Autor chciał, autor kazał - imperatyw narracyjny
Ave! Rozdział o stylu i konwencji się tworzy, zaś dzisiaj zajmiemy się kwestią imperatywu narracyjnego, a dodatkowo zastanowimy się, dlaczego powieść zawiera poszczególne elementy w konkretnym układzie oraz jakie znaczenie mają podjęte przez autora decyzje odnośnie wydarzeń w życiu bohaterów.
Czymże jest ten słynny imperatyw narracyjny? Jest to pewien "rozkaz" autora, który zdecydował, że coś ma się potoczyć właśnie w ten sposób. Jak wiadomo, twórca ma pełną władzę nad czasem i przestrzenią, jest wręcz bogiem swojego świata, a przez to może robić, co mu się żywnie podoba. Matka Hope umarła, ale ktoś musi zrobić protagonistce naleśniki, więc kobieta wstała na godzinkę z grobu? Nie ma problemu. Księżniczkę porywa smok, choć w sumie nie wiadomo jak, po co i dlaczego? Oj tam, ważne, że główny bohater ją uratuje i się pobiorą. Lucyna spotyka Harry'ego Stylesa w Biedronce? Harry też człowiek i coś jeść musi, a całkowitym przypadkiem odwiedził Polskę i udał się właśnie do tego sklepu. Przecież jak autor chce, to może, prawda?
No nie bardzo. Znaczy świat się nie skończy, jak ktoś coś takiego wyprodukuje, ale należy pamiętać o pewnym ważnym pojęciu, a mianowicie o ciągu przyczynowo-skutkowym. Logikę i sens też wypadałoby chwycić i nie puszczać.
Tym razem wrzucimy naszego ulubionego Janusza w konwencję fantasy. Wąsacz żyje sobie jako najemnik, tułając się od gospody do gospody, a po drodze robi wszystko, za co mu dobrze zapłacą. Autor z góry założył, że ten oto człek będzie wybrankiem z przepowiedni i uratuje świat przed Mhrocznym Władcą™. Przed obliczem Janusza staje stary, brodaty Mędrzec™ i oznajmia, iż najemnik musi zebrać dwanaście skarpet, bo tylko tak powstrzyma Mhroczną Armię (najlepiej orków). Nasz bohater rusza więc w podróż, zbiera drużynę, znajduje artefakty i pokonuje antagonistę.
Co jest tu nie tak? Zastanówmy się, jaki człowiek w ogóle uwierzy stukniętemu staruszkowi i pójdzie szukać czegokolwiek. Ejej, a piniondze na wyprawę? A wynagrodzenie? Jakie w ogóle korzyści będzie miał z tego Janusz? A co jeśli Mhroczny Władca dobrze płaci?
To nieco przerysowany przykład, ale dobrze odzwierciedla jedną rzecz - brak dopasowania poszczególnych elementów. Jeśli mamy gburowatego, chciwego bohatera, co dba tylko o własny tyłek, nie można z akapitu na akapit zrobić z niego altruisty, który od razu zgodzi się ratować świat. Jeśli w powieści ma występować bohater dynamiczny, który schodzi ze ścieżki zła, nie może się to odbyć bez powodu. No spójrzcie chociażby na Zuko z "Legendy Aanga" (moja ukochana bajka <3) i to, jak długą drogę musiał przebyć, zanim zrozumiał sam siebie. No własnie, długą drogę.
Jest sobie taki znany schemat: bohater musi pokonać tego złego, dostaje wcirki przy pierwszej konfrontacji, więc trenuje więcej, zdobywa jakąś specjalną moc, super przedmioty i nowych sojuszników, a potem znowu bije się z antagonistą i tym razem zwycięża.
