4. Dwie minuty
Sam Larry był zaskoczony tym, że pozwolił chłopakowi tak szybko zwracać się do niego po imieniu. Wszyscy w jego otoczeniu zwracali się do niego "Wasza Wysokość". Czemu więc kazał Salowi mówić do siebie "Larry"?
Cóż, sam tego nie wiedział. Najwidoczniej Sal był wcale nie mniej zaskoczony.
- Och, nie ma mowy, Wasza Wysokość - dygnął z gracją przed księciem, czym bardzo u niego zaplusował. - Nie jestem godzien w ten sposób się do Ciebie zwracać.
Larry uśmiechnął się do chłopaka, po czym ponownie podał mu swoje ramię, które Sal przyjął, jednak już odrobinę pewniej. Mimo to dalej dziwnie się czuł z tym, że książę nakrył go na "podawaniu się za kobietę". Młodemu mężczyźnie jednak ani trochę to nie przeszkadzało.
Gdy weszli na salę balową, Sal rozejrzał się dookoła. Nigdy nie widział tylu osób zebranych w jednym miejscu, odliczając wszelkie przejazdy królowej oraz księcia w okolicy jego miejsca zamieszkania. Było tu tak bogato, a jednocześnie przepięknie. Owszem, wyobrażał sobie, że wnętrze pałacu jest cudowne. Ale to, co zobaczył, przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
- Coś nie tak? - z zamyślenia wyrwał go głos Larry'ego.
- Nie, nie, Wasza Wysokość - uśmiechnął się, co książę mógł zobaczyć po jego oczach. - Po prostu jeszcze nigdy tutaj nie byłem.
- Moja matka organizowała taki bal nieraz. Jak to możliwe, że nigdy nie przyjechałeś?
Chłopak znacznie się spiął. Mógł tego nie mówić. Co ma teraz powiedzieć, żeby Larry w to uwierzył?
- Och, ja... Po prostu nie miałem okazji albo ojciec uważał, że takie imprezy nie są dla mnie... - zaśmiał się nerwowo z nadzieją, że szatyn tego nie wyłapie. Na szczęście tak się stało.
- Rozumiem - Larry stanął naprzeciw Sala. - Umiesz tańczyć?
- Dawno tego nie robiłem, ale myślę, że pamiętam, jak. Czemu? - spytał niższy z chłopaków.
Książę ułożył lewą rękę na plecach, a prawą wysunął w stronę Sala, pochylając się nieco do przodu.
- Mógłbym prosić? - zapytał, uśmiechając się.
Sally przez chwilę się zawahał, jednak po chwili przyjął dłoń księcia. Powędrowali na środek sali, a następnie przyjęli odpowiednią pozycję. Po chwili usłyszeli przyjemny dźwięk skrzypiec, grających "My life is going on". Fisher uwielbiał tę piosenkę. Z czasem zaczęły się dołączać kolejne instrumenty, a Sal i Larry wręcz płynęli po sali. Młodszy miał rację - doskonale pamiętał, jak się tańczy. Mama go nauczyła.
W międzyczasie obaj śpiewali cicho słowa piosenki. Znali je na pamięć.
Jeśli zostaję z Tobą,
Jeśli wybieram źle,
Wcale mnie to nie obchodzi.
Jeśli teraz przegrywam,
Ale wygrywam później,
Właśnie tego chcę.
Teraz potrzebujemy trochę przestrzeni,
Ponieważ coś do Ciebie czuję
I chcę się zmienić.
Samotne dorastanie
Wydaje się takie krótkie.
Nie umiem tego wyjaśnić.
Cokolwiek stanie się w przyszłości,
Uwierz w przeznaczenie.
Nie próbuj robić czegokolwiek innego,
Nawet gdy coś poczujesz.
Nic mnie nie obchodzi.
Jestem zgubiony.
Nic mnie nie obchodzi.
Straciłem czas, życie wciąż toczy się...
Przez cały utwór patrzyli sobie w oczy, ani razu nie depcząc sobie po palcach.
Z boku cały czas obserwowały ich pozostałe dziewczęta, które wręcz zazdrościły "partnerce" księcia tego, że wyglądała ona przy nim cudownie, gdy razem tańczyli. Jednak trzy kobiety przyglądały mu się jeszcze dokładniej...
