Rozdział 19
~5.6,sobota,6:10,dom Ver,pokój Ver~
Ver obudziła się i wstała z łóżka.Zawlokła się do łazienki biorąc ze sobą swoje sportowe ciuchy.Przemyła twarz wodą,ale nie popatrzyła w lustro.Nie lubiła patrzeć na swoje dobicie.Nienawidziła swoich oczu i cery.Wolała teraz o tym nie myśleć.Wytarła twarz ręcznikiem i rozczesała włosy,by po tym związać je w wysokiego kucyka.Założyła neonowo-zielony sportowy stanik a na niego luźny czarny podkoszulek,tego samego koloru krótkie spodenki do połowy ud.Też założyła nerkę.Można było uznać,że była nowa.Kupiła ją kilka lat temu w jakimś sklepie sportowym.Wsadziła do niej klucze,słuchawki,telefon i drobne na autobus.Do Sue zamierzała pojechać tym razem autobusem,piechotą zajęłoby to jej dużo czasu i bała się,że nie zdąży.Po wykonaniu wszystkich innych czynności życiowych,wyszła z łazienki i zeszła na dół do kuchni.Zrobiła sobie rytualną kawę i zjadła kawałek ciasta truskawkowego,kupionego wczoraj przez mamę.Miała świadomość,że to niezbyt dobre śniadanie,ale ważnym było,że ma dużo kilokalorii,przez co też dostarczyła sobie więcej energii,która przyda jej się do biegu.Przed wyjściem założyła jeszcze czarną,zapinaną bluzę.
Równo o szóstej dwadzieścia wyszła z domu i zamknęła za sobą drzwi i furtkę na klucz.Ruszyła na przystanek.Tak jak przewidywała poranek był chłodny,więc cieszyła się,że wzięła bluzę.Podłączyła słuchawki do telefonu,wybrała jedną z dwóch posiadanych przez nią piosenek Taco,włożyła go do kieszeni,a słuchawki wcisnęła w uszy.Na głowę narzuciła kaptur i czekała.Autobus przyjechał punktualnie na szóstą trzydzieści.Wsiadła wraz z kilkoma innymi osobami stojącymi na przystanku.
-Ulgowy poproszę-powiedziała zachrypniętym głosem i podała kierowcy odpowiednią kwotę.
Mężczyzna nawet nie musiał sprawdzać jej wieku,wystarczyło,że zobaczył jej pierścionek.Znał ją już dobrze,korzystała z tego autobusu już trzy lata,a on trzy lata nim kierował.Bez słowa podał jej bilet,widocznie dzisiaj żadne z nich nie miało ochoty na rozmowę.
Usiadła blisko wyjścia i oparła czoło o szybę.Ruszyli,jechali krótko.Chwilę przed jej docelowym przystankiem wyjęła słuchawki,wyłączyła muzykę i obie rzeczy schowała do nerki.Gdy autobus się zatrzymał skinęła kierowcy na pożegnanie głową i wyszła.Szybkim krokiem udała się pod dom Sue.
***
~4.6,sobota,6:44,dom Sue~
Sue zobaczyła przez okno postać w czarnej bluzie z kapturem i w krótkich spodenkach.Od razu ją rozpoznała-to była Ver.Wyglądała niezwykle tajemniczo.Poszła otworzyć jej drzwi.
-Cześć,będziesz tak biegła w tej bluzie?-Zapytała ze śmiechem.
-A czemu by nie?A ty się jeszcze nie przebrałaś?!
-No nie.A ty nadal nie odpowiedziałaś mi na moje cześć.
-Cześć.Zadowolona?Idź się przebrać.
-Jasne.Wejdź do środka-zaprowadziła ją do kuchni-chcesz czegoś?
Ver usiadła przy stole-masz jakiś sok?
-Mam,masz-rzuciła jej całą butelkę soku jabłko-wiśnia.Podała jej też szklankę.
-Dzięki,złapała przedmiot i postawiła na blacie.Wlała sobie napój napełniając tym samym trzy czwarte naczynia.
-Ja lecę się przebrać.
