Rozdział 30
~16.6,środa,7:40,liceum Seul High School~
Ver siedziała spokojnie na ławce z zeszytem na kolanach.W tym zeszycie miała notatki,które miały jej pomóc w zdawaniu egzaminów.Mieli pisać je już w ten piątek.Ona pisała obowiązkowo matematykę,koreański i angielski.Dodatkowo biologię,historię i chemię.
Nie wiedziała czym będzie się zajmować w życiu,ale musiała coś wybrać.Więc wybrała przedmioty z jakich była najlepsza.Powtarzała sobie najważniejsze i te mniej ważne rzeczy,ale wcale się nie bała.Nie czuła stresu przed egzaminami.Czuła spokój,wiedziała,że jej się uda.A przynajmniej taką miała nadzieję.
-Witam witam!-Usłyszała i za nim zdążyła unieść wzrok poczuła mocne klepnięcie w plecy,
-Co? Kto ty jesteś?-Popatrzyła na przybysza,który usiadł obok niej na ławce.Po dłuższej chwili rozpoznała Alec'a-jak tu wszedłeś?
-Przez drzwi-odpowiedział,jakby to była najprostsza rzecz na świecie.-Chyba wiesz do czego służą?
-Oczywiście,że wiem! Po prostu się tu ciebie nie spodziewałam!
Roześmiał się-no przecież wiem.
-Więc co tu robisz?
-Będę tu pracował.
-CO?-Popatrzyła na niego zbaraniała-przecież jest już koniec roku! To nie ma sensu!
-Och,ależ ma sens.Wasza dotychczasowa bibliotekarka poszła na urlop macierzyński,a ktoś musi mieć pieczę nad książkami.Dlatego ja się nimi zajmę-wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
-Czyli będziesz teraz tutaj pracować?-Upewniła się.
-No tak.A coś się nie podoba?
-Będzie super!-Rzuciła mu się na szyję i uścisnęła go z całej siły,a zeszyt spadł jej z kolan na podłogę.
-Już,już spokojnie-odwzajemnił uścisk i odsunął ją łagodnie od siebie-też się cieszę-podniósł jej zeszyt i podał jej go-coś ci spadło.
-Dzięki.No widzę,że zmieniłeś look.Nawet nieźle-spojrzała z zadowoleniem na jego czerwoną koszulę,czarny krawat i długie brązowe spodnie.Włosy zaczesał,więc były mniej rozczochrane i miał lekki zarost-chodź,zaprowadzę cię do biblioteki.Bo chyba właśnie tam idziesz?
-Tak.Chodźmy.
Razem weszli do biblioteki i podeszli do nowego stanowiska pracy Alec'a.Biurko było idealnie wysprzątane.Ostały się na nim tylko najważniejsze,niezbędne w pracy bibliotekarza przedmioty.
-Dzień dobry-Łysy przywitał się ze swoją poprzedniczką.
-Dień dobry-odpowiedziała-to ty będziesz tym nowym bibliotekarzem?-Przyjrzała mu się uważnie zza rucianych oprawek okularów-chodź,odbędziesz szybki kurs.A koleżanka nie musi nam towarzyszyć-popatrzyła krzywo na Ver.
-Oczywiście.Zostawię was samych-Ver wykrzywiła usta w parodii uprzejmego uśmiechu-zobaczymy się później-wyszła zatrzaskując za sobą drzwi.
***
~16.6,środa,przerwa obiadowa,biblioteka,liceum Seul High School~
Ver w przerwie między lekcjami przyszła z powrotem do biblioteki.W czytelni było tylko kilku uczniów z pierwszych roczników,nikogo więcej.Podeszła do biurka i usiadła na jego brzegu.
-Wiesz...Wciąż się zastanawiam...-Zaczęła mówić przeglądając katalog z podręcznikami.
-Nad czym się zastanawiasz?-Podjął temat Alec.
-Dlaczego tu pracujesz? Przecież chyba opłacała ci się dilerka?
-Ciszej!-Nakazał jej,odruchowo napinając mięśnie na słowo "dilerka".
