Ponarzekajmy na życie i narzekających Polaków

Narzekanie podobno zmienia pracę naszego mózgu, obniża nam humor i powoduje depresję. Ale panie, jak tu nie narzekać w takim kraju? Tutaj wręcz trzeba ponarzekać i zarzucić czarnym humorem, coby przeżyć. Ale ja tu w sumie bardziej niż na samym zjawisku skupię się na naszych rodakach, bo wierzę, że tym wpisem choć jednej osobie otworzę oczy i może za kilka dekad coś się w tym kraju zmieni.

Zaczęło się od tego, że na FB zobaczyłam post o strajku nauczycieli, bo wiadomo, za mało zarabiają. A pod postem shitstorm, jak to zwykle bywa, bo nauczyciele uczą specjalnie źle, żeby dawać korepetycje i trzepać na nich grube miliony. No i inni mają gorzej, zarabiają mniej niż 2 tys za 8 godzin pracy i też muszą nadgodziny robić. 

I to jest coś na zasadzie "Czego ryczysz? Matka ci zmarła? Mi zmarła i matka, i siostra, a tamtemu cała rodzina, więc zamknij ryj, my mamy gorzej".

A może by tak się zastanowić, dlaczego to się dzieje? Nasi kochani rodacy już zaczęli się nad tym głowić jakiś czas temu i do takich wniosków doszli:

a) To przez UE

b) To przez Ukraińców

c) To przez muzułmańskich imigrantów

Takie przerzucanie własnego gówna na wszystkich innych. A tak naprawdę to my sami doprowadzamy do takiego stanu rzeczy. Narzekamy, ale tylko na innych, nigdy na samych siebie. Narzekamy w internecie albo przy piwie, nigdy na forum publicznym, kiedy miałoby to jakieś znaczenie. I wreszcie na narzekaniu się kończy, bo jak tylko ktoś postanowi coś zrobić, żeby polepszyć swoje życie, pobratymcy go zjedzą żywcem.

Boimy się zmian, jak nikt inny. Boimy się słyszeć obce języki w swoich zakładach pracy, boimy się uczyć nowych rzeczy, boimy się ludzi, którzy myślą w inny sposób, boimy się zmienić zawód, przeprowadzić do innego miasta, a co dopiero za granicę, zagłosować na inną partię, wychowywać dzieci w nieco inny sposób niż powiedzą politycy i ksiądz. Do tego ktoś nas kiedyś nauczył, że jesteśmy "Chrystusem narodów", cierpimy, by zbawić świat. A co, jeśli świat ma nasze cierpienie głęboko w rzyci? W taki sposób staliśmy się tragicznie zabawną, pordzewiałą maszyną, która jakoś działa, ale wszystko zgrzyta.

Tak jak każde pokolenie narzeka na to młodsze, tak samo narzeka na starsze. Pewnie za 20 lat będę mówić "kurła, kiedyś to było, Netflixa wszyscy oglądali i memy czytali, a nie hackowali nawzajem swoje smartdomy". Ale póki co chcę zmian, rewolucji, progresu. A tu wokół tylko zastój, a czasami i regres, bo zamiast wspólnie dążyć do polepszenia swojego życia, wszyscy wokół będą mi mówić, że wymyślam, przecież jest dobrze. Seksizmu, rasizmu, homofobii nie ma. Wyzysku, mobbingu, biedy też nie ma. 

Jest jojczenie, że się ryje w fabryce nawet i 10 godzin dziennie, a i tak buty na zimę dopiero za 500+ można kupić, wcześniej nie starczyło. Ale jak ktoś z narzekania wyciągnie wnioski i postanowi działać, to nagle wszystkim odpierdala - bo jak to tak, coś robić ze swoim życiem? To wręcz słabość charakteru! Mam wrażenie, że niektórym się wydaje, że ciężka praca za grosze jest bohaterska, męczeńska w pewien sposób. Do tego nasza główna religia mówi w swoich założeniach, że cierpienie na ziemskim padole zostanie nagrodzone szczęściem po śmierci. Wszystko się ułoży, jak ciało się rozłoży.

I ja do niedawna też miałam w głowie "no do dupy jest, ale co zrobisz, nic nie zrobisz". Ja nie zrobię? Potrzymaj mi piwo! Jak jest chujowo, to trzeba coś zrobić, bo dalej będzie. Trzeba mieć w sobie odwagę, by powiedzieć "nie" i zmienić coś. Takie trwanie w swojej beznadziei to syndrom bitej żony - szef mnie oszukuje i nie płaci dostatecznie, ale nie znajdę innej pracy, więc dalej w tym tkwię. 

Często słychać głosy pokroju "kurła, ten to tylko siedzi za biurkiem, nic nie robi, a 20 tys miesięcznie zarabia, a ja jeżdżę tym busem całymi dniami i nocami i gówno z tego mam". Wtedy myślę sobie "ale kto ci, panie Januszu, broni siedzieć przed biurkiem?". Jakbym tak kogoś spytała, to by poszły w ruch wymówki: "za stary jestem, nie będę matury jak jakiś gówniak robił, nie mam czasu, nie znajdę pracy, bo tylko młodych biorą". Ojciec mojej przyjaciółki zrobił maturę po czterdziestce, a teraz studiuje zaocznie. U mnie na kierunku jest gość, który ma już rodzinę, dom i własne dojo, a mimo to poszedł na studia. Nie mówię, że od razu każdy ma robić maturę, iść na studia i zostać programistą, ale zwykły kurs robienia paznokci czy nauczenie się kilkunastu zwrotów po angielsku z darmowej aplikacji to nie jest jakiś wielki wyczyn. Jak się chce, to się da. Tylko łatwiej założyć, że się nie da.

I nie mówię, żeby wszystko od razu rzucać w cholerę, więc powstrzymajcie się od oświadczania rodzicom, że rzucacie szkołę. Dyskomfort, stres i wysiłek są potrzebne, życie nie jest aż tak łatwe. Po prostu nie siedźcie po szyję w gównie, jeśli nie macie z tego korzyści.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top