Rozdział 35
~21.6,poniedziałek,6:24,dom Ver,pokój Ver~
Ver obudziło uporczywe dzwonienie telefonowego budzika.Po omacku wyłączyła go i usiadła na łóżku.Nadal z zamkniętymi oczami wzięła przygotowane wczorajszego dnia ubrania i powoli sunąc stopami po podłodze,powlokła się do łazienki.
Tan dopiero otrzeźwiała.Ochlapała sobie twarz lodowatą wodą i przebrała się.Parę razy przejechała szczotką po włosach i to by było na tyle jeśli miało chodzić o poranną toaletę.
Jednak do pełnego przebudzenia potrzebowała jeszcze kawy.Weszła jeszcze na chwilę do pokoju.Odłożyła pidżamę i rzuciła w Tat zepsutym,niedziałającym od kilku miesięcy budzikiem.
Zeszła szybko do kuchni i od razu po wejściu zaczęła przygotowywać swój cudowny napój.
Sposób jego przyrządzenia znała już na pamięć.Zrobiła też ochydną wejsję swojej kawy dla Tat i czekała na młodszą przyjaciółkę.Ta po około kwadransie zeszła i nie mówiąc nawet słowa wzięła swój kubek z kawą i wyjęła jogurt pitny z lodówki.
-Obraziłaś się za ten budzik?-Zapytała po chwili ciszy Ver.-Spoko i tak już nie działał.
-Super.Dzięki za informację.
-Nie ma za co-wyszczerzyła do niej zęby w uśmiechu.-Oj nie chmurz się tak-potargała jej włosy-musiałam cię jakoś obudzić.
-No ok,ale nie trzeba było rzucać we mnie budzikiem!
-Zepsutym budzikiem-poprawiła ją.
-A daj mi ty babo spokój.
***
~21.6,poniedziałek,przerwa obiadowa,stołówka,liceum Seul High School~
-Tat napisała mi przed chwilą,że Andre się obudził-oznajmiła Ver,chowając telefon do kieszeni kurtki.
-No to zajebiście! To co,po szkole idziemy do niego?-Zapytał Namjoon choć już znał odpowiedź.Żadne z nich nie przepuściłoby okazji do powitania przyjaciela.
Zaraz posypały się twierdzące odpowiedzi,a w pewnym momencie padł pomysł zaśpiewania mu piosenki,który również został ciepło przyjęty.
Ustalili,że po szkole całą siódemką pójdą odwiedzić Andre i zaśpiewają mu oczywiście co? "Fake love"!
~biblioteka,dalszy ciąg przerwy~
-Obudził się-Ver oparła się o jeden z regałów i patrzyła z góry na Alec'a porządkującego egzemplarze szkolnych lektur na niższych półkach.-No proszę,proszę.Czyli to tutaj są lektury-wyjęła mu książkę z dłoni i przyjżała jej się dokładnie ze wszystkich stron-a ja zawsze znajdowałam tu albo komiksy,albo horrory.No nieźle.Wprowadzasz tu nowy porządek prawda?-Oddała mu przedmiot.-Nawet dobrze ci idzie.No i nadal trwasz w postanowieniu nie-dilowania,brawo-zaklaskała niby pochlebnie i znów zwróciła się do Alec'a-a coś ty taki cichy?
-Skończyłaś już się pławić w własnej radości? Niektórzy przyszli tu pracować w przeciwieństwie do ciebie.
-A ja to niby nie pracuję?! Przecież szkoła jest najcięższą,najgorszą i najbardziej męczeńską pracą na świecie.Na koreańskim język se skręcam.Na matmie łzy gorzkie, cierpienia wylewam,a na WF-ie,na WF-ie mój drogi to ja swe ciało zadręczam.
-O cholera,nie ma co.Poważna robota.A myślisz,że dźwiganie pudeł z książkami i ustawianie później tych książek na półkach i to jeszcze w porządku alfabetycznym to,to nie robota?
-To hobby.
-Jasne,kurwa.
-To hobby,które ty i wszyscy inni w twoim fachu wzięli sobie za bardzo do serca-uśmiechnęła się do niego szelmowsko.
-Weź ty mnie już nie wkurwiaj.
-Masz mnie dość?-Zapytała go z udawanym zdziwieniem.-Mnie nikt nie ma dość.
-Nikt? Znajdź mi takiego.
-Andre.
-Ta jasne.
-I Sue.
-Bo uwieżę.Dobra,zaraz dzwonek.Spadaj na lekcje.Widzimy się dzisiaj?
-Nie,może jutro.Dzisiaj idziemy do Andre.
