1. "Oczywiście, pani matko"

- Ile razy mam powtarzać? Nie mam zamiaru być królem! - krzyknął Larry, zbulwersowany słowami matki. - I nie chcę się żenić!

Za czasów rządów ojca młodego księcia, króla Jima Pierwszego Wielkiego, królestwo kwitło. Rósł handel i rozwijał się przemysł. Jednak po śmierci władcy, gdy jego syn miał ledwo osiem lat, rozwój ten się zatrzymał. Co prawda jego żona, królowa Lisa, rządziła równie mądrze i sprawiedliwie, co jej mąż, jednak nie była ona w stanie sama wszystkiego pilnować. Dwanaście lat minęło spokojnie, a gdy Larry skończył dwadzieścia wiosen, matka zadeklarowała mu, że to jego czas.

Gdy chłopak był mały, bardzo podziwiał ojca za to, jaki on był. Szanował go bardzo i cieszył się, gdy wraz z nim czytał listy od poddanych czy brał udział w różnych audiencjach. Jednak gdy król odszedł, zmienił nastawienie. Wciąż brał udział w udzielanych mu lekcjach dworskiej etykiety, jednak już nie z takim zapałem.

Aż nagle przyszło to, czego chciał uniknąć.

Ożenek oraz koronacja.

- Larry, synku, wiem, że jest Ci ciężko po stracie ojca. Ale wiesz, że robię się coraz starsza i nie dam rady sama rządzić.

- Podkreślę to po raz ostatni. Nie będę żadnym pieprzonym królem!

Larry opuścił komnatę matki i trzasnął drzwiami tak mocno, że szyby w oknach się zatrzęsły. Lisa westchnęła ciężko i usiadła na łożu. Jak miałaby przekonać syna do objęcia tronu? Nie miała innych dzieci - został jej tylko Lawrence. Nie mogła przecież rządzić do końca życia.

Nagle wpadła na pomysł. Zorganizuje bal maskowy. Dzięki temu może uda się znaleźć dla jej syna uroczą dziewczynę, która skradnie jego serce...

Usiadła przy swoim biurku stylizowanym na barok oraz klasycyzm i wyjęła z górnej szuflady swoją najlepszą papeterię. Zanurzyła koniec pióra w atramencie i zaczęła wypisywać zaproszenia dla wszystkich mieszkańców królestwa.

Tymczasem Larry wrócił wściekły do swojej komnaty i rzucił się na łóżko. Zrzucił z nóg bogato zdobione, idealnie wypastowane buty i odrzucił je na bok... Prosto w Mikhaela, swojego osobistego sługę. Mężczyzna oberwał w tył swego prawego podudzia. Odwrócił się i spojrzał na księcia, odrywając się od przygotowywania mu ubrań na ważną rozmowę, która tego dnia miała się odbyć w pałacu.

- Czy coś się stało, Wasza Wysokość? - spytał, patrząc na młodego mężczyznę leżącego na swoim łożu.

- Mój ożenek się, kurwa, stał - warknął Larry, nawet nie przepraszając za zrobienie krzywdy słudze. Mikhael już się do tego przyzwyczaił. Do nie przepraszania, rzecz jasna.

- Wasza Wysokość, wybacz moją śmiałość, ale Jej Królewska Mość ma rację. Żaden książę w przeszłości nie był koronowany, wcześniej nie zawierając związku małżeńskiego - Mike starał się dokładnie dobierać słowa. Uważał, by jeszcze bardziej nie rozzłościć rozkapryszonego księcia.

- Brzmisz jak moja matka. Dobrze Ci radzę, zamknij się po prostu - Larry spojrzał zły na swojego sługę. - Nie mam zamiaru się żenić, a tym bardziej być królem.

- To Waszej Wysokości obowiązek przejąć rządy po swoich rodzicach - brunet nie dawał za wygraną. - Pomyśl tylko, Panie, jaki byłby skandal, gdybyś zrezygnował z tronu. Nie możemy pozwolić sobie na bezkrólewie.

- Przez tyle lat panowało i jakoś nikt wtedy przez to nie ucierpiał - młody Johnson wywrócił oczami. - Mój ojciec, to fakt, rozwinął ten kraj. Ale nie muszę kontynuować jego działań.

- Przykro mi, ale chyba jednak musisz.

- Ale Ty mnie irytujesz!