-Dobra,tylko szybko-patrzyła za przyjaciółką wchodzącą na schody-tempo! Tempo!-Pospieszyła ją-cholera jasna...Co mnie naszło-mruknęła do siebie i za jednym razem wypiła całą zawartość szklanki.Popatrzyła na zegarek,szósta pięćdziesiąt.O tej godzinie jeszcze spokojnie leżałaby w swoim łóżku,odpoczywając po całym tygodniu.Ale nie! Palnęła głupotę o bieganiu z Sue,a teraz nie mogła się już wycofać,to byłoby idiotyczne.Zresztą,może takie treningi jej się przydadzą?W końcu chce się dostać do klubu koszykarskiego,musiała o tym pamiętać.Jednak nie czuła zbytniej potrzeby by trenować.Może na najbliższym WF-ie poprosi trenera,by zagrali w kosza.Nagle poczuła na kolanach ciężar.Odruchowo chciała się go pozbyć,ale w ostatniej chwili się powstrzymała.To był kot,wyglądało na to,że to Noun-pupilek Sue.Łasił się do niej wiec Ver zaczęła drapać go za uszkiem,przez co mruczał z przyjemnością,wciskając swoją główkę jeszcze bardziej pod jej rękę.Po kilku minutach głaskania kota,zeszła jego właścicielka.Była ubrana w ten sam strój,jedyną zmianą było to,że nie miała tego opakowania na telefon i opaski.
-O! Widzę,że poznałaś już Noun'a!
-Tak,a ja widzę,że już się przebrałaś-odparła suchym tonem,chwyciła kota,postawiła go łagodnie na podłogę i wstała,a Noun zaczął ocierać się o jej nogi.
-Chyba cię polubił-zaśmiała się Sue,wzięła ze stołu pustą szklankę i włożyła ją do zmywarki-chodźmy już.
Wyszły na zewnątrz i zaczęły się rozciągać.
-Nie masz żadnych sportowych butów?-Zapytała zdziwiona.
-A to nie są sportowe buty?
-No właśnie nie bardzo-odpowiedziała jej Sue z powątpiewaniem patrząc na zabrudzone trampki przyjaciółki,które chyba kiedyś,w latach swojej świetności, były białe.
-Daj spokój-machnęła ręką na odczepne-idziemy już?-Zapytała jednocześnie zdejmując bluzę i zawiązując ją sobie wokół bioder.
-Tak,chodź.
Wyszły na dwór i zaczęły biec.Biegły w miarę równym tempem,ale musiały jeszcze nad nim popracować.
-Dlaczego biegasz?-Różowo-włosa zapytała swoją towarzyszkę.
-Po prostu chcę utrzymać formę,poprawić kondycję,a poza tym to pomaga mi zasnąć.Przynajmniej wieczorami.Po takim biegu jestem bardziej zmęczona,szybciej zasypiam i mam lepszy sen,a następnego dnia jestem bardziej wypoczęta.Same zalety!
-Okej,okej.Rozumiem-zaśmiała się.Zostało im jeszcze dwa i pół kilometra.Dadzą radę.A przynajmniej taką miała nadzieję.Smutno by było,dyby tak Sue zeszła jej tu na zawał,albo coś w tym stylu.
-Podoba ci się w paczce?-Zapytała Ver.W końcu to ona ją wprowadziła i chciała wiedzieć czy Sue się podoba.Już po jej uśmiechu mogła wywnioskować,że tak.
-Tak,cholera nawet bardzo.Jesteście dla mnie jak rodzina.Myślałam,że to ta paczka w podstawówce taka była,ale wy ich przebijacie.Z wami czuję się jak ktoś lepszy i mam poczucie,nie wiem jak to nazwać...Wspólnoty?No,że czuję się jak część was,tak jakby.
-Tak jakby,czy na pewno?
-Na pewno.
Obie się roześmiały.Przez resztę trasy rozmawiały o raczej błahych rzeczach.Jednak w pewnym momencie skupiły swoje słowa na występie.Nie miały odwagi by właściwie nazywać to koncertem.To po prostu ciągle nie mieściło im się w głowach.Jednak faktem było to,że zbliżały się do tego dnia nie ubłagalnie.
Półtora kilometra...
-Kiedy poznałaś Imagine Dragons?-Palnęła Ver.
-Nooo,w sumie to do ciebie,niedawno.Jak u ciebie byłam-odpowiedziała szczerze Sue,chociaż na początku chyba chciała coś kręcić.
-Spoko-wzruszyła ramionami i kontynuowała bieg w ciszy.
Kilometr...
-Ver...
-Tak?
-Byłaś gdzieś w czwartek z Taehyung'iem?
-Z Herbatką? No tak byłam z nim na festiwalu mangi i animca.Taki fajny.
-Spoko.Jutro jest próba?
-Nie,dzisiaj jest.Ale ja nie idę,mam inne zajęcia.