No po prostu kwintesencja powieści młodzieżowych (zwłaszcza tych bardziej "męskich"), fantastyki i anime typu shounen. Czy taki schemat jest zły? Nie, na pewno nie sam w sobie. Jest to wzór po prostu logiczny i spójny. Jakby protagonista pokonał tego złego od razu, to albo książka by się skończyła w połowie, albo nie byłoby z kim walczyć, a wtedy słabo. Jeśli bohater nie stoczyłby tej pierwszej, przegranej walki, to ani on, ani czytelnicy nie wiedzieliby, kim jest ten zły, więc w książce zabrakłoby informacji, jak duża jest stawka i z czym w ogóle nasz ulubieniec walczy.
Wszystkie te elementy współgrają ze sobą - bohater jest słaby, dostaje lanie, staje się silny, wygrywa. Najprostszy możliwy ciąg przyczynowo-skutkowy. O właśnie, a co do właściwie jest ten ciąg? Jest to seria następujących po sobie wydarzeń, przy czym jedno jest przyczyną dla drugiego, a drugie skutkiem dla pierwszego. Brzmi skomplikowanie? Wyobraźcie sobie domino.
Pierwszy klocek - Janusz popił z kolesiami i przy okazji zeżarli wszystko z lodówki. Klocek spada i popycha drugi - Janusz idzie do spożywczaka. Jest przyczyna i skutek - Janusz wszystko zeżarł, więc był głodny, to poszedł na zakupy. Drugi klocek popycha trzeci - Janusz jest jeszcze zamroczony po poprzednim wieczorze i nie zwraca uwagi na otoczenie, więc wchodzi w aromatyczną, świeżą, psią kupę. Wszystko logiczne? Wszystko do siebie pasuje? No to git majonez.
I właśnie to jest recepta, jak uniknąć działania imperatywu - pamiętać, że każde wydarzenie odciska piętno na całej historii i wpływa na jej dalszy przebieg. No właśnie, ale czemu ten imperatyw taki zły? Bo działa na zasadzie nowego klocka siłą wciśniętego między pozostałe. To może być sytuacja, kiedy autor całkowicie ignoruje prawa, którymi rządzi się dane uniwersum oraz wszelką logikę i po prostu robi, co mu się podoba. Albo kiedy bohater przez dłuuugi czas nie może pokonać antagonisty, a potem wali w niego z pięści i koniec. A może protagonista nagle w końcowym rozdziale stwierdza, że ma przy sobie super wypaśny artefakt?
Po to w niemal każdej opowieści jest etap przygotowań - czas, kiedy bohater już wie, z kim musi się zmierzyć, więc robi wszystko, aby zebrać siły - aby wrzucić naszej postaci asa do rękawa. To właśnie wtedy może znaleźć magiczny miecz, spotkać zakon ninja-krasnoludów i nauczyć się ich technik czy zdobyć sojuszników, którzy z nim pójdą na finałową walkę. Nie można na sam koniec stwierdzić, że bohater coś posiada, kiedy wcześniej ani tego nie zdobył, ani nic na to nie wskazywało. W tym momencie ważnym zabiegiem jest Strzelba Czechowa, która powinna pojawić się właśnie na etapie przygotowań.
Pokażę Wam teraz przykładową scenę z jednego odcinka Księgi Trzeciej "Legendy Aanga". To może być troszku spoiler, ale postaram się opowiadać w taki sposób, by nie zdradzić wydarzeń z głównej fabuły.