- Nie uważacie, że wygląda trochę jak nasza Sally? - zapytała Karrenn, patrząc na matkę oraz siostrę i krzyżując ręce na piersiach.
- Nie bądź głupia! - Zoe zwróciła jej uwagę. - Sally miała inną sukienkę. Ta jest znacznie piękniejsza. Ciekawe, gdzie ta dziewczyna ją kupiła...
- Jeśli tak dalej pójdzie, to właśnie ona zabierze Wam księcia - Elizabeth skrzyżowała dłonie na piersiach, podkreślanych przez głęboki dekolt jej czerwonej sukni oraz dość obcisły materiał.
- Nie możemy do tego dopuścić! - Karrenn była w pełnej gotowości, by pójść zawalczyć o serce Larry'ego.
Gdyby tylko wtedy wiedziały, że książę już doskonale wiedział, kogo zechce poślubić...
Sam Johnson także od początku myślał, że jest heteroseksualny, dlatego nie przyglądał się dokładnie zgromadzonym na balu młodym mężczyznom. Jednak ten całkowicie skradł jego serce. Teraz już wiedział. To ten chłopak zostanie jego "małżonką".
Piosenka się skończyła, a Larry i Sally zastygli w ostatniej pozycji - książę przechylał młodego poddanego do tyłu, jedną dłoń mając na jego plecach, by chłopak nie upadł. W tym momencie jednak obok przeszła Zoe i niby przypadkiem popchnęła młodszego, przez co wyleciał on z ramion księcia i boleśnie uderzył plecami o podłogę. Wokół rozległ się śmiech części zgromadzonych dziewcząt. Sal, zażenowany, szybko podniósł się z ziemi i wybiegł z pomieszczenia, czując w zdrowym oku łzy wstydu. Biegł, gdzie tylko poniosły go nogi.
Nie chciał tam być.
Czuł się okropnie.
Natomiast w Larrym się zagotowało. I te dziewczyny chciały zostać jego przyszłą żoną? Śmianiem się z Sala, skreśliły wszelkie szanse.
- I z tego się śmiejecie, do cholery? - warknął, obrzucając wzrokiem zebrane młode kobiety, przez co te natychmiast zamknęły usta. - Wam nigdy nie zdarzyło się upaść czy zrobić czegoś źle? Nie widzę powodu do śmiechu w tym, że osoba w Waszym wieku przewróciła się w tańcu. Nie życzę sobie kolejnych takich sytuacji w tym pałacu, rozumiemy się?
Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i wybiegł z sali balowej. Przetrząsał dokładnie każde pomieszczenie pałacu, ale nigdzie nie mógł znaleźć swojego towarzysza. Uderzył z całych sił w zimny beton, przeklinając pod nosem.
Właśnie stracił okazję na rozmowę i bliższe poznanie tego chłopaka. Nie wybaczy tego tym dziewczynom.
- Jak tylko zostanę królem, narzucę na wszystkie te dziewczyny obowiązek wypłatę odszkodowania tak wysokiego, że się, kurwa, nie pozbierają - warknął sam do siebie.
- Czy coś się stało, Wasza Wysokość? - usłyszał głos stojącego obok Mikhaela.
Larry spojrzał na niego, a jego oczy płonęły niemal żywym ogniem jak dwa lampiony.
- Nie widziałeś może osoby w błękitnej sukni i niebieskich włosach? Szukam jej, a nie mogę jej znaleźć.
- Czyżbyś jednak znalazł sobie jakąś partnerkę? - Mikhael zaśmiał się cicho. - Myślę, że widziałem kogoś takiego niedaleko. Chyba biegła na balkon koło Twojej sypialni, Panie.
- Wiszę Ci podwyżkę, dzięki! - książę natychmiast posłał mężczyźnie uśmiech i pobiegł we wskazane miejsce.
Bingo.
Założył płaszcz, wyszedł na balkon i zobaczył, że stoi tam także Sal, obejmując się ciasno ramionami. Pociągał cicho noskiem. Płakał... Larry poszedł do niego po cichu i przytulił go od tyłu. Poczuł, że mięśnie chłopaka się spinają, jednak ani on, ani książę się nie odsunęli. Trwali w tej pozycji przez chwilę.