-Jakie?
-E tam-machnęła bagatelizująco ręką-śpiewanie na ulicy z dwójką latynosów.
-Ok.
Pół kilometra...
-Sue?
-Co?
-Przyjdziesz kiedyś do mnie? Lilka uważa,że potrzebuję "kobiecego przewodnika".
-I że to niby ja mam nim być?
-No,pierwsza przyszłaś mi na myśl.
Zastanawiała się.
Dwadzieścia metrów...
-Ok.-Zgodziła się.-Jutro na dwunastą?
-Jutro na dwunastą.
Na zakończenie trasy wykonały jeszcze rogrzewkę i rozeszły się.Ver poszła do domu, a Sue na przystanek,by stamtąd pojechać autobusem do domu.
***
~4.6,sobota,8:00,dom Ver~
Ver weszła do pokoju.Zdjęła nerkę,wzięła ciuchy na zmianę i poszła do łazienki.Wzięła prysznic i przy okazji umyła włosy.Po zakończonym myciu wyszła z kabiny,stanęła na gumowym dywaniku i zaczęła się wycierać.Gdy była już sucha ubrała się i zostawiła włosy do wyschnięcia.Nie chciało jej się ich suszyć,a poza tym naturalne wysuszanie było lepsze i zdrowsze niż suszarką.Strój do biegania,wraz z opróżnioną nerka zwinęła w kłębek i niedbale wrzuciła na najwyższą półkę w szafie.Usłyszała jak burczy w brzuchu.Wetchnęła głośno,włożyła telefon do kieszeni i zeszła na dół do kuchni.Podłga wyłożona kafelkami nie była najlepszym podłożem dla bosych stóp,no ale trudno.Zajrzała do chlebaka.Znalazła w nim dwie bułki i pół bochenka chleba.Wzięła sobie jedną z bułek i przekroiła przez środek na dwie połowy.Potem zajrzała do lodówki.Było tam mleko,masło,kilka plasterków sera i szynki,paczka parówek,połowa ogórka,dwa jajka,ciasto truskawkowe z supermarketu w plastikowy pudełku i ketchup. Wyjęła masło,szynkę i ser.Posmarowała obie połówki masłem i ułożyła na każdej po jednym plasterku szynki i sera.Po chwili namysłu wyjęła jeszcze ogórka i pokroiła go tym samym nożem w krążki,a następnie rozłożyła po trzy na każdą.Potem schowała to co wyjęła do lodówki i zaczęła jeść.Po zjedzonym drugim śniadaniu postanowiła zadzwonić do Augustiny,w końcu zawsze coś mogło się zmienić.Wybrała jej numer i zadzwoniła.
Po trzech sygnałach odebrała.
-Cześć Ver!-Dobiegł ją radosny głos ze słuchawki.
-Cześć.Co tam u was?
-Nic ciekawego.Jesteśmy teraz w Hiszpanii u rodziców i jutro wracamy.A właśnie,dzisiaj nie ma występu.Może jutro.A jak tam u ciebie.
-Jest ok,przecież żyję.
-W życiu nie chodzi tylko o to by spełniać wszystkie kryteria osoby żyjącej-powiedziała,a jej głos brzmiał,jakby się martwiła.
-Informacja dotarła.
-Ale nie została poprawnie odczytana.Czasem nawet trup wydaje się bardziej żywy niż ty.
-Tsa,to tyle?-Nie lubiła tej pokrętnej moralizacji Augusiny.
-Tak,to tyle.
-Pozdrów ode mnie Rodrig'a.
-Ok,pa.
-Pa.-Rozłączyła się.Czyli dzisiaj nie było występu,a co za tym idzie miała wolne popołudnie. Co prawda o szesnastej była próba, ale nie wiedziała,czy na nią pójdzie.Zachciało jej się pić.Przytargała sobie taboret z przedpokoju,postawiła go sobie pod lodówką i weszła na niego.Sięgnęła po butelkę coli na dachu lodówki i zdjęła ją.Następnie zeszła z taboreta iodstawiła go na miejsce.W pokoju z niemałą satysfakcją otworzyła butelkę i pociągnęła zdrowy łyk napoju.Postanowiła zrobić porządki w szafie, ale był pewien problem-nie miała miejsca i to był główny powód bałaganu.Ciuchy właściwie wysypywały się z szafy.Musiała coś z tym zrobić.Udała się do gabinetu ojca.
-Taaatoo,tato jesteś?-Weszła ostrożnie do pomieszczenia.