***

- Wstawaj natychmiast! - Sal, leżący na podłodze na zwykłym sienniku, usłyszał znów ten okropny, opryskliwy głos. Głos jego macochy. A następnie trzask drzwi.

Chłopak objął się ramionami. Było mu tak zimno. Okno było nieszczelne, przez co zimą, która akurat panowała w Nockfell, na strychu panował niemiłosierny mróz. Sal podniósł chłodne ciało z siennika, założył maskę i sztuczne oko, a następnie powoli zszedł na dół. Chciał się przytulić do swojego kociaka, ale nie mógł. Gizmo, ta gruba, ruda kulka, nie mógł przebywać w domu, nawet podczas nieobecności Elisabeth, Karrenn oraz Zoe. Oczywiście Sally obchodził to, jak tylko mógł i zawsze pozwalał kociakowi na wejście do środka, gdy kobiet nie było w domu.

Sal udał się do kuchni i zaczął przygotowywać dla macochy oraz przyrodnich sióstr śniadanie. W czasie gdy w tosterze robiły się grzanki, a na patelni smażyły się sadzone jajka, chłopak wyciskał sok pomarańczowy do szklanek kobiet. Usłyszawszy dzwonek do drzwi, natychmiast wyłączył palniki i podszedł do drzwi wejściowych. Stał za nimi listonosz. Od razu wręczył Salowi złotą kopertę, a następnie ukłonił się, spojrzał na niego przepraszająco i odszedł.

Fisher zamknął drzwi i obejrzał dokładnie kopertę. Widząc, że autorką listu jest sama królowa, otworzył szeroko oczy. Już miał zajrzeć do środka, gdy podeszła do niego Elizabeth. Zmroziła go wzrokiem i wyrwała kopertę z jego drobnych dłoni. Otworzyła ją szybko i zaczęła czytać list.

"Moi najdrożsi poddani,

Jak zapewne wiecie, książę Lawrence niedługo ma odziedziczyć koronę po swoim ojcu. Nie będzie to jednakże możliwe bez zawarcia związku małżeńskiego. Dlatego mam ogromną przyjemność zaprosić wszystkich Was na bal maskowy, na którym książę wybierze swoją przyszłą żonę.

Bal odbędzie się w najbliższą sobotę i rozpocznie się o godzinie dwudziestej.

Mam nadzieję, że przyjmiecie zaproszenie i już wkrótce się spotkamy.

Bądźcie zdrowi,

Lisa Johnson."

Elisabeth uśmiechnęła się szeroko, a następnie zawołała na dół swoje dwie córki.

Dziewczyny już po chwili zeszły po schodach i podeszły do matki.

- Co się stało, mamusiu? - spytała piskliwym głosem Karrenn.

- Dziewczynki, w sobotę jedziemy na bal do pałacu - Elisabeth pokazała córkom list, który wysłała Jej Wysokość.

Dziewczęta popatrzyły po sobie, a następnie zaczęły piszczeć. Sal ledwo powstrzymywał się od zasłonięcia uszu.

- Książę na pewno wybierze mnie! - zaświergotała młodsza z dziewczyn, Zoe.

- Co Ty wiesz o życiu? To ja będę jego żoną! - zawtórowała jej Karrenn.

- Na pewno książę wybierze jedną z was - Elizabeth uśmiechnęła się do kobiet. - Ale aby tak było, musicie wyglądać zjawiskowo.

Wszystkie trzy kobiety natychmiast skierowały wzrok na Sala, który lekko zwiesił głowę.

- Sarah, czy będziesz tak miła, cukiereczku, i uszyjesz swoim siostrom suknie na bal? - spytała najstarsza z kobiet, poprawiając swoje przefarbowane na blond włosy.

Sally to zdrobnienie od imienia "Sarah". Dlatego właśnie Elizabeth i jej córki zaczęły nazywać tym imieniem Sala, mimo że, jak wiadomo, nazywał się inaczej.

Chłopak nie mógł odmówić. Inaczej pewnie znów miałby głodówkę przez kilka dni...

- Oczywiście, pani matko - kobieta właśnie tak kazała mu na siebie mówić. Nie "mamo". Uważała, że tylko jej biologiczne dzieci mają prawo zwracać się do niej w ten sposób. - Z chęcią to zrobię.

