3. Różowo-niebieskie pióra
Larry kiwnął delikatnie głową. Uprzedził matkę, że wychodzi z Juliet, po czym udał się z nią na zewnątrz, wcześniej zakładając ulubiony czarny płaszcz. Dziewczyna narzuciła na ramiona biały sweterek, po czym wyszła do ogrodu. Akurat zaczynał padać drobny śnieg.
- Więc? - zaczął Larry, stając na środku uśpionego na zimę ogrodu. - Co chciałaś mi powiedzieć?
Dziewczyna zdjęła maskę z twarzy, przez co Johnson mógł zobaczyć jej różowe policzki. Nie wiedział jednak, czy to przez zimno, czy przez zawstydzenie.
- Larry, ja... - zaczęła cicho i wymamrotała pod nosem coś, czego młody mężczyzna nie usłyszał.
On także pozbawił swoją twarz maski i zrobił kilka kroków w stronę przyjaciółki. Już miał ją poprosić, by powtórzyła co, co powiedziała, ale głośniej... Gdy nagle poczuł na swoich ustach ciepłe wargi blondynki. Spiął się cały. Czy to naprawdę się działo?
Odsunął od siebie delikatnie dziewczynę i spojrzał jej w oczy.
- Co to było, Jules? - zapytał, ciągle będąc w szoku.
- Nie rozumiesz? Podobasz mi się, Larry! - niemal krzyknęła, mając w oczach łzy upokorzenia.
Chłopak nie mógł patrzeć, jak jego przyjaciółka płacze. Objął ją czule ramionami i przyciągnął ją do swojej książęcej piersi. Dziewczyna schowała twarz w jego torsie, niemal czując, jak zżera ją zażenowanie. Chciała po prostu zapaść się pod ziemię.
- Jesteś piękną, mądrą dziewczyną - zaczął Larry. - Schlebia mi, że to ja mieszkam w Twoim sercu. Ale ja nie czuję tego samego - spojrzał jej w oczy. - Jesteś moją przyjaciółką i zawsze nią będziesz. Ale nie myślę o Tobie w ten sam sposób, jak Ty o mnie.
Juliet pokiwała delikatnie głową, uspokajając swój wybuch płaczu. Przetarła łzy, starając się nie zniszczyć makijażu. Założyła maskę i spojrzała na księcia, zakładającego swoją.
- Chodźmy już do środka - Larry objął dziewczynę ramieniem. - Robi się zimno, a ja muszę porozmawiać z wszystkimi kandydatkami - oboje się cicho zaśmiali. - I nie bądź smutna, dobrze? Jeśli nie ja, to jakiś inny facet, którego, jeśli Cię skrzywdzi, skażę na wykastrowanie.
Juliet zaczęła się śmiać. Co prawda dalej było jej przykro, ale cieszyła się, że Larry nie odrzucił jej całkowicie. Inaczej pewnie czułaby się jeszcze gorzej.
Gdy weszli z powrotem do pałacu, zdjęli wierzchnie okrycia, a następnie, poprawiając maski, wrócili na salę balową. Larry usiadł w swoim tronie, obok matki, która zajmowała swoje miejsce w paradnym fotelu. Uśmiechnęła się do syna.
- Co chciała Juliet? - spytała z ciekawością w oczach.
- Podobam się jej - szatyn westchnął cicho. - Ale musiałem jej dać kosza. Nie myślę o niej w ten sposób, w jaki ona o mnie.
- Och... - oczy Lisy pociemniały. - Rozumiem. Ale mam nadzieję, że nie jest jej zbyt przykro...
- Rozmawialiśmy o tym - Larry spojrzał matce w oczy. - Wyjaśniliśmy sobie już wszystko.
- To dobrze. A powiedz...
- Wasza Wysokość! - Lisa nie zdążyła dokończyć. Nagle usłyszeli głos dorosłej kobiety.
Gdy królowa i książę unieśli wzrok, zobaczyli Elizabeth, Karrenn oraz Zoe. Co prawda kobiety wyglądały pięknie, ale ich nadgorliwość już podpowiadała Larry'emu że to nie jest dobra partia.
- Tak, słucham? - książę wstał z tronu i podszedł do macochy Sala oraz jej córek.
- Podobno dzisiaj masz, książę, znaleźć sobie żonę, prawda? - zapytała najstarsza z trzech kobiet. Larry ledwo powstrzymywał się od wywrócenia oczami.