-No spoko.Pozdrów go ode mnie.
-Ok.Pa.
-Pa.
***
Całą paczką poszli do szpitala,w którym leżał Andre i zaśpiewali mu cudowny numer Namjoon'a.Potem wrócili do domu.
Ja wiem,że wcześniej pisałam całe dni od początku do końca,ale...Ale po prostu czuję,że nie mam pomysłu i to co bym później napisała byłoby po prostu trudną do przeczytania gmatwaniną powtarzających się słów.Dlatego teraz w jednym rozdziale będę pisać po kilka dni,a czasem będę nawet niektóre pomijać.Myślę,że tak będzie po prostu lepiej.Gdybym pisała po jednym dniu na rozdział rozdziały byłyby po prostu bardzo krótkie.Mam nadzieję,że mnie zrozumiecie i zaakceptujecie moją decyzję.
***
~22.6,wtorek,16:34,dom Sue,pokój Sue~
-Więc co takiego ważnego chciałaś mi powiedzieć?-Ver usiadła na łóżku i uśmiechnęła się do przyjaciółki.
-Jesteś moją przyjaciółką.
-Tak,dokładnie.
-Wiem o tym,ale dla mnie...Dla mnie jesteś kimś więcej niż tylko przyjaciółką.
-To znaczy?-Zaniepokojona przypomniała sobie co mówił jej Tae,o uczuciu jakim darzy ją Sue.Nie chciała sprawić jej zawodu,ale doskonale znała swoje odczucia dotyczące ich relacji i na pewno NIE BYŁO tam miłości.
-Ja...Zakochałam się w tobie-wraz z ostatnim słowem Sue pochyliła się do niej i pocałowała ją w usta.
Na początku zaskoczona Ver teraz gwałtownie odepchnęła ją od siebie.-Przepraszam,ale...Ja po prostu nie mogę.Nie wiem co myśleć,przepraszam-wybiegła szybko z pokoju,a potem z domu,zostawiając Sue samą.
***
Ver szła brzegiem rzeki trzymając ręce splecione za sobą.Patrzyła zamyślonym wzrokiem w ziemię i myślała o dzisiejszej sytuacji.Czuła,że zareagowała źle,w ogóle nie wyjaśniła Sue niczego,tylko przestraszona i zszokowana uciekła jak najdalej.Musiała jej to jakoś wyjaśnić i w miarę łagodnie przekazać,że nie są dla siebie stworzone.
Jednak teraz musiała już wracać do domu.
***
~23.6,środa,przerwa obiadowa,stołówka,Liceum Seul High School~
Zapowiadał się zwyczajny dzień.Wiał lekki wiatr,a promienie ciepłego słońca obficie ogrzewały ziemię.
Ver,Tae,Sue i Namjoon siedzieli przy swoim stole w stołówce.Rozmawiali o założeniu własnego zespołu,gdy przerwała im pewna sytuacja.
-No nieźle.Pan dyrektor we własnej osobie,ciekawe co takiego się stało?-Namjoon popatrzył na drzwi wejściowe do stołówki,przez które faktycznie wchodził dyrektor szkoły i chyba kierował się do ich stolika.
-Dzień dobry panie dyrektorze-przywitała się z nim Ver.
Skinął jej i reszcie głową-przejdę do sedna.Policja chce z wami rozmawiać,a dokładniej z waszą trójką-prześlizgnął się wzrokiem po twarzach Ver,Sue i Taehyung'a.-W sprawie Andre i jego rodziców.Chodźcie za mną.
Wyszli za nim i skierowali się do gabinetu dyrektora,w którym czekało na nich dwóch policjantów.Dyrektor opuścił ich szybko,tłumacząc się "ważnymi sprawami",a prawda była najprawdopodobniej taka,że nie chciał nic wiedzieć i nie chciał z tym mieć nic wspólnego.
-Usiądźcie-starszy z dwójki mundurowych pokazał im trzy puste ustawione w równym rzędzie przed nimi krzesła,które zgodnie z poleceniem zajęli.
-Zacznijmy może najpierw od ciebie-skierował spojrzenie na Ver-wyjmij notatnik i zapisuj-polecił młodszemu koledze,a sam zaczął przepytywać dziewczynę.-Jak się nazywasz?Tylko konkretnie,imię i nazwisko proszę.
-Veronia Stark.
-Jesteś Ameryanką?
-Tak.
-To też zapisz.Ile masz lat?
-Siedemnaście.-A pan? Dodała w myślach,ale nie wypowiedziała pytania na głos.To mogłoby tylko rozjuszyć policjanta-ale za tydzień już osiemnaście.
