Rozdział 8
~25.05 wtorek,7:20,szatnia Seul High School~
Ver nie miała w domu nic do roboty,dlatego też postanowiła przyjść wcześniej do szkoły.W nocy nie śnił jej się żaden koszmar,ale trudno było jej się położyć.Jednak nie była już tak zmęczona jak poprzedniego dnia.
Ku swojemu zaskoczeniu w szatni spotkała Tae'go siedzącego z gitarą na ławce pod ścianą,chyba jej nie zauważył.Podeszła do niego i usiadła obok.
-Cześć-przywitała się zaglądając mu przez ramię-co robisz?
-Piszę-odparł niezbyt przytomnie Tae.
-Powiedziałbyś coś więcej?-czy mam się domyślać? poirytowana dodała w myślach.Nie lubiła,gdy miał przed nią jakieś tajemnice.
-Piszę nuty,ponieważ wczoraj Namjoon powiedział mi w jakiej tonacji ma być muzyka do piosenki,którą będziemy grać na dniu sportu.
-Mnie też mógłby uprzejmie poinformować-warknęła-dlaczego w ogóle dowiaduję się tego od ciebie?!-wyrzuciła ręce w górę w geście frustracji-może już się nie liczę?!
-Liczysz się-Tae popatrzył jej w oczy-uspokój się,chyba po prostu zapomniał.My też nie powiedzieliśmy Andre o planowanym występie.
-No to powiemy mu dzisiaj-oznajmiła głosem nabuzowanym emocjami,w którym dało się rozpoznać gniew i wstyd,że tak szybko wybuchła.
***
~25.05 wtorek,przerwa obiadowa,pusta sala,Seul High School~
-Chcecie mi o czymś powiedzieć?-spytał podejrzliwie Andre,prześlizgując wzrokiem po swoich sześciu przyjaciołach zgromadzonych w pomieszczeniu.
-Właściwie to tak-Namjoon wskoczył na ławkę i usiadł na niej-to dość ważne.
-Co takiego?-w jego głosie można było wyczuć napięcie zmieszane z zaciekawieniem.
-To niespodzianka-dopowiedział Yoongi-jednak my w swej wspaniałomyślności ci tę niespodziankę wyjawimy.
-Yoongi nie chrzań już,chodzi o to,że mamy za zadanie zagrać piosenkę na szkolnym dniu sportu,serio nie zauważyłeś plakatów? Ja rozumiem,że nie było cię przez ileś czasu,ale nie przesadzajmy-Ver stała z założonymi rękami opierając się o ścianę.
-Naprawdę? To wspaniale!-uścisnął Yoongi'ego i resztę przyjaciół.
***
~25.05 wtorek,16:34,pokój Ver~
-No,niezbyt się tu zmieniło od mojej ostatniej wizyty-stwierdził Andre,siadając na łóżku w pokoju Ver-jedyne co rzuciło mi się w oczy jest to,że masz więcej mang moja droga! Naruto,Noragami,Haikyuu!!,Tokyo Ghoul...Tae byłby pod wrażeniem!
Skinęła powoli głową,włączając laptopa-ale pamiętaj co mamy zrobić.
-Tak pamiętam,ośmiornice-westchnął ze zrezygnowaniem.
-Dokładnie.
Usiedli obok siebie i zaczęli pracę.
-Andre?-zagadnęła go Ver-jak jest w Rosji?
-Zimno-uśmiechnął się sztucznie,ale potem popatrzył na nią już poważniej-źle.
-Dlaczego?
-Nie chcę o tym gadać,ok? Porozmawiajmy o Stanach,dobrze?-widocznym było,że nie lubił tego tematu i próbował uniknąć rozmowy o swojej ojczyźnie.
-Na ulicach miast jest bardzo tłoczno-rozpoczęła swoją opowieść dziewczyna-ludzie dużo mówią i robią wiele rzeczy na raz.Amerykanie mają to do siebie,że lubią zwracać na siebie uwagę,uwielbiamy koszykówkę i muzykę.Co jeszcze mam ci powiedzieć?
-O tym jak tam się mieszka,Ver-posłał jej uśmiech i położył się obok niej na łóżku,podczas gdy ona siedziała opierając się o ścianę za nim.
