Rozdział 29
~15.6,wtorek,7:21,sala 58,szpital miejski w Seulu~
-Cze...
-Nie!-Wszedł jej w słowo Andre-niet! Natychmiast stąd wyjdź!
-Co? Co ja takiego zrobiłam? A może...Co TY zrobiłeś? Masturbujesz się tam,czy co?
-Co?! Ludzie,o czym ty myślisz...-Walnął się otwartą dłonią w czoło.
-Ja? Myślę,wnioskuję,przewiduję stawiam tezy...
-No,ale żeby TAKIE tezy?!
-Bardziej by mnie zamurowało,gdybyś się uczył-włożyła pięść do ust,usilnie próbując się nie śmiać.
-To wcale nie jest śmieszne!
-Przecież...-Ledwo złapała oddech-przecież ja się wcale nie śmieję!-Chwilę później roześmiała się na cały głos.
-Dlaczego ja się z tobą przyjaźnię...-Udał załamanie,ale zaraz spoważniał-nie możesz tu wejść.
-Ale ja już to zrobiłam-odpowiedziała mu szybko.
-No to stąd wyjdź.
-Bo?
-Musisz iść do szkoły.
-Ale...
-Nie-przerwał jej-idziesz do szkoły.A no i jutro masz nabory.Na nie też oczywiście pójdziesz.
-Ale...
-Wytrzymam,naprawdę. W razie co to lekarz trochę ze mną posiedzi.Spokojnie nie dostanie depresji.
-No ja myślę.Nie mam wyjścia co?
-To prawda,nie masz.
-Echh...No dobra.Lekarz mówił,żeby cię nie denerwować.
-Idź już.
-No idę,idę-złapała za klamkę,ale jeszcze nie otworzyła-ostatnie słowa?
-Masz wygrać.
-Oczywiście-wyszczerzyła się i żartobliwie mu zasalutowała.
-Wygraj!
Wyszła,a Andre został sam.
***
~15.6,wtorek,12:56,matematyka,Seul High School~
Czas płynął wolno.Bardzo wolno.Jednak pocieszyć się można było tym,że to była już czwarta lekcja i pozostały jeszcze tylko dwie.Musiała przyznać,że kompletnie zapomniała o tych naborach koszykarskich do miejskiego klubu.Nie ćwiczyła do nich ani trochę, ale czuła,że da sobie radę.Wyjęła dyskretnie telefon,chciała napisać do Andre.
Ver:I co? Jak się czujesz?
Andre:Dobrze.Ale...Czyżby teraz nie trwała matma?
Ver:Owszem,lekcja trwa w najlepsze.
Andre:Pan Sung cię nie widzi?
Ver:Widzi,ale chyba ma mnie gdzieś.
Ver:Co oczywiście bardzo mnie cieszy.
Andre:Słuchaj nauczyciela.W piątek nasz przecież egzamin.
Ver:Dam radę.
Ver:Zawsze dam radę.
***
~15.6,wtorek,15:46,sala 58,szpital miejski w Seulu~
-Jak ja się za tobą stęskniłam Rudowłosy Pacanie-Ver uścisnęła,a właściwie wykonała parodię uścisku z Andre.
-Och a ja bez ciebie żyć nie mogłem.
-To co teraz robisz?
-Właśnie zmartwychwstałem-uśmiechnął się krzywo i poklepał jej standardowe miejsce u brzegu łóżku-siadaj.
Usiadła,a plecak położyła na podłodze.
-I jak tam w szkole?
-Cudownie! Pan Sung przesyła ci pozdrowienia,a jeszcze dzisiaj wpadnie do ciebie Namjoon i może Koński Ryj.A u ciebie? Lepiej?
-No z rękami coraz lepiej,ale rany na szyi nie chcą się goić.
-Lekarz nie wie dlaczego?
-Próbuje się tego dowiedzieć.
-Spoko.A tak w ogóle to mam coś dla ciebie.
-Co takiego?-Zapytał zaciekawiony i podekscytowany wizją jakiejś niespodzianki.
-Nic wielkiego-postawiła sobie swój plecak na kolanach-tylko parę zeszytów i książek.
-Co? Nieeee...No ty gównie!
-Nie narzekaj.Razem z tobą rozwiążę pracę domową.
-Po coo?-Nadal marudził.
-Przecież kazałeś mi iść do szkoły-wyjaśniała spokojnym głosem-a jak wiadomo w szkole są lekcje,a z lekcji jest praca domowa.Rozumiesz?-Zapytała go przymilnie.
-Rozumiem.-Naburmuszony założył ramiona na piersi i odwrócił głowę w drugą stronę,a gdyby mógł odwróciłby się do niej plecami,ale nie mógł obciążać ręki.
-No i co się od razu obrażasz? Każdy wybór,każda decyzja,każde zdanie i każde słowo ma swoje konsekwencje.Trzeba się do tego przyzwyczaić.No to co? Najpierw matma?