Dopiero wtedy Sal odwrócił się twarzą do przyszłego króla.
- Przepraszam, Wasza Wysokość - powiedział cicho, skruszony bez powodu. - Narobiłem Ci wstydu przy Twoich gościach... Nie jestem godny przebywać w Twoim otoczeniu.
- Nie, wręcz przeciwnie - Larry uśmiechnął się czule. - Otworzyłeś mi oczy. Przez to, że te dziewczyny się śmiały, wiem, że nie byłyby dla mnie odpowiednią partią. Ale wiem, kto mógłby nią być. A Ty doskonale tę osobę znasz.
- Naprawdę, Panie? - Sal spojrzał na niego zaskoczony.
Spiął się nieco, gdy Larry uniósł delikatnie jego maskę. Jednak było na tyle ciemno, że nie mógł on zobaczyć jego szram na twarzy. Następnie książę uniósł swoją maskę... I połączył ich usta w czułym, delikatnym pocałunku.
Sal spiął się na początku. Czy to możliwe? Czy to dzieje się naprawdę? Czy Jego Wysokość Larry Johnson, przyszły król Nockfell, naprawdę go całuje?
Objęli się czule ramionami, a pocałunek stał się bardziej namiętny. Jedna dłoń księcia powędrowała nieco niżej... I w tym momencie Sal usłyszał, jak jeden z gości stojących przy bramie pałacu mówi "Za dwie minuty będzie północ. Wtedy odpalimy fajerwerki".
Dwie minuty...
DWIE MINUTY?!
Sal odepchnął od siebie księcia i szepnął szybkie "Przepraszam", po czym rzucił się do biegu. Musiał zdążyć dotrzeć do domu, nim usłyszy ostatnie uderzenie dzwonu. Larry biegł uparcie za nim, nawołując go, aby zaczekał. Jednak chłopak nie słuchał. Wybiegł z pałacu i udał się do królewskich stajni, gdzie stała jego karoca. Wszedł do niej szybko i poprosił Gizmo, by jak najszybciej pojechał do domu.
Ogier zarżał głośno, po czym rzucił się do biegu. Pędził co sił w kopytach, nie przejmując się wszelkimi wybojami na drodze. Sal z całych sił trzymał się bordowych obić, patrząc jednak przez okno, czy jadą w dobrym kierunku. Jedyne, czego chciał, to znaleźć się w domu jak najszybciej, by nie musieć pokonywać całej trasy na piechotę.
A Larry? Przeklął szpetnie, gdy zobaczył, że Sal zniknął mu w oczu. Nagle jednak zauważył, że na schodach coś leży. Podszedł do tego przedmiotu i kucnął obok. Podniósł do ręki różowo-niebieskie pióro i obrócił je w palcach. Cóż... Najwidoczniej tylko taka pamiątka zostanie mu po tej błękitnowłosej piękności.
Zawiedziony i rozczarowany wrócił do pałacu, jednak przez resztę zabawy po prostu siedział w swoim tronie, oglądając dokładnie pióro, które odpadło z maski Sala. Kiedy goście odjechali, udał się smętnym krokiem do komnaty swojej matki, która akurat siedziała przed lustrem i rozczesywała swoje bujne, brązowe włosy. Widząc w odbiciu Larry'ego, uśmiechnęła się i odwróciła w jego kierunku.
- Witaj, Larry - spojrzała na syna. - Niech zgadnę, żaden z dzisiejszych gości nie przypadł Ci do gustu.
Książę usiadł na łóżku matki, zdjął maskę i odrzucił ją na bok, po czym spojrzał na królową. Westchnął cicho.
- Tak właściwie... To jest taka osoba - powiedział, czym spowodował ogromny szok u mamy.
Kobieta przerwała czesanie włosów i spojrzała na syna.
- Naprawdę? Na niebiosa, to cudownie! - usiadła obok i złapała Larry'ego za ręce. - Więc? Jak Twoja wybranka ma na imię?
- Wybranek - poprawił matkę. - Ma na imię Sal.