- Bardzo dobrze. Zatem dokończ śniadanie i natychmiast zacznij pracę - Elizabeth z córkami usiadła przy stole.

***

Mikhael wszedł do komnaty przyszłego króla i odsłonił grube zasłony, wpuszczając do pomieszczenia jasne promienie. Larry wymruczał coś tylko i obrócił się na drugi bok, zatapiając głowę w poduszce. Tego dnia nie miał ochoty na cokolwiek. Pragnął jedynie zostać w łóżku i spać.

- Wstajemy, Wasza Wysokość. Słońce świeci - Mike uśmiechnął się szeroko, czego jednak młody książę nie zobaczył przez twarz wtuloną w miękką poduszkę.

- A co, mam Ci tu przeprowadzić fotosyntezę? Nie mam chlorofilu, więc się odczep - wymamrotał Larry, nawet nie patrząc na swego sługę.

- Widzę, że wyniosłeś coś z lekcji przyrody - zaśmiał się Mike, po czym podszedł do łóżka księcia i dotknął jego ramienia. - Wasza Wysokość, wiem, że nie masz ochoty. Ale naprawdę musisz wstać. Poza tym, za dwa dni odbywa się bal. Trzeba zacząć wszystko przygotowywać.

Słysząc słowo "bal", Larry natychmiast podniósł się do siadu, tym samym nieco przerażając starszego o sześć lat mężczyznę.

- Jeśli jeszcze raz wspomnisz o tym pieprzonym balu, chyba osobiście każę Cię wykastrować - warknął.

- Ale może to zrobić tyl... - zaczął Mikhael, jednak nie było mu dane dokończyć.

- Nie obchodzi mnie to. I tak niedługo nim zostanę, więc co za różnica? - Lawrence zmrużył oczy. - Co prawda nie chcę, ale to najmniejszy problem. Nie chcę słyszeć już ani słowa o popierdolonym pomyśle mojej matki.

- Słownictwo, Larry - usłyszeli głos wchodzącej do komnaty kobiety, a książę już wiedział, że ma kłopoty. - Myślałam, że zrozumiesz, że robię to dla Twojego dobra, ale jak widać jesteś niereformowalny. Jak Twój ojciec - westchnęła. Larry już miał przeprosić, gdy Lisa uniosła dłoń. - Poprosiłam Maple, aby dziś odbyła z Tobą dodatkową lekcję etykiety, ale najwidoczniej będę musiała zmienić plany na dwie.

- Ale mamo, ja... - młody mężczyzna widział, że w oczach jego matki zbiera się smutek. - Przepraszam...

- Zawiodłam się na Tobie - wstała, po czym opuściła pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi.

Larry warknął głośno. Nie chciał zasmucić matki. Owszem, nie zmienił zdania i dalej uważał, że jej pomysł jest najgorszym w historii. Ale nigdy, nigdy nie chciał, by mama była przez niego przygnębiona. Podniósł się z łóżka, a Mikhael od razu podszedł do szafy księcia i przygotował dla niego ubrania, które następnie pomógł mu założyć.

Biała, idealnie wyprasowana koszula ze złotymi guzikami. Złocona, materiałowa kamizelka z drobnymi brylantami w losowych miejscach. Jasnobeżowe spodnie, wyglądające jak takie od garnituru. Było w nich jednak coś, co przykuwało wzrok. Pewnie to, że były wykonane ze sztucznej skóry i udekorowane lampasami po zewnętrznych stronach. Ciemne, wypastowane buty na sznurowanie.

Ubrany książę usiadł przed lustrem. Mike wziął do ręki szczotkę, a następnie zaczął delikatnie rozczesywać włosy Larry'ego.

- Powiedz... - zaczął młodszy z mężczyzn. - Wiesz może, czy oprócz lekcji etykiety coś jeszcze mnie dziś czeka?

- Z tego, co wiem, masz mieć dziś lekcję historii, przyrody, algebry... Och, i popołudniu do pałacu przychodzi Towarzystwo do Spraw Ochrony Zwierząt, aby porozmawiać o zakazie polowania na jelenie oraz łanie poza sezonem łowieckim.

Larry jęknął cierpienniczo.

- I znów będę musiał słuchać, jakie to polowanie nie jest złe? To nie zadziała. Uwielbiam polować. To jedna z rzeczy, które mnie kręcą.