-Dobra,dobra.Oni i tak się niczym nie przejmują.Chodzi tylko o zdanie egzaminu-wskazała na uczniów przebywających w czytelni-nie musisz się martwić,że coś podsłuchają.Ale to naprawdę jest zastanawiające.Powiesz mi dlaczego?
-Powiem,powiem.
-To mów! Mów natychmiast!-Uśmiechnęła się do niego łobuzersko-bo przedziurawię cię kulami!
-Nadal masz?
-Mam.Przydał mi się.I to cholernie.Kiedyś ci o tym opowiem,ale nie teraz.Teraz ty mi opowiedz.Dlaczego już nie sprzedajesz i znalazłeś porządną robotę?
-Dzięki tobie.
-A co ja takiego niby zrobiłam?! Właśnie.Nic.Nic nie zrobiłam.Nic co zasługiwałoby na wdzięczność i podziw.
-Zrobiłaś wiele-zapewnił ją.
-A skąd ty to wiesz? Ledwo mnie znasz! Przecież ty tylko załatwiasz mi prochy.
-ZAŁATWIAŁEM-przypomniał jej-teraz już tego NIE robię.
-Ale i tak nie możesz mnie tak dobrze znać.No chyba,że oceniasz osobę po tym jakie bierze proszki.
-To wcale nie tak.Ja po prostu to widzę-zaprzeczył.
-Gdzie niby to widzisz?-Dopytywała,chociaż już spodziewała się jaka będzie odpowiedź.
-W twoich oczach.
-Tak.Lodowatych.Zimnych.Kurwa.Jak.Lód.-Wycedziła z ostrym i wyrazistym błyskiem w oczach i chłodem w głosie.Zeszła szybko z biurka i wyszła z biblioteki.
Alec tylko wzruszył ramionami i wrócił do przerwanej pracy.
***
~16.6,środa,po lekcjach,dziedziniec.liceum Seul High School~
Ver stała pod szkołą i czekała na Alec'a.Reszta już dawno poszła więc została sama.Chciała go przeprosić.Nie wiedziała co ją ugryzło,nie powinna się tak zachowywać.
W końcu wyszedł,gdy tylko go zobaczyła podeszła do niego.
-Alec-stanęła przed nim.
-Spadaj-chciał ją wyminąć,ale ona zagrodziła mu drogę-no dobra-westchnął ciężko.-Czego chcesz?
-Chciałam cię przeprosić.Nie powinnam się tak denerwować.Przepraszam-popatrzyła mu w oczy ze skruchą.
-No i teraz to są piękne oczka! No dobrze wybaczam ci.Nie potrafię się długo gniewać.Coś jeszcze?
-Tak.Pójdziesz ze mną na nabory?
-Jakie nabory?
-Do miejskiego klubu koszykówki.
-Jasne.Chodźmy-objął ją ramieniem i razem ruszyli w drogę.
***
~16.6,środa,15:28,Seul,miejski klub koszykówki~
Ver podeszła do recepcji w celu zdobycia potrzebnych jej informacji.
-Dzień dobry.Gdzie są nabory do drużyny kobiet,rocznik '95?
-Schodami w górę i później w lewo.Tam już czekają inne kandydatki.A pana zapraszam na widownię-rzuciła okiem na Alec'a.
-Dobrze dziękujemy.Spadaj na widownię-rozkazała mu stanowczo,a sama poszła we wskazanym kierunku.
W szatni przebrała się w swój strój do biegania,który stał się też ostatnio jej strojem na WF.O odpowiedniej godzinie Ver i około dwadzieścia innych kandydatek weszły na halę sportową i ustawiły się w równym rzędzie.Z tego co Ver zdołała zaobserwować była jedną z najniższych i drobniejszych dziewczyn.Większość była wysoka i mierzyła na pewno około dwa metry,a może nawet i więcej (jak można być tak wyrośniętym!),przy nich czuła się jak jakiś słaby,chuderlawy knyp.Na trybunach zobaczyła Alec'a i kilku innych widzów,którzy albo wspierali swoje dziewczyny,albo byli przypadkowi i po prostu nie mieli co robić.