Lisa wyglądała na naprawdę zaskoczoną. Była pewna, że jej syn jest heteroseksualny i jeśli będzie szukać drugiej połówki, będzie to kobieta. Cóż, najwyraźniej się pomyliła. Posłała chłopakowi ciepły uśmiech.
- No dobrze. Wiesz o nim coś jeszcze? - spytała.
- No właśnie, do cholery, nie - opadł plecami na białą pościel. - Było tak dobrze... Dał się przytulić, pozwolił mi się pocałować. POCAŁOWAĆ. I nagle mnie odepchnął... I po prostu uciekł. Zostało mi po nim tylko to - pokazał matce pióro.
Lisa wzięła je do ręki i westchnęła cicho.
- To na pewno moja wina - ciągnął książę. - Gdybym się tak nie spieszył... Gdybym go nie pocałował, nie uciekłby mi i może dowiedziałbym się o nim czegoś więcej.
- Jestem przekonana, że to nie chodziło o Ciebie - pogłaskała delikatnie jego bark. - Może musiał szybko wracać. Widziałeś, w którą stronę pojechał?
- Nie. Nim dobiegłem do schodów, jego już nie było... Ale odnajdę go - znalazł w sobie determinację.
- Jak? Wszyscy mieli maski, a wiele osób także peruki. Jak chcesz go odnaleźć?
Odebrał od matki pióro i uśmiechnął się do niego.
- Mam pewien pomysł. Pewnie wiele osób zachowa maski z balu na pamiątkę. W końcu to nie było takie zwykłe wydarzenie. Jutro rano objadę wszystkie domy w Nockfell. Zobaczysz, że go znajdę. Za wszelką cenę.
***
Sal zdążył wrócić do domu na ostatnią chwilę. Gdy tylko wyszedł z karocy, znów objęło go białe, oślepiające światło, a po chwili zniknęły koń, karoca oraz piękna, błękitna suknia. Zostali tylko Gizmo, zgnite jabłko oraz Sal w rozczochranych włosach, brudnej od węgla buzi oraz umorusanych ubraniach.
Chłopak uśmiechnął się delikatnie do swojego kociaka i przytulił go.
- Nie uwierzyłbyś w to, Gizmo - powiedział cicho. - Tańczyłem z księciem. Tańczyłem z nim, przytuliłem go... I całowaliśmy się. To było cudowne... - westchnął cicho. - Szkoda tylko, że nie widział mojej twarzy i że nigdy więcej się nie spotkamy.
Smutny wrócił do domu, na strych. Usiadł na sienniku i oparł się o ścianę, patrząc na bałagan na podłodze. Musiałby go posprzątać... Jednak nie miał serca wyrzucać tego wszystkiego. Zamiast tego zapakował wszystkie strzępki oraz perły do reklamówki, którą później włożył na dno kufra. Jeśli nie może mieć ich w całości, zachowa sobie chociaż resztki.
Spojrzał przez okno i zobaczył piękne, różnokolorowe fajerwerki rozświetlające niebo. Patrzył na nie z utęsknieniem. Chciał je zobaczyć z bliska, ale niestety wiedział, że nie było to możliwe. Może gdyby został z księciem, a on zobaczyłby, jak naprawdę wygląda, pomógłby mu uwolnić się od macochy?
Żałował, że nie spróbował.
Jednak gdy położył się na sienniku, jedyne, o czym myślał, to ciepłe dłonie księcia na jego biodrach, jego oczy patrzące na niego z czułością oraz ich złączone w czułym pocałunku usta. Nie potrzebował nic innego, aby zasnąć w spokoju z delikatnym uśmiechem na ustach.
**********
Hejka kochani!
Romanse się kręcą ^^' co powiecie? Spodziewaliście się takiego obrotu spraw?
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał i zapraszam do następnego.
Pozdrawiam, wera9737.
Enjoy! =^.^=
PS: W mediach: Felivers - "Wypijmy za nich"
("Za tych ludzi, których nie widziałeś dawno. Za te mordy, które wiszą Tobie siano. Za przyjaciół, którzy okazali się być szmatą. Wypijmy za to... Wypijmy za ludzi, którzy Cię jak ojciec wychowali, a Ty nie zdążyłeś im powiedzieć, jak byli ważni. Wypijmy za nich... Wypijmy za nich...")
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top