- Dzisiaj mam znaleźć kandydatkę - poprawił ją. - Skąd to pytanie, pani...?
- Mackenzie-Fisher - Elizabeth uśmiechnęła się szeroko. - Widzisz, Wasza Wysokość, jestem pewna, że jedna z moich córek podbije Twoje serce. Oto Karrenn i Zoe - dziewczęta dygnęły, jednak brakowało w tym jakiejkolwiek gracji. - Są mądre, dobrze wychowane i, jak widzisz, piękne. Nie uważasz, że któraś z nich powinna zostać Twoją żoną?
- Nie chciałbym... Urazić pani czy pani córek, pani Mackenzie... - zaczął powoli Larry, nie chcąc zdenerwować kobiety. - Ale czy nie uważa pani, że pani słowa są nieco... Nietaktowne?
- Słucham? - farbowana blondynka spojrzała na księcia szeroko otwartymi oczami. - Gdzież tam znowu! Ja po prostu uważam, że moje córki...
- Rozumiem - szatyn uniósł dłoń, w ten sposób powstrzymując kobietę od dalszej paplaniny. - Oczywiście, wezmę pani córki pod uwagę. Ale proszę zauważyć, że dookoła jest także mnóstwo innych pięknych dziewcząt. Chciałbym, aby zrozumiała pani, że nie tylko Karrenn i Zoe tutaj przyszły, aby mieć szansę na zostanie moją małżonką.
Jeszcze nigdy rozmowa z kimś nie szła mu tak wolno. Oczywiście wielokrotnie musiał dobrze dobierać słowa, ale ta wypowiedź pobiła wszystkie. Chciał w pewien sposób zniechęcić Elizabeth, ale także nie zranić jej uczuć.
- Ależ ja to jak najbardziej rozumiem - kobieta nie dawała za wygraną. - Ale może chociaż spróbuj zatańczyć z moimi dziewczynkami.
Młody mężczyzna ostatecznie przystał na tę sugestię. Jednak ogromnie tego żałował. Starsza z dziewcząt co prawda ładnie tańczyła, ale buzia jej się nie zamykała. Ciągle tylko mówiła, jak strasznie się cieszy, że mogła przyjechać do pałacu i poznać księcia, jak ogromna jest jej nadzieja na zostanie jego żoną oraz co zrobi, gdy jej "mąż" obejmie tron po swoim zmarłym ojcu.
Młodsza siostra była totalnym przeciwieństwem. Milczała przez cały taniec, jedynie rumieniąc się, gdy oczy jej i Larry'ego się spotkały. Znacznie gorzej natomiast miały się palce u nóg Johnsona. Dziewczyna nie dość, że była sztywna w tańcu i nie miała "tego czegoś", to dodatkowo co parę kroków deptała księcia, szybciutko przepraszając. Larry robił po prostu dobrą minę do złej gry. Czuł, że wszelka uwaga może zranić dziewczynę.
Gdy wrócił na swój tron, opadł na niego i wypuścił gwałtownie powietrze z płuc. Spojrzał na matkę, a jego wzrok mówił "Pozwól mi stąd iść".
- Nawet o tym nie myśl, Larry - Lisa dokładnie wiedziała, co chciał zrobić jej syn. - Wiem, co myślisz.
- Nie każ mi znowu tańczyć z którąś z tej dwójki - powiedział zirytowany. - Jedna bez przerwy gada, a druga mnie depcze. Już nie wiem, co jest gorsze. Mam nadzieję, że reszta dziewczyn będzie umiała lepiej tańczyć.
- Módl się za to, synku.
- Jest pewien problem, mamo - skrzywił się nieco.
- Jaki, Larry?
- Jestem niewierzący.
***
Sal od godziny siedział smutny w swoim pokoju, patrząc na wciąż leżące na podłodze resztki sukni jego matki oraz rozsypane perły. Pociągnął cicho noskiem. Pragnął pojechać na bal. Był załamany faktem, że nie mógł tego zrobić.