Dwójka bohaterów wkrada się do więzienia należącego do Narodu Ognia, które jest wyspą na wrzącym jeziorze. Przylatują tam balonem, ale zaraz po przybyciu tracą go, więc muszą znaleźć inny sposób ucieczki. Bohaterowie przebierają się za strażników. Już na starcie są świadkami walki strażnika i jednego z więźniów. Sprowokowany więzień używa magii ognia, co jest zakazane, więc trafia do chłodziarki - metalowego kontenera z bardzo niską temperaturą w środku. W końcu przychodzi czas ucieczki, a jeden z bohaterów wymyśla genialny plan - kradną chłodziarkę i używają jej jako łodzi. Tak przynajmniej miało być, bo ostatecznie inni więźniowie, którzy się przypadkiem napatoczyli, płyną przez wrzące jezioro, a nasi bohaterowie zostają. Wychodzi im to na jednak dobre, bo uciekinierzy zostają złapani. Jednym z nich był koleś, który na samym początku walczył ze strażnikiem. Ten sam więzień zostaje zabrany na tortury, aby wyjawił, kto wymyślił ten plan. Gość mówi, że to ktoś przebrany za strażnika i wskazuje tego, który na początku sprowokował go do użycia magii ognia. Naczelnikowi wszystko układa się w logiczną całość - więzień i strażnik udawali, że walczą, więzień trafił do chłodziarki, miał okazję by wykręcić śruby, a potem uciec.
Czaicie, o co mi chodzi? Żeby czegoś użyć, trzeba to pokazać. Żeby bohater mógł pokonać tego złego, musi mieć ku temu sposobność i odpowiednie środki. Wyobraźcie sobie tę samą akcję z więzieniem, ale działającą na zasadzie imperatywu: bohaterowie nie mają jak uciec, kiedy nagle przylatuje smok, zjada strażników i zabiera ich bezpiecznie na ląd. Albo bohaterowie znajdują w jednej z cel miksturę, która chroni przed gorącem, więc mogą spokojnie przepłynąć wpław. Nie ma sensu, prawda?
Dlatego trzeba pamiętać o kilku rzeczach:
1. Jedno wydarzenie musi wynikać z drugiego.
2. Nie można wyciągnąć asa z rękawa, jeśli wcześniej go tam nie włożyliśmy.
3. Poszczególne elementy muszą do siebie pasować i tworzyć logiczną całość.
No i jeszcze jedno - przypadki chodzą po ludziach. W prawdziwym życiu praktycznie wszystko dzieje się losowo (oczywiście tylko dla nas) - nauczycielka akurat miała zły humor, więc nas udupiła przy tablicy. Dla nas to czysty przypadek, ale humor nauczycielki miał swoją przyczynę. Znajdujemy piątaka na ulicy - zwykły fart, ale przecież wcześniej musiał go ktoś upuścić.
Literatura rządzi się nieco innymi prawami - choć tutaj też jak najbardziej mogą występować losowe sytuacje, to nie może być ich zbyt dużo i nie można dzięki nim rozwiązywać problemów, które są ważną częścią fabuły.
A na koniec omówię jeszcze jedną z zasad występujących w literaturze - Prawo Karmy. Komu najlepiej się żyje w prawdziwym świecie? Pewnym siebie manipulatorom, którzy nierzadko są wredni, egoistyczni i po prostu źli, ale potrafią dopiąć swego. I co my możemy na to poradzić? Ano nic, co najwyżej się powściekać albo zwyzywać ich na odległość. A co ze światem powieści? Jeśli widzimy złego bohatera, oczekujemy od autora, że w końcu go ukarze. Pragniemy sprawiedliwości, a kiedy w końcu ją dostajemy, odczuwamy satysfakcję. Gdyby na sam koniec wszyscy ukochani bohaterowie umarli, a ten wredny śmieć zdobył wszystko, bylibyśmy wściekli. Prawo karmy sprawia, że musimy rozwiązać sytuację z tym złym w taki sposób, by czytelnicy poczuli się usatysfakcjonowani. Nie musi to być śmierć, może być nawet nawrócenie na dobrą stronę, ale nie można sprawić, aby zło zatriumfowało. I nie mam na myśli zła jako ciemnej strony, tylko jako postaci, której czytelnicy nienawidzą. No chyba że chcecie celowo wkurzyć odbiorców, jednak wtedy mogą nie sięgnąć po Wasze inne dzieła. To jest świat literatury, który od zawsze rządzi się swoimi prawami i jest oderwaniem od smutnej rzeczywistości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top