-Ja mieszkałam w Nowym Jorku,a dokładniej w samym jego centrum.Mieszkaliśmy w jednym z wieżowców wybudowanych przez mojego tatę.Do szkoły miałam około trzech-czterech kilometrów,ale na rolkach szybko można było do niej dotrzeć.
-Miałaś przyjaciół?-przerwał jej.
-Tak.Anne,która zachowywała się niczym matka i Luck'a,który był cholernie energiczny i był dobry w każdym chyba sporcie,w który mógł zagrać.Przyjaźniłam się z nimi od pierwszej klasy,trudno było mi ich zostawić,jednak nie miałam wyjścia-zapatrzyła się w dal,a Andre miał wrażenie,że kompletnie zapomniała o jego obecności-gdy zaczęłam ćpać,to oni mnie wyciągnęli,nie rodzice.Pamiętam,że Anne mi je zabrała i spaliła,a Luck zagroził,że jak je kiedykolwiek wezmę to powie nauczycielom,rodzicom i weźmie mnie do szpitala.Nie lubiłam szpitali i on doskonale o tym wiedział.Taki był wredny,no ale dzięki nim jestem czysta od czterech lat.
Rosjanin postanowił tego nie komentować,chociaż był bardzo ciekawy jej historii,jednak wiedział jak dowiedzieć się więcej-skończone-oznajmił pokazując jej prezentację-i jak?
-Jest ok,która godzina?
Spojrzał na zegar wiszący na ścianie-zaraz dwudziesta.Powinienem się już zbierać.
-Odprowadzić cię?
-A chcesz?
-To chyba nie daleko?-zapytała lekko,wstając i ubierając kurtkę.
-Tylko kilka ulic-zapewnił ją.
Wyszli z pokoju i zaczęli schodzić po schodach.
Na dworze zapadał zmrok,ale nie było jeszcze kompletnie ciemno.Ver skrycie prosiła byle tylko droga nie prowadziła przez ten przeklęty park.
***
~25.05,wtorek,20:10,dom Sue~
Sue przeszła kompletną metamorfozę.Przefarbowała włosy na fioletowo i posiadała potrzebne ubrania.Jutro wcielała swój plan w życie.Miała pewne obawy,ale postanowiła je zignorować.
Obserwowała uważnie Ver i zauważyła,że dziewczyna się zmieniła.Lekko,prawie niezauważalnie,ale to było widać w jej ruchach i jej słowach.Było to widoczne nawet na lekcjach.Szczególnie na lekcji chemii,gdy robili badania jej ruchy były ostrożniejsze i wolniejsze,co nie pasowało do jej zwykłej energiczności i ekspresji.Tak samo było z wypowiedzią.Mówiła mniej i bardziej zwięźle,nie zabawiając się niepotrzebnymi słowami urozmajcającymi wypowiedź.To było dziwne i niepodobne do niej.Miała tylko nadzieję,że to przejściowy stan.
***
Wychodząc z łazienki Ver miała nadzieję na spokojny sen,ale oczywiście tak być nie mogło.
Szła rankiem przez las zbliżając się do małej drewnianej chatki na środku polany.Ptaki ćwierkały,a lekki wiatr poruszał gałązkami.Niebo było czyste,bez ani jednej białej chmurki.Wszystko wydawało jej się za spokojne,rozejrzała się po lesie.Rosły w nim sosny,świerki,buki,dęby i brzozy oraz inne gatunki,których nie potrafiła rozpoznać.Były też kwiaty,wrzosy i większe lub mniejsze krzaki i drzewka.Poszła w prawo,a gdy się zbliżała coraz lepiej słyszała lekki szum i pluskanie wody.To było jezioro,przez jego jasnoniebieską pomieszaną z turkusem taflę można było zobaczyć dno.To co zobaczyła było niepokojące.Na dnie znajdowały się kości,osmolone i uderzająco białe,jakby ktoś próbował je spalić,ale nie miał wystarczająco dużo czasu.Wyprostowała się i rozejrzała w okół z obawą,że znów Go zobaczy.Byłby to dosyć ponury koszmar,który na dobre zniszczyłby jej zamiłowanie do lasów i jezior.Zawróciła i stanęła kilka metrów od chatki.Właściwie to nic nie mogło jej się stać,to był przecież tylko sen,nawet gdyby próbowałby ją zabić to ona by się po prostu obudziła.A przynajmniej taką miała nadzieję.Nie trwało długo zanim znowu zapanowała atmosfera grozy.Tak jak wcześniej niebo pociemniało,a dokładniej mówiąc zostało zasłonięte dużymi,ciężkimi burzowymi chmurami.Wiatr wiał mocniej, z taką siłą,że gałęzie uderzały o siebie,a ptaki spadły z nieba i jak stwierdziła Ver po pobieżnych oględzinach-były martwe.Nagle nastała cisza.Było tak cicho,że mogła usłyszeć szybkie bicie własnego serca i swój ciężki,przyspieszony oddech.