-Jestem! Tutaj!-Dopiero po chwili go namierzyła,grzebał w jednej z szaf przy oknie,a stosy teczek i arkuszy stały wokół na kształt chwiejnych wieżyczek.
-Może ci pomogę?-Zaproponowała podchodziąc bliżej.
-Tak,proszę.
-Ok-szybko poskładała papiery i włożyła je na swoje miejsce w szafie.W międzyczasie pan Stark znalazł potrzebne mu dokumenty i był bardziej skory do rozmowy.
-Chciałaś czegoś Ver?
-Właściwie to tak.Wiem,że masz tutaj taki kufer i że go nie używasz,a mnie by się bardzo przydał.Dasz mi go?
-Oczywiście! Tutaj tylko zawadzał.
-Dzięki-uśmiechnęła się do niego i chwyciła za kufer.
-Dasz radę?-Zapytał zaniepokojony ojciec.
-Jasne,to żaden problem-ostatnie dwa słowa powiedziała z wyraźnym wysiłkiem,ale w końcu uniosła mebel i chyba cudem przeniosła go do swojego pokoju.Postawiła go w nogach łóżka i otwarła wieko.Zaglądając do wnętrza uznała,że przydałony się go wyczyścić.Poszła do łazienki i otworzyła szafkę pod umywalką,która przeznaczona była do przechowywania środków czystości.Znalazła napoczętą już paczkę wilgotnych chusteczek do wycierania mebli.Wyjęła cztery i wróciła do pokoju.
Jedną chustką przetarła wieko, dwie zużyła na środek,a czwarta poszła na boki,przód i tył.Po tym wyrzuciła zużyte chustki do kosza pod biórkiem.Zaczęła przeglądać szafę.Uznała,że do kufra włoży koszulki i spodnie,wszystko oczywiście kolorystycznie. Czarne z czarnymi,białe z białymi,niebieskie z niebieskimi i tak dalej.Na tyle na ile mogła oczywiście,bo jak niektórr były kolrowe,to pojawiał się peoblem.Jednak można go było bardzo łatwo rozwiąć.Trzba było przyjżeć się dokładnie ubraniu,stwierdzić,którego koloru jest najwięcej i do kipkk z tym właśnie kolorem dołączyć.Potem w kufrze i tak było sporo miejsca,dlatego na wierzch ułożyła koce i poszewki.Z ręcznikami była natomiast oddzielna sprawa,ponieważ suche,nieużywane ręczniki trzymali w szafce w przedpokoju. Wystarczyło tylko zejść na dół,wejść do wspomnianego wyżej pomieszczenia,podejść do szafki,otworzyć ją,schylić się,wybrać najbardziej pasujący ręcznik, zamknąć drzwiczki, wyprostować się i wrócić z powrotem na górę (czy gdzie tam się chciało).Łatwe,nie? A facetom potrafiło sprawić taki problem...Tata na przykład miał przez dwa miesiące ten sam ręcznik i w ogóle do nie zmieniał.Dopiero,gdy materiał stał się prawie szary od bródu,zdał sobie sprawę,że coś jest nie tak.
Jednak wracając do porządków,na wieszakach zawisły sukienki,spódnice,koszule i kurtki zimowe,razem z szalikami i strem na występy z Rodzeństwem.Na górnej półce oprócz stroju do biegania i nerki były jeszcze czapki-i zimowe i te z daszkiem,rękawiczki,paski do spodni i dwie pary puchatych nauszników.W znajdujących się pod półką szadkach znajdowały się trzy szuflady. w pierwszej buły skarpetki,rajstopy i pończoch,a w dwóch następnych bielizna.Na dolnej półce poukładane zostały pudełka z butami.Każde z nich było podpisane,by można było się łatwo odnaleźć.W jednym z nich były jej czarne convers'y,w innym sandały,a w jeszcze innym buty na zimę.To było na tyle.Ver przyjrzała Sue poczynionym zmianom.Wyglądało to zadowalająco.Chciała,by porządek utrzymał się jak najdłużej,ale w głębi duszy wiedziała,że tak nie będzie.Popatrzyła na zegar ścienny,odczytała godzinę i westchnęła głośno, była dopiero dwunasta trzydzieści.
Usiadła na łóżku,wzięła laptopa na kolana i zaczęła słuchać utworów Taco z tłumaczeniem.
O siedwmnastej zeszła na dół i zagrzała sobie parówki.Przez resztę wieczoru oglądała bajki Disneya.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top