcelowe.

Tajemnicza istota zaśmiała się i machnęła dłonią. W mgnieniu oka ich otoczenie zmieniło się diametralnie. Nie lewitowali już nad obozowiskiem ludzkich żołnierzy, ale siedzieli na wygodnych fotelach w przytulnym saloniku. Dwie ściany stanowiły obszerną biblioteczkę, w jednej znajdowały się masywne drewniane drzwi, a w kolejnej okno przesłonięte bordowymi kotarami. Jedynym meblem, poza fotelami, był pięknie rzeźbiony w mahoniu stolik, na którym czekała nierozpoczęta jeszcze partia szachów.

– Może zagramy? – zaproponowała postać.

– Jeśli wygram?

– Jeśli wygrasz, wskażę ci miejsce mojego pobytu.

– A jeśli przegram?

– Zagramy jeszcze raz... O ile będziesz w stanie.

Zarion nie musiał być geniuszem, by wyczuć podstęp. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że grę ustawiono dla niego niezwykle korzystnie, jednak ostatnia uwaga przeciwnika dawała do myślenia. Czy miał inne wyjście? Wrogi czarodziej był znacznie silniejszy, to on dyktował więc reguły. Jeśli Zarion nie zgodzi się na zaproponowany układ, najprawdopodobniej popadnie w obłęd zamknięty w mentalnym wymiarze wytworzonym przez umysł wroga. Jeśli jednak zgodzi się na grę i przegra, będzie zmuszony zagrać jeszcze raz, a to zdawało się równie niebezpieczne, co odmowa. Ponadto mieli grać w szachy – ulubioną grę Stwórcy, co mogło oznaczać, że jednak sprzyja on ludziom. Co zatem powinien wybrać?

Jego wzrok przeniósł się z maski na czarno-białą planszę. Sama w sobie była bardzo prosta, ale stojące na niej pionki...

Demonowi ledwie udało się stłumić krzyk. To nie były zwyczajne figury; każda z nich do złudzenia przypominała żywą osobę, a grawerowane tabliczki nie pozwalały na jakiekolwiek wątpliwości. Drżącą dłonią uniósł czarnego króla i przyjrzał mu się uważnie. Podobieństwo było przerażające; te same srebrne włosy, to samo ciepłe spojrzenie, nawet sińce pod oczami były identyczne, a napis tuż pod jego stopami głosił jasno: "Mereneth, Drugi Król Sathame'Nar". Zarion nie musiał już o nic pytać, w jednej chwili zrozumiał, na czym będzie polegał pojedynek.

– Możemy zaczynać? – zapytała zjawa ponaglająco, zupełnie jakby gdzieś się spieszyła. Dziwne, bo przecież pokój ten był wykluczony z głównego strumienia czasu, a zatem pośpiech nie miał żadnego uzasadnienia.

– Tak – zgodził się demon, odstawiając pionek na szachownicę. – Przyjmuję twoje warunki.

– Zatem nie zwlekajmy – zarządziła postać, po czym wykonała pierwszy ruch.

Pomieszczenie jakby ożyło; stało się bardziej przestronne, a posadzka zupełnie zniknęła. Przepaść pod stopami magów wypełniła się bielą i czernią kwadratowych pól, a także stojącymi na nich figurami. Analogicznie do małego białego pionka, na ogromnej szachownicy odziany w biel starzec postąpił dwa kroki do przodu. Każdemu ruchowi na szachownicy pomiędzy Zarionem i czarodziejem śmiertelników towarzyszyło identyczne posunięcie na ogromnej planszy pod ich stopami, zapełnionej odpowiednikami żywych istot.

"Jeden nieostrożny ruch i będziesz świadkiem śmierci twoich bliskich".

"Nie masz wyboru, musisz zdecydować, który z nich jest dla ciebie więcej warty".

"Nic nie możesz na to poradzić, część z nich musisz poświęcić".

Mimo starań, Zarion nie potrafił powstrzymać lawiny myśli, jaka zalała jego umysł po stracie pierwszego pionka, którym, był sam Przewodniczący Rady Starszych. Zgodnie z przewidywaniami czarodzieja, na zbity pionek czekała śmierć; starał się na to mentalnie przygotować i wydawało mu się, że będzie w stanie to znieść, jednak...

Przewodniczący Rady, stary Sueleth, zaopiekował się nim wiele lat temu, gdy jeszcze jako mały chłopiec przybył do Lodowej Wieży, aby rozpocząć przygodę z arkanami magii. Zastąpił mu rodzinę, stał się nauczycielem, największym autorytetem, a przede wszystkim przyjacielem. Jak mógł spokojnie patrzeć na jego śmierć? Chociaż wiedział, że to iluzja, na widok rozszarpywanego ciała sędziwego demona, zapłakał gorzko.

"Iluzja" – powtarzał niczym mantrę w myślach. "Wszystko jest zwykłą iluzją". Miał co do tego całkowitą pewność, bo chociaż zmuszenie osoby trzeciej do materializacji w wymiarze mentalnym i przejęcie nad nią całkowitej kontroli było możliwe, to wymagało jednak kontaktu cielesnego. Nie było zatem możliwości, aby jego przyjaciele zostali pionkami w tej sadystycznej grze. Ponadto, chociaż wróg niewątpliwie posiadał niewyobrażalną potęgę, to chociażby ze względu na wymagającą tego koncentrację, mógł przywołać nie więcej niż kilka osób. Ostateczny dowód stanowił jednak czarny hetman, którym był sam Zarion.