-Znowu się spotykamy moja najdroższa-usłyszała Go,tym razem głos nie był bezpośrednio w jej głowie,ale zdawał się otaczać ją ze wszystkich stron i nie dało się określić, z której strony pochodził.
-Czego ode mnie chcesz?!-wrzasnęła,rozpaczliwie rozglądając się wokół siebie.
-Tylko pokazać ci jak wygląda świat.Zbliż się do jeziora.
Ruszyła w stronę jeziora,które było otoczone mgłą,ale zobaczyła tam kształt postaci,jakąś formę.Gdy podeszła wystarczająco blisko zobaczyła odwróconego tyłem mężczyznę w żółtym płaszczu przeciwdeszczowym i zgniłozielonych kaloszach.Na głowie miał bawełniany kapelusz wędkarski zbliżony kolorem do koloru jego płaszcza.Obok niego stało metalowe,średniej wielkości wiaderko,w którym najprawdopodobniej miały znajdować się złowione ryby.Co dziwne,nie miał wędki,a Ver nie wyobrażała sobie łowienia czegokolwiek bez wędki.
-Podejdź do mnie-teraz słowa te wypowiadał człowiek (a może i nie?) przed nią.
Napędzana ciekawością powoli podeszła do niego.
-Kim jesteś?-spytała drżącym od emocji głosem nie specjalnie wyczekując odpowiedzi.
-W tym momencie jestem zwykłym rybakiem,zaraz mogę stać się rybą pływającą w wodzie,ptakiem latającym po niebie,lekarzem leczącym ludzi,nauczycielem uczącym uczniów,albo jednym z twoich małych przyjaciół.Mam wiele twarzy,a ty nie zdołasz mnie rozpoznać.
Jego ostatnie zdanie ją przeraziło.Mógł zmieniać swoją postać,czyli mógł się dostać praktycznie wszędzie i to niezauważony przez nikogo.Zapragnęła na wszelki wypadek dowiedzieć się o nim więcej.
-A czy,jak zamieniasz się w tych ludzi to co się dzieje z prawdziwą osobą?-spróbowała ostrożnie zadać pytanie.
-Mogę równie dobrze wniknąć w człowieka,opętać go czy jak wy tam na to mówicie-bardziej niż odpowiedzią była zaskoczona tym,że ją otrzymała,sądziła,że bestie nie są zbyt gadatliwe,a okazało się,że w przypadku tej jest zupełnie odwrotnie.Co oczywiście działało na jej korzyść,zawsze lepiej jest wiedzieć więcej niż mniej o swoim wrogu.
-Teraz ci coś pokażę,stań obok mnie byś mogła lepiej widzieć.
Gdy już to zrobiła zanurzył rękę w wodzie pomachał ją trochę i wyciągnął za ogon dużą,brązową rybę.Potem zdjął rękawiczkę i długim,zakrzywionym i ostrym paznokciem rozkroił rybę w taki sposób,że wypływały z niej pokryte czerwoną przypominającą krew mazią wnętrzności.Następnie odciął jej łeb,wyciągnął mózg i wyłupał oczy,które po wyjęciu wyglądały jak dwa małe,płaskie koraliki.
-Widzisz?-zapytał z radością-widzisz,czy nie?!
Skinęła szybko głową.
-To mogę zrobić z każdym.Mogę zrobić to i o wiele,wiele więcej.