-Wal się.
-No jużżż...Nie fochaj się-pogłaskała go uspokajająco po włosach-damy radę.Przecież to tylko matma.
-No dobra.
Przez półtorej godziny rozwiązywali prace domowe i uczyli się na egzaminy,chociaż miała je pisać tylko Ver.
-Wiesz,ja muszę się zbierać,ale zaraz przyjdzie Namjoon.A przynajmniej mi tak napisał-spojrzała jeszcze raz na ekran telefonu-tak,dokładnie za kwadrans.Więc,pa pa.
-No to pa.
-Jutro też przyjdę-uśmiechnęła się do niego na pożegnanie.
-Nie mam co do tego wątpliwości.Masz wygrać!-Uniósł bojowo pięść w górę.
-Dobrze,dobrze-roześmiała się-wygram,wygram.Jutro.
***
~15.6,wtorek,17:58,pod domem Sue~
-Cześć Sue-Ver stała na przeciwko Sue pod jej domem.
-Hej.Co u Andre?
-Żyje.Dlaczego go nie odwiedziłaś?
-Nie miałam czasu.
-Serio? Ja jakoś miałam.
-Dla ciebie to on jest najważniejszy,prawda?
-No,jest ważny...
-Kochasz go?-Zapytała ją prosto z mostu,nie chcąc obwijać w bawełnę.
-Co? Nie! Nawet mnie o to nie posądzaj!
-O co? O miłość? Miłość jest całkiem normalna.Nie trzeba wstydzić się miłości.
-Nie wstydzę się miłości,bo jej nie czuję.On jest po prostu moim przyjacielem i najzwyczajniej na świecie się o niego martwię.
-A ja martwię się o ciebie.
-O mnie nie się nie martw.
-Taaaa,jasneee "poradzisz sobie".
-Dokładnie-odpowiedziała stanowczo.
-Nadal się o ciebie martwię.
-No to przestań!-Wykrzyknęła,sama lekko przestraszona swoim zachowaniem-przepraszam-powiedziała już spokojniej-biegniemy?
-Tak bez rozgrzewki?
Przeprowadziły rozgrzewkę i zaczęły biec.
Podczas biegu Ver zastanawiała się nad ranami na szyi Andre.Wiedziała,że były one od kolców na mackach Potwora.Nie wiedziała,dlaczego nie zaczęła się z nich wylewać czarna ciecz,no ewentualnie krew.Jeśli miała później...
-Ver?
To musiała...
-Ver?
Powiadomić o tym...
-Ver?
Kogo?
-Ver!
-Oczywiście,że lekarza.
-Ver! Słyszysz mnie?!
-Co?-Obejrzała się na Sue-wołałaś mnie?
-Tak.Darłam się na ciebie! O czym myślałaś?
-Nie ważne.To czego chciałaś?-Potrząsnęła głową,by odsunąć od siebie natrętne myśli dotyczące reakcji lekarza.
-Co byś chciała na urodziny?
-Na urodziny?-Zapytała ją kompletnie zdezorientowana-jakie urodziny? Czyje urodziny?
-No jak to czyje? TWOJE!
-A tak,zapomniałam.
-Zapomniałaś o swoich własnych urodzinach?!
-No...Powiedzmy,że wyleciały mi z pamięci.
-Ech...Zdarza się.No to co byś chciała?
-Żeby Andre wyzdrowiał.Tego bym chciała.
-A może coś bardziej materialnego?
-Nie wiem.Nie wiem co bym chciała.Serio.
-Nie wiesz co byś chciała dostać?
-Nie mam pojęcia.
***
~15.6,wtorek,20:12,dom Ver,pokój Ver~
Po odprowadzeniu Sue na przystanek,Ver wróciła do swojego domu i odgrzała sobie znalezioną w lodówce pizzę peperoni i poszła z nią na górę.Tam ułożyła się wygodnie na łóżku,włączyła laptopa i postawiła go sobie na kolanach.Przez dobre trzy godziny jadła,piła i oglądała seriale.
Nadal nie będąc zmęczoną postanowiła uprać swoją kurtkę.Wyjęła ją spod łóżka i poszła z nią do łazienki.Tam bardzo dokładnie i starannie ręcznie wytarła plamę krwi znajdującą się na ramieniu.Następnie wysuszyła ją szybko za pomocą suszarki.
Potem sama się umyła,zmieniła opatrunek i przebrała w piżamę.Talerz po pizzy i kubek odłożyła na biurko.Wzięła tabletkę (a właściwie to dwie) i spostrzegła,że w opakowaniu zostały jej tylko trzy.Nie miała pojęcia,lub po prostu nie zarejestrowała kiedy je brała,nie wiedziała,że to tak szybko minęło.Nie miała kontroli.
Położyła się na łóżku i starając się o niczym nie myśleć zamknęła oczy i próbowała zasnąć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top