Rozdział 37
~01.07,środa,2:20,pokój Ver~
Ver nie mogła zasnąć. Od dwóch godzin przekręcała się z boku na bok Nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji. Do tego coś ją dręczyło. Tym "czymś " był list od Andre. Biała, pozaginana na rogach i pomiętoszona przez leżenie w kieszeni jeansowej kurtki koperta leżała sobie niewinnie na szafce nocnej obok łóżka. Zdawała się patrzeć na Ver, jakby chciała z niej zakpić. Jakby mówiła: "Co, nadal boisz się mnie otworzyć? Przecież on już nie żyje. Boisz się tego vo tam napisał? Ha ha. Twój strach jest głupi. Myślisz, że będę leżała tu wiecznie? W końcu mnie otworzysz,nie wytrzymasz z ciekawości. "
Z wściekłością rozsadzającą ją od środka, różowo-włosa sięgnęła po kopertę otwierając ją szybkim ruchem w obawie, że zaraz się rozmyśli. Wyjęła z niej kartkę formatu A4 zgiętą na pół w taki sposób, że gdyby chciała zobaczyć co jest na niej napisane musiała ją rozłożyć. I to też uczyniła. Przeleciała wzrokiem po tekście i uśmiechnęła się smutno. Od razu rozpoznała pismo Andre. Jak na chłopaka miał bardzo ładne i staranne pismo, móżnaby nawet powiedzieć, że było niemal dziewczęce. Był jedynym znanym jej chłopcem, który tak pisał.
Zaczęła czytać.
Droga Ver,
Gdy to czytasz, pewnie już jest po moim pogrzebie. Wiedziałem, że to tak się skończy. Po tym jak moi rodzice zostali zabici, a ja zostałem porwany straciłem wszelką nadzieję na przeżycie. Z Nim nie można wygrać. On jest jakąś nadprzyrodzoną siłą, z którą zwykli ludzie nie mogą się mierzyć. Jednak nie po to piszę ten list. Wiem, że moje życie dobiega końca, a ja nie zdążyłem Ci jeszcze wszystkiego powiedzieć lub za bardzo się bałem niektórych rzeczy, by powiedzieć Ci je w twarz.
Pamiętam ile razy byłaś przy mnie, pamiętam jak się droczyliśmy ze sobą, jak robiliśmy innym kawały, czasem jak się kłóciliśmy, albo jak szczerze ze sobą rozmawialiśmy. Wiele wydarzeń z tobą zachowa się w mojej pamięci na długo. Pamiętam pierwszy dzień, gdy się poznaliśmy. Nie lubiłaś mnie chyba wtedy za bardzo ;), ale muszę przyznać, że ja też. Jednak w końcu przekonaliśmy się do siebie, a te trzy lata znajomości i przyjaźni z tobą były trzema najlepszymi i najszczęśliwszymi latami w moim życiu.Byłaś jak promienie ciepłego letniego słońca, jak kropla wody dla spragnionego wędrowca, jak ciepłe ognisko w zimowym borze. Chciałbym jednak, żebyś wiedziała, że byłaś dla mnie kimś więcej. Kochałem Cię, jednak wiedziałem, że tego nie zrozumiesz. Dlatego moja miłość do Ciebie była jak miłość brata do siostry. Byłaś osobą najbliższą mojemu sercu.
A nasza paczka. Byliście najlepszą grupą przyjaciół jaką mogłem sobie wyobrazić. Wszyscy. Tae, Yoongi, J-hope, Nam-joon, Sue, Jungkook i oczywiście Ty. Przekaż im proszę jak bardzo jestem im za wszystko wdzięczny i jak bardzo ich kocham.
A co do Ciebie Ver... Nie przejmuj się moją śmiercią. Ja już jestem w lepszym miejscu. Pamiętaj, że jestem przy Tobie. Mogłaś nie zauważyć, ale w kopercie jest jeszcze mały prezent ode mnie. W końcu niedługo twoje urodziny :) Wszystkiego najlepszego.
I... Nigdy tego nie mówiłem, ale powiem Ci teraz: Masz piękny głos i jak najbardziej powinnaś śpiewać.
Kocham Cię, pamiętaj o tym.
Dziękuję za wszystko,
Andre.
-Andre ty idioto-Ver Wyjęła z koperty piękną srebrną bransoletkę z zawieszką w kształcie serca. -Naprawdę każesz mi o tobie zapomnieć? - Duża łza spłynęła jej po policzku i kapnęła na kartkę. -Też cię kocham, bracie.
~19:32~
-Tae, pójdziesz ze mną na dach? -Zapytała przyjaciela znajdującego się po drugiej stronie słuchawki.
-Na jaki dach? -Spytał wydawałoby się, że z niepokokem, jakby myślał, że z dziewczyną jest coś nie tak.
-Elektrowni gdzie znaleźliśmy Andre. Pójdziesz?
-Nie jestem pewny.
-Tae, proszę. Chcę porozmawiać.
Te słowa chyba dostatecznie go przekonały. -Będę na ciebie czekał u mnie na przystanku.
-Dziękuję.
* * *
~01.07,środa, 22:34,opuszczona elektrownia~
Siedzieli obok siebie na dachu elektrowni. Ver właśnie opowiedziała Taehyung'owi o liście Andre. Chłopak jak na razie nie odezwał się ani słowem nie komentując sytuacji.
-Dziękuję za cholerną odpowiedź-odezwała się w końcu wkurzona jego milczeniem dziewczyna. -Cokolwiek o tym myślisz?!
-Właśnie miałem zacząć mówić-naburmuszony Tae wydął dolną wargę w wyrazie niezadowolenia.
-O! Odezwałeś się!
-Zauważyłem, dziękuję.
-Nie ma za co. Więc co o tym sądzisz?
-No a co mam sądzić? Po prostu wyznał ci miłość. Nie zauważyłem u niego żadnej choroby psychicznej, więc bardzo możliwe, że to prawda. No chyba, że pisał pod wpływem leków. -Chłopak uśmiechnął się krzywo na swój własny ponury żart.
-Kocham tą twoją drugą połowę. Te wisielcze poczucie humoru, ta niechęć... Po prostu najlepsze cechy!
-Powinnaś się cieszyć. Miałaś cichego wielbiciela.
-Nie. To była po prostu kolejna osoba, którą zaiwodłam.
-Jak to: "zawiodłaś"? -Nie zrozumiał.
-Kochał mnie. To były całe trzy lata. Rozumiesz? TRZY pieprzone lata, a ja nie zauważyłam, że on czuje do mnie coś więcej.
-Nie powinnaś się obwiniać. To nie twoja wina, że masz uczucia niczym surowy ziemniak.
-Dziękuję za to cudowne porównanie mnie do ziemniaka.
-Ależ proszę cię bardzo. Ale w jednym mam rację: nie obwiniaj się. I tak już teraz nic nie zdziałasz.
-Zamknij się.
-Dlaczego?
-Po prostu się zamknij.
I to by było na tyle z dyskusji. Siedzieli obok siebie na dachu, a nogi zwisały im z jego krawędzi. Trwali tak w ciszy, wpatrując się w święcące gwiazdy, dopóki nie przysłoniły ciemne ich ciemne chmury, a z nieba nie zaczął lać deszcz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top