-Bardzo dobrze.Teraz twój kolega,odpowiedz na te same pytania co koleżanka.
-Mam na imię Kim Taehyung i mam siedemnaście lat.
-Pięknie,jeszcze tylko druga koleżanka.
-Sue Park,siedemnaście.
-Cudownie.Mamy właściwe osóbki,a teraz zabierzemy waszą trójeczkę na komendę.
***
~23.6,wtorek,12:56,komenda policji w Seulu~
Po około półgodzinnym oczekiwaniu Ver została wezwana na przesłuchanie.
Wprowadzono ją do małego pokoju ze stolikiem i dwoma krzesłami.Na przeciw miejsca gdzie ją posadzono,zamiast ściany było lustro weneckie,zajmujące całą przestrzeń ściany.Po chwili do pomieszczenia wszedł jakiś policjant,a przynajmniej tak podejrzewała.Nie miał na sobie munduru jak ten co ją wprowadził.Ubrany był jak każdy zwykły przechodzień i niczym się nie wyróżniał.Zajął miejsce na krześle naprzeciw niej.Z kieszeni wyjął notatnik i długopis.Uniósł głowę i otaksował ją mroźnym spojrzeniem lodowato-niebieskich oczu.Bardzo kojarzył jej się z Lennart'em,wzdrygnęła się na myśl o chłopaku.
-Czego pan ode mnie chce?-Spytała niepewnie,starając się uniknąć jego oczu.
-Mam tylko parę pytań.Rodzice twojego przyjaciela nie żyją.
-To naprawdę straszne.
-Wiedziałaś o tym?
-Owszem wiedziałam.Co w tym dziwnego? Jak sam pan powiedział to w końcu mój przyjaciel.Takie rzeczy chyba mówi się przyjaciołom,no nie?
-Nie wiem.Nie mam przyjaciół.
-Nie ma pan przyjaciół? Cholera,to smutne.
-Dlaczego ty i dwójka twoich przyjaciół byliście na miejscu?-Zgrabnie zmienił temat i szybko przeszedł do następnego pytania.
-W jakim miejscu?-Spytała zaskoczona.
-Nie udawaj głupiej.
-Ale ja naprawdę nie wiem.
-W opuszczonej elektrowni.Co robiłaś tam ty i dwoje twoich przyjaciół.
-No wezwaliśmy karetkę...
Policjant westchnął zirytowany-PO CO tam byliście?
-Poszliśmy tam,by ratować przyjaciela.To chyba logiczne,prawda?
-Skąd wiedzidliście,że on tam jest?
-Miałam sen.
-SEN? Ty sobie jaja ze mnie teraz robisz?
-Absolutnie nie!-Uniosła ręce w obronnym geście.
-Dobrze...Powiedzmy,że ci wierzę.Jaki to był sen?
-No więc tak:była tam ta cała elektrownia no,a na środku tej hali leżał nieprzytomny Andre.A że jestem wspaniałą przyjaciółką,więc zadzwoniłam do tej cudownej dwójeczki i ich obudziła (o ile w ogóle spali) pragnę dodać,bo u nich to nigdy nic nie wiadomo.No a oni wspaniałomyślnie poszli za mną w bój! A w środku był potwór...Nie wiem jak miał naprawdę na imę,ale ja mówiłam na niego właśnie Potwór...-Uśmiechnęła się łagodnie,widząc zbaraniałą minę policjanta.-Ja tego Potwora oczywiście zabiłam,przynajmniej na tamten czas,bo jak się później okazało on jednak żyje! A no i jeszcze po drodze zobaczyliśmy umarłych rodziców Andre...Potem wyciągneliśmy ich wszystkich na dwór i zaczęło padać...Przyjechała karetka no i to tyle!
Mężczyzna milczał przez chwilę patrząc na nią jak na wariatkę.
-Super opowieść no nie? Tak wiem,że jest nieprawdopodobna,ale to prawda!
-Co ty brałaś?
-Nic nie brałam.To najszczersza prawda!
-Boże...-Mężczyzna ukrył twarz w dłoniach.
-Jaki Boże?! Wystarczy Ver.
-Co ćpałaś?
-Lekarz też sie mnie o to pytał.Nic nie brałam,serio.
-I tak ci nie wierzę.Możesz iść.
-Mogę iść? Tak po prostu?
-Coś ci nie pasuje?
-Jest ok,po prostu jestem trochę zaskoczona.Trzoszeńkę.
-Z takimi historiami to ty możesz niezłą fantastykę napisać.