-Nie...nie musisz tego robić.
-Nie podoba ci się?-udawał zawiedzionego.
-A jak niby ma mi się to podobać?-nie znała powodu swojej nagłej odwagi,to był impuls nie panowała całkowicie nad tym co mówi.
-Idź do chaty i sprawdź co tam jest.
Z czystej ciekawości weszła do chaty.Na pozór wyglądała,jakby mieszkał w niej zwykły pustelnik.Jednak jak później się okazało w salonie znalazła kilka tablic korkowych.Na każdej były poprzyczepiane maksymalnie trzy zdjęcia różnych osób.Podeszła bliżej.Pod zdjęciami wisiały kartki z danymi sfotografowanych osób,takimi jak na przykład imię,nazwisko,data urodzenia,miejsce zamieszkania,rodzina,hobby,zawód i miejsca gdzie chodzi oraz osobiste spostrzeżenia obserwatora.Większość przedstawiała osoby na ważnych stanowiskach urzędowych,aktorów i piosenkarzy,słynnych biznesmenów,a jedna,która szczególnie zaciekawiła Ver przedstawiła ku jej przerażeniu Andre.Przyjrzała się,z fotografii uśmiechał się do niej rudy chłopak z tymi znajomymi zielonymi oczyma i w znoszonej brązowej koszuli w czarną kratę.Było o nim niewiele informacji,widocznie był on najnowszym celem i jeszcze nie został rozpracowany.Oderwała na chwilę wzrok od tablic,a jej uwagę przykuła dębowa szafa, z której wydobywały się kłęby błękitnego dymu.Podeszła do niej szybko i z lekkim wahaniem ją otworzyła.W środku na równych półkach stały słoiki.W tych stojących na górze znajdowała się ciemnoczerwona,najprawdopodobniej, krew.W drugich w błękitnej cieczy pływały kawałki czegoś.Nie mogła tego zidentyfikować,ale w jednym z nich zanurzony były chyba ludzkie kciuki od więcej niż jednej osoby.Każdy po czymś takim powinien zwymiotować,ale nie ona.Była w zbyt wielkim szoku i nie potrafiła nawet rozsądnie myśleć.Działała instynktownie.Wybiegła z chaty i pobiegła w stronę jeziora.Wzięła potwora z zaskoczenia i miała go zamiar wrzucić do wody,gdy nagle ciemna twarz stała się twarzą Tae'go.Popatrzył na nią swoimi niewinnymi czarnymi oczami i uśmiechnął się do niej tak jakby chciał ją uspokoić i powiedzieć,że nic złego się nie dzieje.
-Ver,stało się coś?-położył ręce na jej ramionach.
-Tae,nawet nie wiesz jak się cieszę,że cię widzę!-uścisnęła jego dłonie.
W tym momencie usta Koreańczyka wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu,jego twarz zamigotała i stała się znowu czarna,z której zionęły czerwone oczy.Popchnął ją wprost do jeziora,a Ver pociągnęła go za sobą.Szamotali się dziko w wodzie,prawie na dnie,jednak potwór w końcu otworzył usta i ku szyi dziewczyny zaczęły płynąć czarne macki pełne ostrych kolców.Ver patrzyła się bezradnie w zbliżającą się do niej śmierć,gdy nagle coś w jej mózgu przeskoczyło.W ostatnim odruchu walki podniosła z dna jedną z osmolonych kości i wcisnęła ją w szeroko otwarte usta stwora.Macki cofnęły się szybko,gdy były już milimetry od celu,a Ver wypłynęła z jeziora.
Obudziła się,wzięła głęboki oddech i pobiegła szybko do łazienki.Pochyliła się nad kiblem i i zwymiotowała do niego.Potem osunęła się po ścianie i usiadła na podłodze,podkurczając kolana.Trwała tak w tej pozycji patrząc się tempo na glazurowaną małymi białymi płytkami ścianę.Czuła jakby to działo się naprawdę.Najbardziej bała się jednak o Andre,najwyraźniej stał się celem tej przerażającej poczwary.Nie wiedziała co ma robić.Przepłukała usta i wróciła do łóżka układając się na wznak i patrząc w sufit.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top