- Nikt Ci nie zabroni tego robić, Wasza Wysokość - uśmiechnął się Mike, patrząc na mężczyznę w lustrze. - Chodzi tylko o to, by poza sezonem zwierzęta mogły się w spokoju rozmnożyć. Bez polowań na nie.

- Przecież wiem - książę wywrócił oczami. - Po prostu nie chce mi się o tym wszystkim słuchać. Ale skoro trzeba...

- Obawiam się, że nie masz innego wyjścia, mój Panie - Mikhael uśmiechnął się, wciąż czesząc włosy księcia.

- A chciałbym.

***

- Karrenn, czy mogłabyś, proszę, stać w miejscu? Nie mogę Cię dobrze zmierzyć - poprosił grzecznie Sal.

Dziewczyna wyginała się w różnych uwodzicielskich pozach, jakby próbowała skusić jakiegoś niewidzialnego mężczyznę. Przez to jej przyrodni brat nie był w stanie dokładnie spisać jej wymiarów. Zwłaszcza pod biustem, który rudowłosa ciągle wypychała do przodu, oraz w biodrach, wciąż bujających się na boki. Przynajmniej z Zoe nie było takiego problemu.

- Sarah, skarbie, patrz i ucz się - odpyskowała dziewczyna. - Ty nigdy nie będziesz taka, jak ja.

- Posłuchaj, proszę - chłopak ledwo trzymał nerwy na wodzy. - Jeśli chcesz na tym balu wyglądać jak milion dolarów, musisz stać prosto. Inaczej pomiar będzie nieprawidłowy i będę musiał wprowadzać poprawki.

- No dobrze, nerwusko - Karrenn wywróciła oczami. - Ale pod jednym warunkiem. Zdejmiesz przy mnie swoją maskę.

Chłopaka sparaliżowało. Pamiętał, jak kiedyś dziewczyna zobaczyła go bez protezy na twarzy. Uciekła z wrzaskiem, a po zejściu do salonu zaczęła się śmiać. Wyśmiała przyrodniego brata, nie przejmując się nim. Nawet nie wiedziała, że przez nią chłopak skulił się w kącie strychu i zaczął cichutko płakać.

Sal westchnął ciężko. Sięgnął ku zatrzaskom swojej protezy, a następnie odłożył ją na stolik. Spojrzał na dziewczynę, która jedynie zaśmiała się gorzko.

- Skoro Twój tatuś był taki nadziany, dlaczego nie załatwił Ci jakiejś operacji plastycznej? Wyglądasz jak skrzyżowanie diabła tasmańskiego i szatana, przy okazji zaatakowanych przez wilka - skwitowała, raniąc tym wrażliwe serduszko Sally'ego.

- Przecież wiesz, jak było. Pogryzł mnie pies - Sal spojrzał siostrze w oczy. - I mówiłem wam już milion razy, że ojciec załatwił mi taką operację, tylko nie skończyła się tak, jak powinna i wyglądam jeszcze gorzej - w jego lewym oku zebrały się łzy. Wrócił jednak do mierzenia rudowłosej, która podśmiewywała się z niego pod nosem.

- Ojej, będziesz płakać? Przepraszam, nie wiedziałam, że jesteś taka wrażliwa - Karrenn zaśmiała się złośliwie, pozwalając jednak Salowi na zmierzenie jej.

Po spisaniu wymiarów, chłopak natychmiast założył swoją protezę i wbiegł na górę, na strych. Na stole stała już przyniesiona przez Elizabeth maszyna do szycia, a obok - nożyczki, igła, różnego koloru nici, naparstek oraz stos różnego rodzaju materiałów. Sally już czuł, że czekają go długie godziny pracy, dwie nieprzespane noce oraz ogromny ból palców, gdy skończy szycie.

Chłopak zajął miejsce przy stole i wziął pierwszy materiał do rąk. Jedwab... Od zawsze marzył, by mieć choć jedną jedwabną suknię.

Materiał w dłoniach chłopaka miał odcień delikatnego różu. Taką właśnie suknię zażyczyła sobie Karrenn. Dostał szczegółowe wytyczne jej dotyczące i miał zamiar je spełnić.

- Może Elizabeth pozwoli mi także pojechać na ten bal... - westchnął cicho. Księcia znał jedynie ze zdjęć. Nigdy nie widział go na żywo choćby wtedy, gdy przejeżdżał przez miasto. Zawsze wtedy macocha kazała mu wracać do domu, skąd nie było dobrze widać, jak następca tronu wygląda.