Dlaczego wróg tak łatwo dawał się przejrzeć? Co chciał w ten sposób osiągnąć? Czy był to zwykły podstęp, mający na celu osłabienie czujności Zariona? Możliwe, jednak... Nawet sposób, w jaki grał, wydawał się sztuczny, albo raczej... Gdyby demon był na jego miejscu, starałby się grać tak, by zadać swemu przeciwnikowi jak najwięcej bólu, kazałby mu wybierać, które pionki pierwsze stracą życie, jednocześnie próbując utrzymać na planszy jak najwięcej własnych. Natomiast postać w masce grała tak... swobodnie i zarazem sztucznie, jakby jej pionki nie miały żadnego znaczenia, jakby miała w tym jakiś ukryty cel.

Jeśli podejrzenia Zariona byłyby trafne, to miał ogromne szanse na zwycięstwo. Problem polegał na tym, że w obecnym stanie nie potrafił myśleć racjonalnie, a istota w masce bynajmniej nie zamierzała ułatwiać mu wygranej. Czyżby gra, w której pełnili funkcję bogów, była jedynie niewielkim elementem jakieś większej układanki?

Kolejny pionek upadł – kolejną figurę czekała śmierć. Tym razem był to on sam, czarny hetman. Czy może być coś bardziej niesamowitego i zarazem przerażającego, niż patrzenie na własną śmierć? Zarion niemal czuł ból swojego odpowiednika, potężne ciosy zadawane przez białego skoczka ostrzem masywnej halabardy. Aż w końcu jego głowa upadła na zbrukaną krwią szachownicę, a zaraz za nią zwaliło się ciało, bezwładnie, jak marionetka, która nigdy nie była człowiekiem.

Z każdą chwilą kruczowłosy mag stawał się coraz słabszy. Powoli, prawie niezauważalnie obserwowanie śmierci osób dla niego tak ważnych zaczęło zbierać żniwo. Ręce wprawdzie już mu nie drżały, jednak przesunięcie pionka na szachownicy wymagało wysiłku niemal ponad siły demona. Jego myśli zamiast skupiać się na planszy, krążyły wokół makabrycznych obrazów. Jak w tym stanie miał wygrać? Czy w ogóle było to możliwe?

Nadszedł czas na ostatnią, decydującą śmierć. W tym samym momencie trzy odziane w biel postaci zaatakowały czarnego króla. Srebrnowłosy Mereneth nie stawiał oporu, dumnie przyjmował ataki królowej, wieży i gońca. Tym razem jednak Zarion nic nie poczuł. Jego płacz trwał już tak długo, że stracił sens; był bardziej odruchowy, niż szczery. Może właśnie owa apatia zabolała najbardziej? Będąc świadkiem tylu śmierci czuł, jak wymyka się mu świadomość bezcenności życia. Gdzie miał szukać wiary w zwycięstwo, gdy na własne oczy ujrzał swoją porażkę?

– To koniec – wyszeptał, nie mogąc powstrzymać łez cieknących po policzkach. – Wygrałeś.

– Czy jesteś gotów zagrać jeszcze raz? – spytała postać, pochylając się lekko w jego stronę.

Najwyższy Czarnoksiężnik utkwił spojrzenie w ogromnej szachownicy. Biel i czerń splamione szkarłatem świeżej krwi. Zbitych pionków nie usunięto z planszy, więc leżały dokładnie w miejscu swej okrutnej śmierci, plącząc się pod nogami pozostałych przy życiu postaci. Pytanie powinno raczej brzmieć: "Czy jesteś w stanie ponownie stać się sprawcą rzezi?".

– Teraz rozumiem, dlaczego wątpiłeś, czy będę w stanie zagrać więcej niż raz – wymamrotał demon, uśmiechając się ironicznie. Gra wyczerpała go do tego stopnia, że sam płacz nie oddawał już jego emocji i jedynie śmiechem utrzymywał się przy równowadze emocjonalnej.

– Dasz radę – zapewnił go zaskakująco gorliwie przeciwnik. – Przecież chcesz mnie znaleźć.

– Teraz chyba zależy ci na tym bardziej niż mnie – westchnął Zarion.

– Nawet jeśli... Czy to coś zmienia? Dla ciebie to chyba nawet lepiej.

– Nie do końca. Jeśli będę grał zbyt długo, najprawdopodobniej oszaleję i Sathame'Nar zostanie pozbawione Najwyższego Czarnoksiężnika. Taki właśnie jest twój cel, mam rację?

– Wycofanie się z gry nie gwarantuje ci jednak wolności. Czy w takim razie jedynym wyjściem nie jest zwycięstwo?

Dlaczego tak bardzo zależało mu na tym, by Zarion grał dalej? Czarodziej nie widział jego twarzy, szczerze wątpił też, by słyszany głos był prawdziwy, a jednak coś podpowiadało mu, że przeciwnik przeżywał rozgrywkę niemal równie intensywnie. Był zdesperowany. Tak, to dobre określenie. Zdesperowany, by przegrać w taki sposób, aby wyglądało na to, że z całych sił starał się wygrać. Gdzie tkwił haczyk? Co chciał w ten sposób osiągnąć? Demon musiał przyznać mu rację – w tej sytuacji dalsza gra była jedynym wyjściem, wciąż jednak nie zamierzał mu ufać.

– Masz rację – zgodził się w końcu. – Grajmy zatem.

– Dziękuję – szepnął ledwie dosłyszalnie czarodziej w masce. Jednym gestem dłoni sprawił, że czarno-białe figury wróciły na swoje miejsca, a szachownica pod posadzką wróciła do stanu sprzed rozgrywki.

"Dlaczego dziękujesz?" – zapytał w myślach demon, śledząc wzrokiem nienaturalnie smukłą dłoń przeciwnika wykonującą pierwszy ruch. Niestety, jedynym sposobem uzyskania odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania, było pokonanie tajemniczego wroga.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top