Ja vs rzeczy
Stało się, odwaliło mi. I to już ładną chwilę temu, bo będzie już z kilka tygodni. Pozbyłam się 1/4 zawartości swojej szafy, wyrzuciłam lub oddałam rzeczy, których nie używałam od ponad roku, posprzątałam wszystkie szafki w kuchni i łazience. W tamtej chwili coś, co już długo się we mnie kumulowało w końcu pękło i przerodziło się w silne poczucie, że nie chcę mieć tylu rzeczy. A i tak w porównaniu z innymi ludźmi w podobnym wieku i podobnym środowisku miałam tych rzeczy mało.
Zaczęło się już kilka lat temu, kiedy pisałam o plastikowych figurkach (rozdział Nasze półki). Potem zaczęłam płacić abonamenty z książkami elektronicznymi, a mój skromny regał przestał już mnie jakkolwiek cieszyć. Nie mam gdzie dawać figurek, które od kogoś dostałam, bo mam dość mało mebli (nie lubię półek), a tych figurek jest w sumie może 10. Potem popatrzyłam do swojej szafy i spróbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miałam na sobie szmatki za kilkanaście złotych kupione pod wpływem impulsu i promocji.
Doszłam do wniosku, że już nigdy nie chcę być niewolnikiem rzeczy. Nie chcę tęsknić do kawałku plastiku albo szmatki, na które mnie aktualnie nie stać. Nie chcę marnować cennych godzin na grzebanie w sklepach pełnych ludzi, gdzie słychać zdecydowanie zbyt dużo dźwięków z każdej strony. Nie chcę nosić na rękach i uszach kawałków plastiku kupionych za 20 zł, które nie mają żadnej historii ani wartości. Nie chcę oddawać swojego ciała jako przestrzeni reklamowej dla korporacji niszczących naszą planetę i wykorzystujących biedę.
Oczywiście nie mogę i nie chcę pójść do lasu, zamieszkać w starej wierzbie i żywić się korzonkami. Moim celem jest wykorzystywanie mojego czasu i pieniędzy na doświadczenia, nie rzeczy. Za tych kilkanaście szmatek rocznie, które kupowałam tylko dla chwilowej poprawy humoru mogę pojechać gdzieś na weekend. Zamiast kupować dziesiątki plastikowych bransoletek mogę chwilę pooszczędzać i kupić sobie jakąś naprawdę ładną i cenną czy nawet zamówić wykonanie personalizowanej biżuterii, która opowie jakąś historię moim potomkom.
Nie chcę już mieć problemów przy przeprowadzce, bo moje śmieci nie mieszczą się do auta. Nie chcę brać ze sobą walizki na kilkudniowy wyjazd tylko dlatego, że muszę sprawiać jakieś pozory, przecież koszulki można wyprać nawet w umywalce. Nie chcę chomikować przedmiotów, bo przecież mogą się przydać. Nie chcę zostawić dzieciom tony rzeczy, których będą mieli problem się pozbyć.
Odkąd mieszkam na wsi i mogę w każdej chwili wyjść na łąkę, do której mam może 50 metrów, popatrzeć sobie na kilkadziesiąt metrów kwadratowych pustej przestrzeni, zaczęłam czuć się klaustrofobicznie w zagraconych pomieszczeniach. Denerwuje mnie, kiedy na każdej ścianie wisi obraz, półka i roślinka. Musiałam ściągnąć rzeczy leżące poziomo na stojących pionowo książkąch, bo nie mogłam na to patrzeć. Mam wrażenie, że się duszę, kiedy śpię w pokoju, gdzie w każdym kącie coś stoi. Przeszkadza mi tłum.
Czuję, że postanowienie kupowania tylko tych rzeczy, które potrzebuję lub które mają jakąś funkcję (np ostatnio kupiliśmy talię kart) mnie uwolniło. Moje najstarsze ubrania, które sama kupiłam dalej noszę, mają po 9 lat. Niektóre ponad 20, bo dostałam je od mamy i teściowej. I nie są sprane, znoszone, nie mają dziur, nie muszę ich co raz reperować. To tak w ramach argumentu, że rzeczy niszczeją i trzeba je co roku wymieniać. Ostatnio patrzyłam na FB market, co ludzie oddają za darmo albo za symboliczną kwotę. Tony rzeczy dla dzieci, szczególnie dla niemowląt. Niemal nowe chodziki czy wózki oddawane za 10% swojej oryginalnej ceny, byle się tego pozbyć. I nikt tego nie chce.
Vintedziary skarżą się, że od pół roku nikt nic od nich nie kupił, a kiedyś tak łatwo sprzedawały perełki z lumpa. Może po prostu toniemy już w tych wszystkich szmatach i nawet nie mamy miejsca na kolejne? A jeśli mamy problem to pomieścić w domu, to co się z tym wszystkim stanie jak się tego pozbędziemy? Przecież nie zniknie magicznie. Tak samo po naszej śmierci, przecież nikt nie będzie chciał dwudziestu crop topów z HM, kolekcji pop figurek czy magnesów, które zbieraliśmy na wycieczkach. Za to jestem pewna, że kolejne pokolenia chętnie wezmą jakiś ręcznie malowany obraz, złotą biżuterię, kolekcję zdjęć, ręcznie haftowane szale, domową książkę kucharską, w której zostawicie im latami wypracowywane przepisy.
Oczywiście nie mogę nikomu powiedzieć, żeby został ascetą i przestał kupować cokolwiek. Sama też nie zamierzam. Po prostu pomyślcie czy ta rzecz, którą chcecie kupić rzeczywiście ma dla Was wartość. Czy nie kupujecie dziesiątek tanich ubrań, które gubią kolor po miesiącu i pocicie się w nich, bo są zrobione z poliestru? Czy nie macie kilku perfum z Rossmana za 50 zł za butelkę, których i tak nie czuć kilka minut po popsikaniu się? Może macie pokaźną kolekcję książek, które wzięliście tylko dlatego, że kosztowały po 5 zł za sztukę, ale tak naprawdę to nie chcecie ich czytać, bo to jakieś szmiry?
Na miejsce każdej rzeczy, którą weźmiecie ze sklepowej półki przyjdzie kolejna. Jeśli weźmiecie ich 10, być może zostanie wyprodukowanych nie 10 kolejnych, ale 15 skoro się dobrze sprzedaje. Dlatego chcę Was tylko zachęcić do tego, żebyście się zastanowili nad sensem kupowania i realną wartością swoich rzeczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top