Przytulał do siebie Gizmo, którego mimo wszystko wpuścił do domu. W pokoju było ciemno, jednak nagle za oknem rozbłysło jaskrawe białe światło. Sal, przestraszony, chwycił kociaka na ręce i wybiegł przed dom. To, co tam zobaczył, niemal zbiło go z nóg. Stała tam młoda kobieta w pięknej, lśniącej, białej sukni, wyglądającej nieco jak suknia ślubna. Na jej stopach błyszczały niemal przezroczyste pantofelki, a w dłoni trzymała różdżkę zakończoną gwiazdką. Jej włosy były zaplecione w warkocza, a doczepione były do niego margerytki. Z jej pleców wyrastały piękne skrzydła niczym u motyla.
Chłopak po prostu stał naprzeciw niej, przyglądając się jej z szeroko otwartymi oczami. Jakim cudem ona się tu pojawiła? I kim ona w ogóle jest?
Kobieta rozejrzała się dookoła i uśmiechnęła się do Sala.
- Och, witaj, Sally - powiedziała, a chłopaka zatkało.
- Skąd znasz moje imię? - spytał, przyciągając mocniej kociaka do siebie. - I kim Ty w ogóle jesteś?
- Ja? Ja jestem wróżką - jej uśmiech był tak wzruszająco ciepły... - Powiedzmy, że po prostu wiem, co się u Ciebie dzieje. Przykro mi z powodu tego, co tu się dzieje. Twoja przybrana rodzina jest dla Ciebie okropna. Zniszczyły Twoją suknię, prawda? - spojrzała na chłopaka smutno.
- To była moja pamiątka po mamie - głos chłopaka niemal się złamał. - Chciałem w niej pojechać na dzisiejszy bal...
- I pojedziesz. Ale nie do końca w tej - kobieta zbliżyła się do Sala.
- O czym Ty mówisz...?
Wróżka uniosła różdżkę i wykonała nią kilka ruchów nad głową Sally'ego. Ubrania chłopaka pokryły się niemal takim samym światłem, jakie przebiło się wcześniej do jego pokoju. Nie był w stanie zobaczyć, co dzieje się z jego ciuchami, ale migocące iskierki przyjemnie go łaskotały.
Gdy światło opadło, Sal spojrzał w dół... I nie mógł uwierzyć. Na miejscu jego pobrudzonych węglem i popiołem koszulki i spodni znajdowała się piękna, błękitna suknia. Wszyte w szyfon kryształki mieniły się w świetle księżyca, który już od paru godzin wędrował po niebie. Góra sukni była pokryta delikatną, jasnoniebieską koronką. Na jego stopach znajdowały się białe sandałki na szpilce, a na rękach - tego samego koloru jedwabne rękawiczki do łokci.
Niebieskie włosy Sala były lekko pofalowane. Ich wierzchnia część została spięta w luźnego warkocza, a dolna została rozpuszczona.
Gizmo zeskoczył z ramion swojego pana, stanął obok wróżki i spojrzał na chłopaka. Miauknął radośnie, na co Sal zareagował śmiechem. Dotknął swojej protezy... Ale nie poczuł chłodnego plastiku, a coś wręcz miękkiego. Z lekką obawą przed reakcją kobiety, zdjął maskę i zobaczył, że wygląda zupełnie inaczej. Miała ładny, śnieżnobiały kolor, a gdzieniegdzie były doczepione różowo-niebieskie pióra, których barwy na środku tworzyły delikatny, jasnofioletowy kolor. Jego zdrowe oko pokryło się łzami. Założył z powrotem protezę i mocno uściskał wróżkę.
- Tak bardzo Ci dziękuję - pociągnął cicho noskiem. - Nie wiem, jak inaczej mogę wyrazić wdzięczność.
- Jeszcze nie dziękuj - zaśmiała się cicho kobieta. - Przecież nie pójdziesz tam na piechotę. Hmm...
Podeszła powoli do rosnącej obok jabłonki. Zostało tam jeszcze jedno, ostatnie jabłko, które było już znacznie nadgnite. Jednak nie był to dla niej problem. Położyła owoc na ziemi, a obok postawiła Gizmo, wcześniej zapewniając Sala, że wszystko będzie w porządku. Już po chwili przed nimi stała piękna karoca o kształcie jabłka... A rudy kot zmienił się w pięknego, pełnego gracji ogiera. Sally podszedł do zwierzaka i delikatnie poklepał go po pysku, dając mu buziaka między oczami.
Już po chwili siedział w wygodnym wnętrzu karocy, uśmiechając się.