-A dziękuję, dziękuję.
***
~korytarz przed pokojem przesłuchań~
Ver czekała na przyjaciół przesłuchiwanych przez dwójkę innych policjantów.Usiadła na jednym z krzesełek ustawionych wzdłuż ściany,wyjęła telefon i weszła na grupę.
Iron_Woman:Elo, jest tu ktoś?
Russian_Snout:Hoseok powiedział mi,że zabrali ciebie,Taehyung'a i Sue na policję.Co się stało?
Iron_Woman:Przesłuchują nas w sprawie śmierci twoich rodziców.
Russian_Snout:I co im powiedziałaś?
Iron_Woman:Chodź na priv,nie chcę żeby uznali mnie za zjeba.
Russian_Snout: No spoko 😂😂😂
Iron_Woman:To wcale nie jest śmieszne!
Iron_Woman:Zjebie.
Russian_Snout:Wszyscy jesteśmy zjebami
Russian_Snout:Czekaj...Czy to była kropka NIENAWIŚCI?!?!?!?!
Iron_Woman:To była dokładnie ona.We własnej osobie
Russian_Snout:Chdź już na ten priv
Iron_Woman:Pa,pa misiaczki! 👋
***
~25.6,piątek,13:12,dom Ver,pokój Ver~
Ver wróciła właśnie z zakończenia roku i odkładała do szafy czarną sukienkę zakładaną przez nią tylko na najważniejsze uroczystości.Czarne,lakierowane buciki na niziutkim obcasie włożyła z powrotem do pudełka.Założyła za to jeansy i zieloną koszulkę z siateczką na plecach.Na nogi założyła trampki,klucze i telefon włożyła do kieszeni i wyszła z domu.
***
~25.6,piątek,15:10,sala 58,szpital miejski w Seulu~
Ver pieszo dostała się do szpitala i weszła do pokoju Andre.Tat i jej ciocia poszły do bufetu,by coś zjeść tym samym zostawiając ich samych.
-Jeongguk już wyleciał.Mieli samolot od razu po zakończeniu roku.
-Wiem,pożegnał się ze mną wczoraj.
-Szkoda trochę.
-No,ale nie myślmy już o tym.Siadaj.
Usiadła obok niego na łóżku.
-Jak tam twoje świadectwo?
-A jak myślisz? Zdałam i to najważniejsze.
-Tyle to akurat wiem-przyjżał jej się uważnie.-Coś cię trapi.I nawet nie próbuj zaprzeczać!
-Chodzi o Sue...
-Co z nią?
-Nie z nią.Chodzi o to,że ona powiedziała mi,że jest we mnie zakochana.
-A ty w niej nie?
-Dokładnie.Ale ja nie chcę jej zranić,a jednocześnie wiem,że nic takiego do niej nie czuję.
-To nie wszystko-stwierdził,nawet nie udając,że to było pytanie.
-Ona...Ona mnie pocałowała!-Powiedziała na jednym wdechu i ukryła twarz w dłoniach.
-A ty co zrobiłaś?-Dopytywał,ciekawy jak rozwinęła się sytuacja.
-Odepchnęłam ją i uciekłam.Dzisiaj nawet się do niej nie odezwałam.Kompletnie nie wiem jak jej to powiedzieć,by nie zranić jej uczuć.
-Wytłumacz jej to jakoś delikatnie.Powiedz,że nadal jesteście przyjaciółkami,że nic się nie zmieniło,że jej wybaczasz...
-Dobra,ty nie znasz się na tych sprawach.
-No nie znam się.
Spojrzeli na siebie i jednocześnie zaczęli się śmiać.Śmiali się tak,gdy radosną chwilę przerwał kaszel Andre.
-Co się dzieje? Dlaczego kaszlesz?-Zmartwiona Ver położyła przyjacielowi dłoń na plecach.
-To nic takiego,naprawdę-z trudem złapał oddech i położył się z powrotem na plecach,kładąc głowę na poduszce.
-Może jednak wezwę lekarza-powiedziała patrząc na bladą twarz rudzielca,na której piegi rozsypane po całym nosie i policzkach były bardzo widoczne.
-Nie,nie trzeba.Jest ok.
-Na pewno?
-Tak,połóż się obok mnie.
-Po co?
-Zobaczysz.
Po chwili namysłu ułożyła się obok niego,a on objął ją ramionami i przysunął bliżej siebie.Wtuliła się w niego mocniej i też go objęła.
-Ver?-Zwrócił się do niej przerywając panującą ciszę.