Na początek miały kilka razy przekozłować piłką w obie strony wzdłuż sali.Potem slalomem,indywidualne rzuty do kosza,podania w parach,oraz atak i obrona również dwójkami.Temu wszystkiemu przyglądał się,być może,nowy trener niektórych z nich.Na końcu zagrały między sobą krótki mecz,dzięki czemu każda mogła pokazać swoje zdolności.
Po zakończonej "prezentacji" przyszedł czas na werdykt.Do drużyny została wybrana Ver wraz z ośmioma innymi kandydatkami.Gdy wracały do sali,dziewczyna pokazała przyjacielowi uniesiony kciuk w górę,a on odpowiedział jej tym samym gestem.Po przebraniu się musiały podać swoje dane kontaktowe,by w razie potrzeby,był z nimi jakiś kontakt.Ver nie "zaprzyjaźniła" się z żadną z nich.Od razu po tym wróciła do recepcji,gdzie czekał na nią już Alec.
-Dostałaś się?-Zapytał chcąc się upewnić.
-No jasne,że tak! A co? Nie wierzyłeś we mnie?
-Nie miałem nawet najmniejszych wątpliwości.
-No ja myślę-szturchnęła go łokciem w bok.
-Aua!
-Już nie panikuj.Muszę teraz iść do szpitala.
-Do szpitala? Czyżby chora ze szczęścia?
-Nie.No może trochę-spoważniała-mój przyjaciel tam jest i muszę go odwiedzić.
-To jeden z tych,z którym występowałaś na scenie?
-Tak.Andre,ten rudy.
-A,spoko.No to idź.Nie będę cię zatrzymywał.
-Nie pójdziesz ze mną?
-Nie? Przecież ja go w ogóle nie znam.To by było bezsensowne.
-Jak wolisz.No to pa.
-Pa!
***
~16.6,środa,17:25,sala 58,szpital miejski w Seulu~
Weszła do sali i tym co rzuciło jej się w oczy było to,że na dwóch krzesełkach obok łóżka Andre nie siedzą jego przyjaciele,ale jakaś kobieta,która wcale nie wyglądała na lekarkę i dziewczynka,patrząc od tylu miała może trzynaście-czternaście lat.
-Dzień dobry-przywitała się i podeszła ostrożnie.
-Cześć Ver!-Twarz chłopaka od razu rozjaśniła się na jej widok.-Poznaj proszę moją ciocię i siostrzyczkę Tatianę.To jest Ver,moja najlepsza przyjaciółka.
-Nie siostrzyczka,tylko siostra-naburmuszyła się dziewczyna.Okazało się,że potrafi płynnie mówić po koreańsku,więc pewnie jej opiekunka również.
-Cześć-przywitała się z nią Ver-dzień dobry-skinęły sobie z kobietą nawzajem głowami.
Teraz mogła im się bliżej przyjrzeć.Tatiana miała długie,rude włosy zaplecione w dwa warkocze po obu stronach głowy,duże,zielone o łagodnym spojrzeniu oczy,a ubrana była zwyczajnie.W białą koszulkę i jeansy.Miała tak jak przewidywała Ver,około czternastu lat.
Za to ciotka...To dopiero była kobieta...Wysoka,z ostrymi rysami twarzy,długim,zadartym nosem i czarnymi włosami zawiązanymi w koczek.Na sobie miała obcisłą srebrną sukienkę trochę powyżej kolan i czarne szpilki.W uszach duże kolczyki w kształcie kółek,a usta podkreśliła czerwoną szminką.Nie wyglądała na miłą babkę.Raczej na silną i nieznoszącą sprzeciwu.
-To jak? Dostałaś się do drużyny?-Przerwał jej rozmyślania Andre.
-Tak-pokiwała twierdząco głową-jestem w pierwszym składzie.
-Bardzo się cieszę.