- Życzę Ci miłej zabawy, Sally - wróżka stanęła obok i uśmiechnęła się szeroko. - Tylko pamiętaj, że przed północną musisz wyjść z pałacu. Równo o dwunastej, po ostatnim uderzeniu dzwonu, zniknie suknia i karoca, a Gizmo znów stanie się kociakiem.
- Będę o tym pamiętał - Sal uniósł lekko maskę i ucałował czule policzek kobiety. - Jeszcze raz dziękuję.
Już po chwili jechał w stronę pałacu. Miał tylko nadzieję, że wszystko pójdzie tak, jak sobie wymarzył... Oraz że Elizabeth, Karrenn i Zoe nie odkryją, że chłopak wymknął się z domu.
***
Larry zatańczył już z każdą dziewczyną na balu, jednak w żadnej z nich nie widział swojej przyszłej żony. Jedne były zbyt gadatliwe, inne zbyt głośne. Część z nich nie miała w sobie gracji, a pozostałe wyglądały na takie, które wręcz pragnęły go zdominować.
Lisa akurat wyszła z sali, więc jej syn siedział w swoim tronie. Założył nogę na nogę, oparł łokieć o podłokietnik, a głowę o dłoń i znudzony patrzył na tłum wypełniający pomieszczenie. Westchnął ciężko. Najchętniej po prostu opuściłby pomieszczenie. Wiedział jednak, że jego matka nie byłaby tym zachwycona, zatem po prostu rozglądał się w poszukiwaniu czegoś, na czym mógłby zawiesić oko.
Nagle usłyszał głos jednego ze strażników. Krzyczał na kogoś, ale był do końca pewien, kto to był. Zatem podniósł się z tronu i opuścił salę, a następnie udał się w stronę głównego wejścia do pałacu. Tam zobaczył błękitnowłosą kobietę o podobnym kolorze sukni oraz białych rękawiczkach. Wyglądała na przestraszoną przez krzyczącego na nią sługę.
Larry podszedł do mężczyzny i położył dłoń na jego ramieniu.
- Czemu krzyczysz na tę kobietę, Chug? - spytał delikatnie.
- Przyjechała spóźniona o godzinę, a na dodatek nie odpowiada na moje pytania, Wasza Wysokość - pulchny mężczyzna spojrzał na przyszłego króla.
- To nie powód, aby krzyczeć. Słychać Cię aż na sali - Larry wyciągnął dłoń w stronę pięknej nieznajomej. - Nie bój się, moja droga. Chodź ze mną.
Kobieta dość niepewnie przyjęła dłoń księcia. Poszła za księciem, który podał je swoje ramię, by ona je złapała. Przyjęła je z chęcią, choć wciąż było w niej widać niepewność.
- Więc? - zaczął Larry. - Powiesz mi, jak masz na imię?
Kobieta odpowiedziała, ale tak cicho, że książę tego nie wyłapał.
- Przepraszam, czy mogłabyś powtórzyć? Nie dosłyszałem - szatyn uśmiechnął się delikatnie.
- Sal - powtórzyła kobieta... A książę się przeraził.
Odsunął się od towarzyszki. "Sal"? I męski głos?
- Czekaj, Ty... Ty jesteś facetem? - powiedział niepewnie Larry.
- No... Tak, jestem - Sal spojrzał księciu w oczy. - Przepraszam, Wasza Wysokość, że nie powiedziałem wcześniej...
- Nie, nie przepraszaj - młody mężczyzna uśmiechnął się czule. - Nie przejmuj się, dopiero się spotkaliśmy. Poza tym, jestem tolerancyjny. Jeśli lubisz nosić sukienki, nie ma problemu. Ale muszę przyznać, to dla mnie coś nowego.
- Niewiele osób rozumie, że chłopak także może lubić damskie ubrania. Miło mi, że Ty, Wasza Wysokość, to rozumiesz - Sal uśmiechnął się lekko.
Larry zaśmiał się cicho.
- Och, nie mów do mnie w ten sposób. Jestem Larry.
**********
Hejka kochani!
Szybki rozdzialik ^^'
I co? Spodziewaliście się takiego obrotu spraw? Mam nadzieję, że Wam się spodobało. Wyczekujcie kolejnego rozdziału, słoneczka!
Pozdrawiam, wera9737.
Enjoy! =^.^=
PS: W mediach: Loud Luxury - "Body"
("Body on my. Losing on my innocence, yeah. Body on my. Grinding on my innocence, yeah")
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top