Chłopak zabrał ze stołu centymetr i zaczął odcinać w odpowiednich miejscach partie kupionego materiału, starając się, by zostało go jeszcze dość dużo. Jedwab ten bardzo mu się spodobał, dlatego chciał także dla siebie zrobić suknię - jako nagrodę pocieszenia za okrutne traktowanie.

Suknia, którą wymyśliła sobie Karrenn, miała być o kroju litery A, z opadającymi ramiączkami. Gorset sukni miał być pokryty cienką koronką, a dół - warstwą tiulu oraz mnóstwem drobnych kryształków. Sal już czuł, jak odpadają mu palce od trzymania w dłoniach igły oraz jak okropnie bolą go oczy przez siedzenie nad kreacją do późna.

Zoe natomiast zażyczyła sobie suknię o kroju księżniczki w jasnozielonym kolorze, podchodzącym nieco pod limonkowy. Nie chciała ramiączek, a jedynie dekolt w kształcie serca, podkreślający jej przykładny biust. Nawet Sal musiał przyznać, że dziewczyna wyglądała ładnie, mając na sobie obcisłe bluzki. Jej suknia miała być skromna, aczkolwiek przykuwająca uwagę. Była pewna, że niewiele osób wpadnie na pomysł z takim kolorem kreacji.

Skoro zabawa miała się odbyć dwa dni później, miał jedną noc na każdą suknię. Miał nadzieję, że uda mu się skończyć...

***

- Ostrożnie! - krzyknęła Lisa do Mikhaela oraz Chuga, niosących stół na salę balową. - Ten stół jest naprawdę cenny, nie może być na nim nawet drobnego zarysowania!

Kobieta doglądała przygotowań, cała rozochocona. Natomiast jej syn po prostu stał w progu, opierając się o futrynę drzwi z rękoma splecionymi na torsie. Wzdychał co parę chwil ciężko. Pogodził się już z tym, że matka chce go wsadzić na tron, jednak dalej nie miał na to ochoty. Ani na to, ani na szukanie sobie żony.

Larry podszedł do matki w rękoma w kieszeniach spodni.

- Mamo... Przepraszam, jak wtedy się określiłem o Twoim pomyśle. Nie chciałem, żeby było Ci przykro - położył dłoń na ramieniu matki.

- Wiem, Lar-bear - chłopak wywrócił oczami na to przezwisko. Nie lubi go. Wręcz nienawidził. - Ale chcę też, żebyś wiedział, że bardzo bym chciała, abyś przejął tron. Przypominasz mi Twojego ojca, gdy miał przyjąć koronę po swoim tacie. Także nie chciał się żenić, ani być królem. Ale gdy się poznaliśmy, zmienił zdanie. Może to także odziedziczysz po nim - uśmiechnęła się czule do syna.

- Nie wydaje mi się. Poza tym, Wasze małżeństwo było chyba zaaranżowane, co nie? - Larry uniósł brew.

- To prawda - westchnęła cicho Lisa. - I głównie dlatego Jim nie chciał się żenić. Chciał sam wybrać osobę, z którą spędziłby życie. Ale nie żałował, że jednak zmienił zdanie. A przynajmniej tak mi powtarzał.

- Za to ja chciałbym nie żałować wyboru, który na mnie przypadnie za dwa dni - wywrócił oczami. - Tu będzie tyle kobiet, na pewno wszystkie piękne. Skąd będę wiedział, że to ta właściwa?

- Poczujesz to - posłała mu uśmiech... A następnie spojrzała na Chuga i Mike'a, próbujących nakryć stół. - Nie, nie, nie! Robicie to źle! - podeszła do nich i pokazała im, jak należy odpowiednio ułożyć obrus.

Lawrence natomiast jedynie parsknął śmiechem i ruszył w stronę wyjścia z pałacu.

Założył swoją ulubioną kurtkę i zdobiony szal, po czym wyszedł do ogrodu. Nie było w nim kwiatów, ze względu na leżący dookoła śnieg, jednak mimo wszystko miał swój urok. Larry uwielbiał czuć na policzkach szczypiący mróz. Był dla niego przyjemny.