-Andre,kochanie.My jesteśmy z Tatianą głodne po podróży i twoja dziewczyna pewnie też.Może pójdziemy coś zjeść do bufetu? A ty zostaniesz na parę minutek sam,co?
-Pewnie...Zaraz..."dziewczyna"? Ver nie jest moją dziewczyną!-Zaprotestował rudzielec.
-No właśnie!-Dołączyła się Ver-jesteśmy tylko przyjaciółmi!
-Ja tam wiem swoje.
***
~16.6,środa,17:45,bufet,szpital miejski w Seulu~
We trzy siedziały w szpitalnym bufecie i jadły.Ciocia Andre w swojej wspaniałomyślności postawiła Ver obiad.Po krótkiej niezobowiązującej rozmowie kobieta przeszła do sedna.
-Wiesz moje dziecko,my tutaj przyleciałyśmy aż z Moskwy.Moja stara znajoma może przenocować tylko mnie.No,a w domu Andre nie możemy przebywać z oczywistych powodów.Więc pomyślałam sobie,że skoro jesteś tak bliską przyjaciółką Andre,to może pomogłabyś jego rodzinie i przenocowałabyś Tatianę na kilka nocy? Ona ma swoje rzeczy w walizce,a że ty chodzisz do szkoły,to ona na dzień byłaby normalnie ze mną w szpitalu.
-Zaskoczyła mnie pani,ale...Chyba nie byłoby żadnego problemu.Chciałabyś tego?-Zwróciła się do dziewczyny,a ta pokiwała ochoczo głową-no to...Dobrze.Wezmę ją ze sobą.Mieszkam tylko z rodzicami i bratem,więc nie powinno być problemu.Umiesz koreański...Wszystko będzie dobrze.
-Dziękuję ci.Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła-położyła dłoń na jej dłoni i ścisnęła ją z wdzięcznością.
-Nie ma sprawy.Zawsze do usług-uśmiechnęła się do niej.Ciekawe z jakich powodów nie mogły przebywać w domu Andre...
***
~16.6,środa,20:48,dom Ver~
Ver przepuściła Tatianę w wejściu i zamknęła drzwi.
-Lepiej od razu poinformować rodziców,niż żeby potem była awantura-poinformowała młodszą-pójdziemy teraz do pokoju moich rodziców.
-Jasne.
Poszły po schodach w górę.Ver podeszła do drzwi i zapukała.Okazało się,że były uchylone więc weszła do środka,a Tatiana zaczekała na korytarzu.
Zastały rodziców w momencie,gdy mama siedziała przy biurku wgapiając się w komputer,a tata pochylał się nad nią i coś jej wyjaśniał.
-Mamo,tato-zaczęła Ver,a obojo zwrócili głowy w jej stronę,gdy zyskała już ich uwagę kontynuowała spokojnym,zrównoważonym głosem.-Jak wiecie Andre jest w szpitalu.Dzisiaj przyjechały do niego jego ciocia i siostra.U znajomej cioci jest tylko jedno miejsce,więc Tatiana nie miała gdzie się podziać,dlatego postanowiłam przenocować ją u mnie w pokoju.Pasuje wam?
-Tak,tylko musisz się nią zająć.
-Spoko,dzięki.Dobranoc.
-Dobranoc.
~pokój Ver~
-No dobrze.Będziesz spać na rozkładanym łóżku,ok?
-Ok.
-Dobra ty się wypakuj,a ja po nie pójdę.
Po około dziesięciu minutach Ver wróciła z rozkładanym łóżkiem i pościelą pod pachą.Rozłożyła je obok swojego,rozłożyła na nim prześcieradło,powlekła pościel w poszewkę i ułożyła poduszkę.
Gdy zakończyły przygotowania,Tatiana poszła do łazienki i umyła się,a po niej Ver.Potem trochę jeszcze ze sobą rozmawiały,aż w końcu zmęczona podróżą i całym dniem Tatiana zasnęła.Ver jeszcze długo rozmyślała jeszcze nad różnymi sprawami i w końcu sama zamknęła oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top