-Hmm?-Mruknęła,otworzyła oczy i spojrzała na niego pytająco.-Coś się stało?-Zapytała.
-Nie,nic się nie stało.Chciałem ci tylko powiedzieć,że bardzo cię lubię.
-A dlaczego mi to mówisz właśnie teraz?
-Tak po prostu.
-Ja ciebie też lubię.
***
~26.6,sobota,14:10,sala 58,szpital miejski w Seulu~
Dzisiaj wydarzyło się coś strasznego.Coś na co nawet lekarze nie byli przygotowani.
Na początku było normalnie Ver przyszła do szpitala i skierowała się do sali 58.W korytarzu natknęła się na doktora Jones'a.
-Dzień dobry-przywitała się przystające obok niego.
-Nie taki dobry jak miał być.
-Czemu pan tak mówi?-Spojrzała na twarz mężczyzny,na jego policzkach zauważyła świeże ślady łez.-Coś się stało?-Spytała z niepokojem,mając też gdzieś z tyłu głowy niejasne przeczucie,co mogło się wydarzyć.-Coś z Andre?
-Mówiłem ci wcześniej, że to jest możliwe,jednak jak sama pewnie zauważyłaś było lepiej.Prawieże wycofałem opcję,że umrze.
-Może pan przejść do sedna? Ja rozumiem,że chce zbudowaçpan napięcie,ale akurat lekarzowi to nie wypada.
-Andre nie żyje.Zmarł dziś rano.
Ta wiadomość wstrząsnęła nią dogłębnie.Osłupiała patrzyła na lekarza,nie wiedząc do końca co ze sobą zrobić.Mężczyzna widząc w jakim stanie jest dziewczyna,podprowadził ją do korytarzowego krzesełka i usiadł obok niej.
-Zostawił dla ciebie list-wyjął z lekarskiego fartucha kopertę i jej podał.
-Dzięki-pociągnęła nosem i włożyła ją do kieszeni-Mogę iść go zobaczyć?
-To nie będzie przyjemne.
-Muszę się z nim pożegnać.
***
~26.6,sobota,16:24,szpital miejski w Seulu,łazienka~
Ver zaryglowała drzwi do łazienki i trzęsąc się od płazu powoli osunęła się po ścianie na podłogę.Pomacała przez chwilę ręką po kieszeni i wyjęła telefon.W kontaktach znalazła numer Jeongkuka i zadzwoniła.
-Halo?-Odebrał po kilku sygnałach.-Halo? Ver? Jesteś tam?-Zapytał nie słysząc jej.
-Stało się coś strasznego-odpowiedziała w końcu ze ściśniętym gardłem.
-Co? Co takiego?-Dopytywał się zaniepokojony.-Ver? Ver odpowiedz mi!
-Andre nie żyje-wyszeptała ledwo słyszalnym głosem i zaniosła się głośnym szlochem.
-Jak? Dlaczego?
-Rany się otworzyły,wykrwawił się.
-Chłopaki wiedzą?
-Nie,jeszcze do nich nie dzwoniłam.
-To do nich zadzwoń-na końcu załamał mu się głos-muszę to przemyśleć.Potem zadzwonię, zapytać się jak sie czujesz-pociągnął nosem.-Pa.
***
~26.6,sobota,20:47,Seul~
Po kilku rozmowach i wykonaniu paru telefonów, Ver wyszła na zewnątrz.Od około dwóch godzin błądziła po ulicach Seulu.Ten wieczór był wyjątkowo chłody jak na tę porę roku.Zimny wiatr dodatkowo pogarszał sytuację,ponieważ rozmazywał on stojące cały czas w jej oczach łzy,tak że ciekły jej ciurkiem po policzkach.Przechodnie patrzyli na nią zdziwieni i zaciekawieni.Nie mieli pojęcia,z jakiego powodu tak młoda dziewczyna włóczy się po ulicach Seulu z mokrą od łez twarzą i zaczerwienionymi od płaczu oczami.Nadal to do niej nie docierało.Nie mogła sobie wyobrazić,że Adre już nie ma,przecież widziała go żywego zaledwie kilkanaście godzin temu! Rozmawiała z nim,leżała obok niego, śmiali się razem,a teraz...Teraz go nie było.Umarł,tak po prostu.Wiedziała,że to irracjonalne,ale była na niego zła.Była nie tylko zła,ale wściekła,za to,że ją opuścił.Nie miał prawa tego robić,nie miał prawa jej zostawiać!Byli przecież przyjaciółmi,a on pozostawił po sobie taką pustkę...
Którą niezwykle trudno było zapełnić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top