Przyszły król zobaczył stojącą parę metrów dalej dziewczynę. Znali się dobrze. Kiedyś chodzili razem do szkoły. Jej matka przyjaźniła się z królową Lisą, zatem kobieta przyjechała do zamku, by pomóc w przygotowaniach do balu. Chłopak dawniej podkochiwał się w rok młodszej koleżance. Jednak z czasem mu przeszło. Doszedł do wniosku, że było to zwykłe zauroczenie.

Podszedł do blondwłosej Juliet i posłał jej uśmiech.

- Cześć, Jules - przywitał się przyjaźnie.

- Witaj, Wasza Wysokość - dziewczyna spojrzała na chłopaka i ukłoniła się przed nim, na co ten wywrócił oczami.

- Mówiłem Ci, że nie chcę, żebyś tak do mnie mówiła. Jesteś moją koleżanką, a nie poddaną.

- Już wkrótce będę także nią - Juliet uśmiechnęła się do Lawrenca. - Jak się czujesz z myślą, że niedługo zostaniesz królem?

- Nawet mi nie przypominaj - warknął. - Nie podoba mi się to i doskonale wiesz, dlaczego.

- Czemu tak w siebie nie wierzysz, Larry? - spytała zaciekawiona blondynka. - Twój ojciec był cudownym królem, a przynajmniej tak mówiła mi mama. Czemu Ty miałbyś być inny?

- Ponieważ nie mam jego charakteru? Jestem inny niż on, i to całkowicie.

- Coś czuję, że Twoje rządy będą ciekawe - zaśmiała się cicho.

- Szkoda tylko, że ja nie widzę tego w taki sposób.

***

Sal ciągle pracował. W wolnych chwilach za dnia oraz w nocy szył sukienki dla sióstr. Ostatecznie już następnego dnia popołudniu suknie dla Karrenn i Zoe były skończone. Dziewczęta kręciły się po swoim pokoju, udając, że tańczą z księciem, a Sal siedział u siebie w pokoju, myśląc nad suknią dla siebie. Nocą, gdy jego macocha i siostry już spały, zajrzał do skrzyni w swoim pokoju z nadzieją, że znajdzie tam jakieś dodatki do swojej sukni. Nie trudno wyobrazić sobie jego szok, kiedy znalazł na dnie suknię swojej matki.

Była to kreacja, w której Diane po raz pierwszy spotkała Henry'ego. Poznali się na balu zorganizowanym z okazji zaręczyn króla Jima oraz Lisy, jego ukochanej. Na tejże zabawie rodzice Sala się w sobie zakochali, a już po pół roku byli małżeństwem.

Sally od razu wziął suknię do ręki i przyłożył do swojego ciała. Pasowała na niego niemal idealnie. Musiał tylko znacznie zwęzić ją w biuście - w końcu jego matka miała o wiele bujniejsze kształty - oraz postanowił dorzucić coś od siebie. Miała to być kokarda z różowego jedwabiu, którego użył do sukni starszej z sióstr. Chciał ją doczepić z boku kreacji, w miejscu talii.

I zrobił to.

Gotowa suknia wyglądała pięknie. Różowy gorset podkreślał białą spódnicę oraz warstwy nieco jaśniejszego tiulu, przez co cała suknia wyglądała pięknie. Nie miała rękawów, jedynie dekolt w kształcie serca. Sal przymierzył suknię i zrobił kilka obrotów. Kreacja leżała na nim idealnie.

- Pojadę na bal! - zaśmiał się cicho, przyciskając złączone dłonie do piersi.

Gdyby tylko wiedział, że jego słowa słyszała macocha, którą obudziły grzmoty z daleka oraz która postanowiła sprawdzić, czy Sal na pewno śpi...

**********

Hejka kochani!

Nie będę ukrywać, że pomysł nie jest całkowicie mój. Na kanale Anthus & Lavinthe Creations chłopcy robiący cosplaye postaci z Sally Face czytali pewne fanfiction... W którym połączono Sally'ego z Kopciuszkiem. Pomyślałam, że napiszę coś takiego w swojej wersji.

Mam nadzieję, że Wam się to spodoba tak, jak mi, kochani :3

Pozdrawiam, wera9737.

Enjoy! =^.^=

PS: W mediach: Gotye ft. Kimbra - "Somebody that I used to know"

("You didn't have to cut me off. Make out like it never happened and that we were nothing...")

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top